Artykuły

Początki i końce

Obserwujemy wzrastające zainteresowanie twórczością literacką jednego z największych pisarzy hiszpańskich - Federico Garcii Lorki. Przed dwoma laty minęło trzydzieści lat od chwili, gdy frankistowski faszyzm zamordował andaluzyjskiego poetę i dramaturga, demokratę i bojownika o wolność swojego ludu. Lorka jest przykładem zgodnego łączenia pasji działacza, przywódcy mas, z talentem wielkiego artysty. Uprawiał różne gatunki literatury. Ballady i romanse są w prostej linii tworem ludu, artystycznym rozwinięciem anonimowych pieśni i legend. Dramaty nie tracąc nic z lokalnego kolorytu, nie odrywając się od hiszpańskiej rzeczywistości, trafiają dzięki zawartym w nich uniwersalnym wątkom do widzów wszystkich zakątków świata.

Teatr Lorki jest ponadto pod względem formy zjawiskiem na wskroś oryginalnym, połączeniem poezji najwyższego lotu z brutalną prawdą o życiu, daje nam chwile wzniosłych wzruszeń, ale nie skąpi również najbardziej tragicznych przeżyć. Teatry chętnie grają Lorkę, chociaż grać go wcale niełatwo. "Czarująca szewcowa" przeszła chyba przez wszystkie sceny. "Dom Bernardy Alba", zapisał się w kronikach kilkoma wybitnymi inscenizacjami. Znamy również Lorkę ze sceny olsztyńskiej. Najczęściej utwory hiszpańskiego pisarza trafiają jednak na mały ekran. Z ostatnich przedstawień wymienię chociażby "Marianę Pindę", "Krwawe gody", z wcześniejszych "Miłość don Perlimplina...".

W ubiegły poniedziałek poznaliśmy jedno z mniej znanych dzieł Lorki - poemat sceniczny "Yerma" w nowym, pięknym przekładzie Jarosława Marka Rymkiewicza. Dramat kobiety bezpłodnej, dramat niezaspokojonego pragnienia, ogromna tęsknota za macierzyństwem - oto czym jest "Yerma". Jak zawsze u Lorki miesza się tu hiszpańska rodzajowość, realizm w malowaniu egzotyki środowiska z przebłyskami delikatnego, czystego uczucia, brutalizm z tkliwością, a w warstwie formalnej realistycznie potraktowana fabuła z poetyckim komentarzem chóru, zapożyczonym z doświadczeń Greków, oraz z wstawkami baletowymi, co zaliczyć należy do własnych eksperymentów teatralnych Lorki.

Przedstawienie - podobnie jak poprzednie widowiska Lorki - reżyserował sprawnie Aleksander Bardini dając nam jednolity i wyraźnie nakreślony efekt teatralny, do czego dopomogła mu surowa, ascetyczna scenografia.

Zaskoczeniem była obsada głównej roli. Lidię Korsakówną znamy przeważnie z estrady, czasem z filmu. Trudną postać tytułową zagrała Korsakówna w sposób budzący szacunek. Partnerem jej był Jerzy Zakrzeński. W epizodach, w wielu wypadkach znakomitych, widzieliśmy znanych, wybitnych aktorów.

Dawno nie wspominaliśmy w raptularzu o "Kobrze". Przed tygodniem zaproponowano nam "Niespodziewanego gościa" Peteckiego. Do połowy utwór bardzo zręczny. Starannie przygotowana mistyfikacja - mająca na celu zmuszenie mordercy do przyznania się do popełnionej przed laty zbrodni - dość długo nie pozwalała przewidzieć rozwiązania. Później jednak autora poniosło. Nie wystarczył mu jeden efekt, zaczął mnożyć komplikacje, tworzyć cały łańcuch rzeczywistych i urojonych win, wciągać w intrygę zupełnie zbędne osoby. Szkoda. Bez ostatnich fragmentów "Niespodziewany gość" prezentowałby się przyzwoicie, tym bardziej że realizacja i wykonawcy (Pluciński, Petry, Pietraszkiewicz, Maciejewski) bardzo dobrzy.

Z programów rozrywkowych wybijał się rzecz jasna finał rozgrywek o Puchar Prezesa, czyli "Małżeństwo doskonałe" Gruzy i Fedorowicza. Jak przystało na chwilę ważną i uroczystą uczestnicy i realizatorzy wystąpili w strojach wieczorowych, Fedorowicz czarował wdziękiem i inwencją doświadczonego aranżera, było trochę nowych pomysłów i familijnego nastroju (Młynarski na widowni, Młynarski parodiowany przez własną siostrę na estradzie), zawodnicy z Krakowa demonstrowali znakomitą formę, w ogóle godzina świetnej zabawy, miejmy nadzieję, że nie skończy się na jednym pucharze.

Ostatnia Giełda Piosenki odbyła się w Łodzi, wyjątkowo bez Lecha Terpiłowskiego, którego zastąpił Mieczysław Stefański. Funkcję dyżurnego recenzenta spełniał Jan Koprowski. Wątpię, czy z pozycji notowanych objawi nam się przebój. Giełdy są co dwa tygodnie, każda przynosi kilka utworów, przeboje rodzą się raz na rok, a niekiedy rzadziej.

O doktorze Kildare zdążyliśmy już zapomnieć, może nie wszyscy. Pamięta telewizja jakim powodzeniem cieszyła się seria filmów o młodym, sympatycznym lekarzu, bo zafundowała nam następną porcję przygód początkującego adepta medycyny. Cykl filmów "Dr Finlay" powstał w oparciu o powieść Cronina, co mówi wystarczająco dużo tym, którzy znają rangę literatury tego pisarza. Finley pracuje w prowincjonalnym mieście, obok problemów zawodowych musi rozwiązywać skomplikowane kwestie społeczne, a ponieważ jest idealistą w gorącej wodzie kąpanym (sądząc na podstawie pierwszego odcinka) czekają go wcale wesołe przejścia i gorzka lekcja życia. Jak zostanie przyjęty przez polskich widzów - przekonamy się w niedalekiej przyszłości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji