Artykuły

Wciąż do przodu

- W tym zawodzie, i w życiu właśnie o to chodzi: o szukanie nowych zadań, nowych wyzwań, nowych ról - mówi BORYS SZYC, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Wciąż jest rozchwytywanym młodym aktorem filmowym i teatralnym. Od trzech miesięcy sprawdza się też w zupełnie nowej roli: ojca małej Soni.

Agnieszka Głowacka: - Długo broniłeś się przed zagraniem większej roli w serialu. Dlaczego zmieniłeś jednak zdanie?

Borys Szyc: - Zdecydowały nazwiska twórców: z reżyserem Maćkiem Dejczerem robiłem "Wampira" w Teatrze Telewizji. Natomiast operatora Arka Tomiaka i kompozytora Michała Lorenca znam z "Symetrii" Konrada Niewolskiego.

Kruszon, bohater "Oficera", to typ, który chyba z niejednego pieca chleb jadł, podobnie jak ty.

- Jest takie przysłowie: "Co cię nie zabije, to cię wzmocni". Unikanie za wszelką cenę przeciwności nie jest najlepszym rozwiązaniem. Z pewnymi sprawami i sytuacjami warto się zmierzyć, by zdobyć siłę i doświadczenie. Życie to nieustające zmagania, czasem ostra walka.

Którą z potyczek zdarza ci się wspominać?

- Chciałem kiedyś popływać na desce windsurfingowej. Trzymałem żagiel z całych sił i myślałem: cholera, tak wygląda całe życie - musisz walczyć, żeby się nie wywalić, a tu wielka fala i wiatr dmucha. Kręgosłup ci pęka, ale podnosisz żagiel, a potem kolejny raz. I w końcu więcej pływasz, niż wpadasz do wody. Wreszcie masz satysfakcję, a oprócz zmęczenia zaczynasz czuć przyjemność. W życiu też trzeba szukać tego wiatru w żaglu. Próbować i pamiętać, że najważniejsze jest płynąć. Wciąż do przodu.

Tak jak serialowy Kruszon, chłopak z warszawskiej Pragi, któremu udało się z niej wyrwać. Czy poza planem poznałeś tę dzielnicę?

- Pierwsze mieszkanie po przyjeździe do Warszawy wynająłem właśnie na Pradze. I to niedaleko ulicy Stalowej, gdzie kręcony był "Oficer". O dziwo, ta kamienica wciąż stoi. A przecież już kiedy się do niej wprowadzaliśmy, wyglądała, jakby zaraz miała się zawalić. Wytrzymaliśmy tam pół roku. Nie było centralnego ogrzewania, wanna stała w dużym pokoju, zwanym stołowym - można było oglądać telewizję, biorąc kąpiel. Bardzo artystowskie klimaty. Ale gdy pewnego dnia mój współlokator dostał w twarz od sąsiada, postanowiliśmy się wyprowadzić.

Nie wierzę, że nie potrafiłeś sobie zjednać praskich sąsiadów.

- Rzeczywiście, nieźle się z nimi dogadywałem. Nie wiem, skąd to się bierze: może to łódzkie korzenie? A może umiejętność szybkiego wchodzenia w rolę - od razu mówię jak człowiek, którego mam naprzeciwko.

Dlaczego zdecydowałeś się studiować w Warszawie, skorowŁodzi jest szkoła filmowa?

- Czułem, że nic się tam nie dzieje, za duszno mi było. Poza tym chciałem iść na swoje, poszukać niezależności.

Co na to najbliżsi?

- Mama zawsze mnie wspierała. Wynajdywała zajęcia i zadania, w których mogłem się sprawdzić. Nie protestowała, kiedy postanowiłem studiować w innym mieście. Pomogła mi też wynaleźć i urządzić mieszkanie w Warszawie, kiedy już udało mi się na nie zarobić.

Dziś powodzi ci się nie najgorzej. Pamiętasz, jak zdobyłeś swoje pierwsze pieniądze?

- Byliśmy u rodziny w Niemczech. Wtedy w Polsce nie było nic i liczba zabawek w tamtejszych sklepach oszałamiała. Wszystkie dzieciaki marzyły o Hi-Manie, więc i ja chciałem go mieć. Odbyłem rozmowę z dziadkiem i dostałem pieniądze - 50 marek. To była moja pierwsza udana negocjacja. Poza tym na pobliskiej stacji benzynowej nalewałem benzynę. Od kierowców dostawałem napiwki, a poza tym, po skończonym dniu pracy mogłem sobie wybrać z wielkiej skrzyni loda. Zawsze brałem fioletowego, bo barwił język.

Podobno jeszcze w szkole próbowałeś sił jako akwizytor?

- Chodziłem do ostatnich klas podstawówki, miałem ze 13-14 lat i sprzedawałem szorty w hawajskie wzorki.

Mama uczyła cię w ten sposób samodzielności?

- Chciałem mieć własne pieniądze, a mama utrzymywała cały dom, sporo wydawała na moją edukację. Na przyjemności postanowiłem zarabiać sam.

Byłeś też... krasnoludkiem.

- Do "Kingsajzu" Juliusza Machulskiego trafiłem dzięki matce chrzestnej, charakteryzatorce. Pamiętam, że chodziłem po planie z otwartą buzią i oczami jak talerze. Po filmowej Szuflandii wędrowały krasnoludki niewiele większe, a czasami i mniejsze ode mnie, grane przez karły. Dekoracje były ogromne. Oglądałem na żywo prawdziwą bajkę.

Masz trzymiesięczną córeczkę Sonię. Przygotowywałeś się do roli ojca?

- Nikt nie jest w stanie przygotować się do rodzicielstwa. Można poczytać parę książek czy czasopism, ale to tylko teoria. Z praktyką trzeba się zmierzyć samemu.

Życie przerosło wyobrażenia?

- Nie zdawałem sobie sprawy z ilości sprzętów - wózków, nosidełek, podgrzewaczy do butelek - które pojawiają się wraz z dzieckiem. Niepostrzeżenie weszliśmy w zupełnie nowy światek - ludzi, którzy mają podobne rodzicielskie doświadczenia. Zaczęliśmy bywać w nieznanych do tej pory miejscach.

Na przykład?

- W kinie na specjalnym seansie dla rodziców z małymi dziećmi: mnóstwo maluchów gaworzących, popłakujących; przewijaki po obu stronach sali, pełno wózków, pampersów, butelek. Odkrywasz nieznane rejony...

Co zaskakuje cię w córeczce, a może co cię wzrusza?

- Taki mały człowiek jest całkowicie od nas zależny i tak nieporadny, a równocześnie "dopracowany" w najdrobniejszym szczególe. Wystarczy popatrzeć na ręce. Mają nie tylko palce, ale i linie papilarne - zupełnie jak u dorosłego, tylko w pomniejszeniu. Ale znajdziesz i linię miłości, i zdrowia, i szczęścia.

Wierzysz w chiromancję?

- Czasami chciałbym móc wierzyć. Nie można żyć tylko w realnym świecie. Nie byłoby wtedy miejsca na "Marzyciela" - autora historii o Piotrusiu Panu i chłopcach z Nibylandii i bohatera filmu, który przyniósł Oscara za muzykę Polakowi Janowi A. P. Kaczmarkowi. To właśnie ten film oglądaliśmy z Sonią na rodzinnym seansie.

Marzysz o zdobyciu Oscara?

- Jeśli już, to z Konradem Niewolskim.

W jego "Symetrii" zagrałeś więźnia. Nie boisz się odważnych ról.

- Chętnie się na nie decyduję. To zawsze szansa na odkrycie w sobie czegoś nowego, czasami zaskakującego.

W "Symetrii" świetnie zagrałeś więźnia - zimnego drania...

-... ale w "Vincim", choć grałem złodzieja dzieł sztuki, wiało już ode mnie ciepłem, jak mi wiele osób mówiło...

... a w spektaklu telewizyjnym "Wampir" grałeś homoseksualistę. Polscy aktorzy boją się takich ról. Nie miałeś oporów?

- Postać bardzo mi się podobała. Była tak odmienna od tego, co robiłem wcześniej, że już po pierwszej czytanej próbie sam zaproponowałem swoją kandydaturę reżyserowi przedstawienia, Maćkowi Dejczerowi. Chciałem spróbować swoich sił. Bo przecież i w tym zawodzie, i w życiu właśnie o to chodzi: o szukanie nowych zadań, nowych wyzwań, nowych ról.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji