Artykuły

Irena Kwiatkowska: Prawdziwa miłość widzów

Aleksander Zelwerowicz, jej profesor w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, ponoć powiedział kiedyś: "Nic dziwnego, że - jak mówią - jestem znakomitym pedagogiem, skoro miałem uczniów tej miary co Irena Kwiatkowska" - o zmarłej artystce piszą Dorota Wyżyńska, Jerzy S. Majewski i Remigiusz Grzela w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Irena Kwiatkowska zmarła w czwartek w Domu Artystów Weteranów w Skolimowie. Była najbardziej warszawską z warszawskich aktorek.

Jej życie związane było z Warszawą. Przed wojną ukończyła liceum im. Klementyny Hoffmanowej. Brała udział w Powstaniu Warszawskim. Przez kilkadziesiąt lat mieszkała w samym sercu stolicy - w wieżowcu z początku lat 60. spółdzielni Sztuka przy Kopernika. Sąsiadowała tam z wybitnymi artystami, m.in. z Jeremim Przyborą.

Niezapomniane są jej kreacje w dziesiątkach filmów. W "Czterdziestolatku" poucza i radzi. Już w pierwszym odcinku pojawia się jako roznosicielka mleka. Pierwsza kwestia to pytanie: "Kac? Czy dyżur?" I zaraz: "Wiem, wiem, sama pracowałam w pogotowiu. Ja jestem kobieta pracująca. Pracowałam wszędzie". Na chodniku pomiędzy blokami osiedla wzdłuż ul. Pańskiej uczy, jak pić i przechowywać koniak.

W innym z odcinków gra antypicownika na warszawskiej giełdzie samochodowej odkrywającego ukryte wady w sprzedawanych autach, w innym hostessę na błyszczącym granitem peronie świeżo oddanego Dworca Centralnego. Dziś ta scena jest jedynym dowodem, że takie hostessy na dworcu były.

W "Wojnie domowej" (1965 r.) grała matkę głównego bohatera Pawła. Drobnomieszczankę zaciekle krytykowaną w 1968 r. przez partyjnych ideologów. W nieco podobną postać (matki Kasi) dzielnie mierzącą się z PRL-owską codziennością wcieliła się w serialu "Zmiennicy" (1986 r.)

Aleksander Zelwerowicz, jej profesor w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej, ponoć powiedział kiedyś: "Nic dziwnego, że - jak mówią - jestem znakomitym pedagogiem, skoro miałem uczniów tej miary co Irena Kwiatkowska". Zagrała ponad sto ról dramatycznych, kabaretowych i filmowych. Występowała w Teatrze Klasycznym, Współczesnym, Buffo, Syrenie, Komedii, Nowym, Kwadracie i Polskim.

Debiutowała w 1935 r. w Cyruliku Warszawskim, którym kierował Fryderyk Jarosy. Wystąpiła w rewii "Pod włos", w jednoaktówce "Zaręczyny pod dębem" Offenbacha. Jej ostatnią warszawską rolą była Hermenegilda Kociubińska w "Zielonej Gęsi" w Teatrze Polskim. Te słynne monologi Gałczyński pisał specjalnie dla niej. Grała w tym spektaklu przez kilka sezonów. Świętowała nim swoje jubileusze.

Jarosław Kilian, reżyser spektaklu "Zielona Gęś", ówczesny dyrektor artystyczny Teatru Polskiego, mówił: - Bywa, że aktorzy osiągają wielką sławę, popularność, sukces mierzony pieniędzmi albo okładkami pism. Irena Kwiatkowska pozyskała znacznie więcej - prawdziwą miłość widzów! Była aktorką, którą Polacy pokochali.

Rok 2000, ma 88 lat. Pierwsza próba "Zielonej Gęsi" w Teatrze Polskim. Irena Kwiatkowska "markuje" "Sierotkę". Absolutna cisza, wszyscy pracownicy techniczni wychodzą z podziemi, aktorzy z garderób i przyglądają się zza kulis. - Cały teatr zastygł, nie mogliśmy oderwać od niej oczu - opowiadał Jarosław Kilian. - Patrzyliśmy, jak pani Irena lekko, prawie bez wysiłku, próbuje. To jest dar od Boga, to jest talent, który trafia się bardzo rzadko.

Nie lubiła wspominać. Gdy reżyser i aktorzy starali się ją do tego namówić, urywała: "To są stare dzieje, bierzmy się do roboty".

Jarosław Kilian: - Pani Irena jako Hermenegilda Kociubińska wypowiadała dwuwiersz napisany przez Gałczyńskiego: "Ja, której świetną przyszłość wróżył Ludwik Solski, gdy umrę, zrozumiecie, czym byłam dla Polski".

Dorota Wyżyńska, Jerzy S. Majewski

***

Ostatnie urodziny

We wrześniu w Domu Aktora Weterana w Skolimowie obchodziła 98. urodziny. Czekaliśmy w ogrodzie. Miała odsłonić "ławeczkę humoru", która wygrywa jej piosenki i monologi, kiedy ktoś na niej usiądzie. Moment pojawienia się pani Ireny był wstrząsem, trudnym do opanowania wzruszeniem. Została przywieziona na wózku, wyglądała jak królowa opatulona wielkim futrem, królowa, którą przecież była. Fizyczna niemożność i też - takie odniosłem wrażenie - duchowa nieobecność pani Ireny były dla mnie wielkim przeżyciem, bo trudno pogodzić się z tym, że ktoś tak ważny, kto ukształtował całe pokolenia, w tym i moje wychowane na dziecięcych nagraniach "Ptasiego radia" czy "Czerwonego kapturka", naprawdę odchodzi, naprawdę gaśnie.

W jej stronę rzucili się fotoreporterzy. Pani Irena już nie pozowała. Ale była tam z nami, i to było ważniejsze. Rodzina posadziła ją na ławeczce, usłyszeliśmy z głośnika jej piosenki, i to zderzenie fizycznej prawdy i artystycznej metafizyki sprzed lat było jeszcze bardziej uderzające, a przesłanie tej sceny czyste: legenda Ireny Kwiatkowskiej nie zgaśnie, nawet kiedy już jej z nami nie będzie.

Artur Andrus zażartował, że chociaż w takiej sytuacji śpiewa się 200 lat, to jednak najstarsza mieszkanka Ziemi żyła lat 122 i prosi, żeby odśpiewać pani Irenie 130 lat. I tak zrobiliśmy. Zdaje się bawiło to panią Irenę, która kiedyś powiedziała, że "śmiech jest poważną sprawą", a zapytana, o to, jak rozmawia z Bogiem, odpowiedziała: "nigdy nie proszę - dziękuję". Czekaliśmy wszyscy, że jednak przemówi. Kiedy podsunięto jej mikrofon powiedziała, że było bardzo miło. To był kolejny dowód na istnienie pani Ireny. Wiara w jej siłę wróciła. Była jak ktoś bliski w rodzinie, kto nawet jeśli odchodzi w pokoju obok, to przecież wciąż jest.

Remigiusz Grzela

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji