Artykuły

"Hamlet" jakiego nie znamy

Było to z pewnością wydarzenie kulturalni dużej miary, cokolwiek by nie sądzić samemu o koncepcji tego przedstawienia, o grze aktorów, o sposobie rozegrania najważniejszych scen. Szekspirowski "HAMLET" wystawiony w Teatrze Telewizji przez GUSTAWA HOLOUBKA przykuł w poniedziałkowy wieczór do telewizorów miliony widzów. Towarzyszyła mu atmosfera pewnej niezwykłości, wywołana nie tylko artystyczną rangą i renomą twórców tego widowiska, ale i rzeczą pozornie nieistotną - blisko trzygodzinnym jego trwaniem. Rzeczą nieistotną pozornie, bo tylko w ten sposób mogliśmy otrzymać kształt "Hamleta" zbliżony do oryginalnego, do jego pełni rzadko kiedy ostającej się skreśleniom teatralnych inscenizatorów.

Reżyser tego spektaklu, którego pamiętamy jako Hamleta w Teatrze Narodowym przed laty bodaj dziesięciu, zarzekał się wielokrotnie, że nie ma żadnej nowatorskiej, ani "nowoczesnej" koncepcji tej sztuki, że za dewizę artystyczną przyjął po prostu wierność tekstowi. I rzeczywiście - był to "Hamlet" grany z minimalnymi tylko skrótami (ale jednak!), oparty na aktorstwie, "Hamlet", w którym rękę reżysera czuło się bardzo dyskretnie.

Całe szczęście, że działo się to w telewizji. W teatrze ten sam spektakl byłby może zbyt akademicki, a pewnie nawet i nudny. Ruch sceniczny, bez którego nie ma teatru, w telewizji zastępowany jest ruchem kamer, możliwością zbliżeń, oddaleń, zmiany planów. Spektakl Holoubka bardzo umiejętnie korzystał z tych możliwości tyleż technicznych, co estetycznych. W efekcie ten prawie trzygodzinny spektakl posiadał swój wyrazisty rytm, był co się zowie dynamiczny.

Przyczyniła się do tego w dużej mierze także rola JANA ENGLERTA, który zagrał postać Hamleta tak bardzo przecież obciążoną teatralną tradycją, z prawdziwą werwą. Był młodzieńczo energiczny i żywiołowy, ale i jednocześnie refleksyjny, jak przystało na kogoś, kogo historia zmusiła do zadumy nad własnym losem i kogo los popycha do w połowie tylko chcianego czynu. Jest to z pewnością największe dotąd osiągnięcie aktorskie Jana Englerta.

Królem był ZBIGNIEW ZAPASIEWICZ, Królową - ZOFIA MROZOWSKA. Tworzyli parę pełnych dostojeństwa monarchów, ale i parę naznaczonych zbrodnią ludzi. Zbyt często jednak chyba przeważało w tych postaciach dostojeństwo, z pewną szkodą dla ich ludzkiego oblicza. Znakomitą rolę stworzyli ZDZISŁAW MROŻEWSKI jako Poloniusz i prawie bez wyjątku wszyscy aktorzy tzw. drugiego planu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji