Artykuły

Nie ma bruzdy po "Dziadach"

Czy w Polsce tylko kilkoro reżyserów wie, jak w klasyce znaleźć to, co może być interesujące dla współczesnego widza? Jeśli chcemy przekonać młodych ludzi do teatru, spróbujmy ich nim zaintrygować albo choć wprawić w zakłopotanie. Niech na chwilę zmarszczą czoła. Jedni wyjdą z teatru tylko z bruzdą nad oczami. Innym zostanie w głowie jakaś myśl - po porannym spektaklu "Dziadów" w reżyserii Krzysztofa Babickiego w Teatrze Śląskim pisze Łukasz Kałębasiak w Gazecie Wyborczej - Katowice.

Gdybym był aktorem, moim sennym koszmarem byłaby widownia pełna gimnazjalistów albo uczniów szkół średnich. Oni mnie nie chcą oglądać, ja nie chcę dla nich grać, ale i tak kwestię trzeba powiedzieć do ostatniego słowa. Jeśli się uda, bo sam jako uczeń podstawówki byłem na zakończonych skandalem "Damach i huzarach" w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. W połowie spektaklu jeden z aktorów krzyknął: "Nie, ja tak nie mogę!" i zszedł ze sceny. Okazało się, że ktoś z pierwszych rzędów wrzucał do stojącego na scenie moździerza "diabełki" - małe petardy wybuchające po uderzeniu w coś twardego.

Przypomniała mi się ta historia, gdy ostatnio oglądałem "Dziady" w reż. Krzysztofa Babickiego w Teatrze Śląskim. O godz. 10 w poniedziałek, w tłumie nastolatków. Na początku młoda widownia podchodziła do magii teatru z dużą rezerwą. "Yeah..." - emocjonowała się męska jej część, gdy Guślarz wywołał ducha Zosi. I wcale nie o przymioty jej ducha chodziło...

Jednak potem było już tylko lepiej. "Dziady" zaczęły ich wciągać. Wielka Improwizacja w wykonaniu Grzegorza Przybyła - świetna! Kiedy Konrada opanował diabeł, Przybył dał mu tylko fragment swojego ciała. Złego zdradzały tylko ręce, które niebezpiecznie zamieniły się w kopyta.

Katastrofę zapowiedział dzwonek przed drugim aktem. Jeśli kuszenie Nowosilcowa (przekonujący Jerzy Głybin) przez diabły miało swoją dynamikę, to potem wszyscy utknęliśmy na amen w warszawskim salonie. Przyjęcie. Kadryl. Zbiorowe śpiewanie. Kadryl. Rolinsonowa. Usnąłem.

Moi współwidzowie nie mogli sobie na to pozwolić i wyraźnie woleli wyjść, lecz musieli zaczekać do końca. Wtedy uciekli i podejrzewam, że jeśli znowu nie będą musieli iść na spektakl-lekturę, to z własnej woli do teatru nie przyjdą. Zamiast czytać lekturę, będą chcieli raczej obejrzeć jej ekranizację na DVD, bo tak można przewinąć w mniej interesujących fragmentach.

Niestety, Krzysztof Babicki postanowił niczego nie przewijać i pokazał "Dziady" niemal dokładnie tak, jak je pan Mickiewicz dawno temu napisał. Z szumnych zapowiedzi nowatorskich "Dziadów w przytułku" zostały tylko piętrowe prycze w pierwszej scenie. Po co robić dziś taką klasykę? Czy w Polsce tylko kilkoro reżyserów wie, jak w klasyce znaleźć to, co może być interesujące dla współczesnego widza? Jeśli chcemy przekonać młodych ludzi do teatru, spróbujmy ich nim zaintrygować albo choć wprawić w zakłopotanie. Niech na chwilę zmarszczą czoła. Jedni wyjdą z teatru tylko z bruzdą nad oczami. Innym zostanie w głowie jakaś myśl.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji