Artykuły

O wyciąganiu pilota z woreczka

- W moim odczuciu, jeżeli coś wydaje się niemożliwe, wtedy dopiero jest warte opowiedzenia - mówi PIOTR WALIGÓRSKI, reżyser "Cukru w normie" w Teatrze Łaźnia Nowa w Nowej Hucie, w antywywiadzie SŁAWKA SHUTY.

Sławek Shuty: I co pan z tym?

Piotr Waligórski [na zdjęciu]: Zaczęło się od tego, że dostałem zapalenia ropnego migdałków, położyłem się do łóżka i w gorączce przyśniła mi się tłusta kiełbasa, która śpiewała wzruszającą pieśń o miłości. Tydzień wcześniej jechaliśmy samochodem przez Nową Hutę. Wtedy to ty byłeś chory. Kiedy byliśmy na miejscu powiedziałeś coś w rodzaju: "Tutaj mieszkam, a tam wyjedziesz w kierunku Geant`a, a dalej to już wiesz jak".

Miesiąc przed tym wszedłem z latarką do hali Łaźni Nowej na Osiedlu Szkolnym i Bartosz Szydłowski powiedział "To tutaj." Pomyślałem wtedy, "Teraz masz "zamieszkać" w Nowej Hucie, do której przyjeżdżałeś dwa razy do roku." Twoja ojczyzna, jawiła mi się jako sieć niczym nie różniących się od siebie rond, a nazwa Rondo Kocmyrzowskie kojarzyła mi się z czymś kosmatym w brunatnym futerku.

Wieczorami w krakowskim mieszkaniu oswajałem się z mieszkańcami wielkopłytowego potwora, lokatorów zamkniętych w gastrycznych ścieżkach pomiędzy telewizorem, lodówką, a niedzielną wyprawą do Geant`a. Wielkie nic, żadna dramaturgia, normalne życie. Kiedy rok wcześniej jechałem do zielonego garnizonu w Świętoszowie pod Zieloną Górą, by zebrać materiały do przedstawienia o żonach naszych żołnierzy stacjonujących w Iraku, byłem przekonany, że takie przedsięwzięcie nie ma żadnego sensu. W szkole teatralnej wychowany na Hamletach i różnych tam Czechowach, teraz miałem rozmawiać z żonami żołnierzy, żeby później zrobić o nich przedstawienie. Wszystko jednak się odmieniło, kiedy w zetknięciu z ich domostwem, podanym "Gorącym kubkiem", skrywanym rozczarowaniem, poczułem, że jest to całkowicie nieteatralna historia do opowiedzenia. A w moim odczuciu, jeżeli coś wydaje się niemożliwe, wtedy dopiero jest warte opowiedzenia.

To samo dotyczy "Cukru w normie". Zbiór Twoich opowiadań, a właściwie historie w nich zawarte, są dla mnie całkowicie adramatyczne. Żadna z Twoich postaci nie posiada w sobie potencji żeby "wyprodukować" sama z siebie jakąkolwiek pointę. To wydało mi się atrakcyjne. Historie, których nie można skończyć opowiadać.

I jak pan to widzi?

- To jest eksperyment naukowy. Przeniesienie Nowej Huty z jej mieszkańcami na jedną z planet układu gwiezdnego, w którym czas się zatrzymał. W przestrzeń gdzie nie można się postarzeć i umrzeć śmiercią naturalną. To jest tak, jakby nic nie "szło" do przodu, a trzeba było "jakoś" żyć. Wszystko zapętlone ulega stopniowej degradacji i wynaturzeniu. Przecież trzeba czymś zapchać to trwanie. Może trawieniem kiszki i oglądaniem telewizji, zająć czymś myśli: "czy mikrogranulki w reklamowanym proszku są rzeczywistością czy fikcją?". Na dodatek jest jeszcze coś takiego, jak tradycja i obyczaj. Trzeba "jakoś" przyjąć księdza po kolędzie, czy urządzić przyjęcie z okazji komunii świętej już "nieświętej", przełamać się opłatkiem w wigilię. Trzeba sobie przypomnieć, jak to kiedyś było. I jak jest teraz.

No i co?

- To Twoi bohaterowie zaczynają dzień od "No.." i kończą na "Dobra." Pomiędzy nie ma nic. Nie zadawaj mi takich pytań.

No ale jak?

- Na pewno wszystkie Twoje postaci powinny mieć wąsy i filcowe kapcie. Ja nie lubię chodzić do teatru, bo szybko się nudzę. Chciałbym zrobić przedstawienie, na którym nie będę się nudził. Mam wrażenie, że w pogoni za współczesnością teatr pominął dosyć znaczną grupę wiekową czterdziesto i pięćdziesięciolatków. Moim marzeniem jest dać poczucie czterdziestolatkowi, że teatr jest dla niego i o nim.

- A jakby się to tak?

- Nie wiem, co masz na myśli, ale chyba zgodzisz się ze mną, że twoi bohaterowie, pomimo swojej antyatrakcyjności (teatralnej), są sympatyczni i miło z nimi się obcuje. Dzieje się tak, ponieważ nasze życie bywa równie jałowe. Jeśli ktoś myśli, że podglądanie czyjegoś życia jest pasjonujące jak to bywa na filmach, jest w błędzie. Wystarczy spojrzeć w lunetę wycelowaną w czyjeś okno, żeby zanudzić się na śmierć. Większość z nas albo leży, albo siedzi, albo je i ogląda telewizję. Konflikty wokół wyjętego z woreczka pilota "pchają" czas do następnego dnia. Jednak skupienie na tak błahym szczególe dramaturgicznym i "wyświetlenie" go powoduje, że opisywany tak świat staje się jakiś monstrualny. Powtarzalność i duże "zbliżenie" szczegółu uwalnia mnie od opowiadania czyjegoś życia w sposób mimetyczny, tylko staje się już gotowym znakiem teatralnym. Nie interesuje mnie, dlaczego jakiś tam Mirek Kowalski ma dzisiaj zły dzień i bije żonę, ale to co się zdarza pomiędzy znakami teatralnymi zaczerpniętymi z całkowicie niescenicznej przestrzeni, jakie serwuje nam codzienne życie.

- Czy by się nie dało trochę o..?

- O Nowej Hucie? Myślę, że dobrze wiesz, że takich miejsc jak Nowa Huta jest w Polsce więcej. Ludzie "odłączeni od zasilania", dogorywający na "bateriach zapasowych", zasiłkach i rentach zamieszkują większą cześć naszego kraju. Nie chciałbym jednak odczytywać twoich opowiadań w sposób socjologicznie jednoznaczny. To, że jest "do dupy" każdy wie i nie potrzebuje do tego teatru. Ja chcę powiedzieć, że pilot wyjęty z woreczka może stać się wspaniałym i pięknym pretekstem teatralnym.

- A co z tymi?

- Z migdałkami? Już są w normie, nie za duże nie za małe - w sam raz. To pewne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji