Artykuły

hamletowizja

Pamiętam, jak przed wielu laty pałaszując przystawki do obiadu na "Batorym", który właśnie mijał brzegi Danii, spojrzałem przez okno i zobaczyłem stare zamczysko, w kierunku którego pomykały odległą szosą samochody. Kształt budowli wydał mi się dziwnie znajomy. - To Elsynor - poinformował nas kelner skierowując ku oknu długi widelec, którym nakładał dania. Płynny ruch statku i zmieniająca się co chwila sceneria, nakładające się na siebie perspektywy morza, jachtów przybrzeżnych, ziemi i chmur przydawały owej osobliwej chwili specjalnego uroku. Poczułem się wtedy jak gdybym mijał dom któregoś z przyjaciół, albo nawet krewnych. Uświadomiłem sobie, jak bardzo Hamlet związany jest z życiem milionów ludzi, zmarłych i obecnych jeszcze na ziemi, którzy urodzili się w kręgu europejskiej kultury, a więc w kręgu dantejsko-szekspirowskim, czytali "Hamleta", albo oglądali "Hamleta" w kinach czy teatrach. By użyć modnego dziś pojęcia, Hamlet stał się w ciągu wieków postacią mityczną, jak greccy lub łacińscy herosi. Parę zwłaszcza scen i kilka zwrotów tragedii należy do zasobu "prywatnych mądrości" każdego, chociaż trochę wykształconego człowieka. A ponieważ wszyscy są obecnie chociaż trochę wykształceni, więc zwrot "być albo nie być", czy postać trzymająca w ręku czaszkę błazna tkwi w zbiorowej podświadomości, bądź i świadomości. Elsynor malejący w oddali był więc jak gdyby oddalającym się domem rodzinnym w drodze ku innemu kontynentowi.

Poza tym każdy, kto czytał, lub oglądał szekspirowską dramę był zazwyczaj sam kiedyś Hamletem. Chyba że nigdy nie hamletyzował, albo nigdy świat dla niego nie był zbyt ciasny, albo nigdy nie zastanawiał się nad znikomością własnej egzystencji. Jeżeli tego nie robił, to Bóg z nim, ale nie wydaje mi się, żeby to było możliwe. Po części jesteśmy bowiem aktorami i lubimy deklamować w duchu albo głośno jakieś maksymy, wygłaszać "kwestie" o sensie i istocie swojego życia. Gdy odczuwamy taką potrzebę, zwłaszcza gdy jesteśmy młodzi, "Hamlet" podsuwa nam natychmiast swój tekst do recytacji.

A więc osobiste związki z Księciem duńskim i jego przyjacielem Horacym bywają głębokie i liczne. Trudno powiedzieć nawet, która z innych (fikcyjnych wszak) postaci literatury może z nim konkurować. Król Lear? Pan Pickwick? Pan Tadeusz? Pani Bovary? Na pewno Odyseusz. Może Don Kichot? Magia Hamleta. Oto młody człowiek, który posiada pełną świadomość nierozwiązywalności zagadki istnienia, chociaż jest ona przecież jakoś rozwiązana w nim samym, w sobie samym, tylko niemożliwa do objęcia rozumem, czy raczej wyobraźnią? Hamlet więc jest dramą przede wszystkim egzystencjalną.

W ostatnich czasach, zgodnie z ich duchem, tak przemożnie uwikłanym w problemy władzy, przydano szekspirowskiej tragedii nowe znaczenia. Pojawiły się interpretacje naprzód krytyczne, potem sceniczne, akcentujące coraz mocniej kosztem "Hamleta pięknoducha" polityczną dialektykę walki Króla o zagrożony przez bratanka tron. Dowodzi to oczywiście bogactwa, które skrywa się w sztuce. Ale gdy oglądałem ją tydzień temu w naszej telewizji, w reżyserii Holoubka, który wyraźnie dał pierwszeństwo owej politologicznej interpretacji, zrozumiałem, że zuboża ona życie mego bliskiego znajomego od dzieciństwa - Hamleta. Pozbawia go bowiem poezji. Poetyczność (a to jeszcze nie poezja) nie wystarcza, by ukazać, dlaczego tylu ludzi czuje wewnętrzne związki pokrewieństwa ze słodkim Księciem. Poza tym telewizja okazała się za ciasna, aby pomieścić "cały świat w łupinie od orzecha". Recytacja zastąpiła wizję, obraz nie nadążył za słowami, mimo wirtuozerii wszystkich aktorów. Film Oliviera sprostał niegdyś zadaniu, poszerzył możliwości teatralne środkami kinowymi. "Wstawił" nam bogaciej widzące "oko", gdyż kamera narzuca nam ujęcia, do których z przyrodzenia nie jesteśmy zdolni, nawet nosząc okulary, lub patrząc przez lornetkę. Holoubek w mały lufcik aparatu wstawił małą scenę zwykłego teatru, a ponieważ wszyscy, znakomicie zresztą grający aktorzy, nie mogli się pomieścić w lufciku, więc co chwila przez niego ktoś wyglądał i recytował wiersz, lub paskudnie przeklinał, pewnie z tej ciasnoty. Kamera telewizyjna nie wzbogacona filmową "rejestrowała" to, co się działo w studio nie wprawiając do naszych oczu doskonalszych soczewek. Dlatego, chociaż docenić wypada zasięg popularyzacji dobrej sztuki, wyrazić też można życzenie, by jeszcze raz spróbować pokazania w TV "Hamleta", w jeszcze innym, nowym ujęciu. A w ogóle to najbardziej by mi odpowiadało, gdyby istniał osobny kanał czy program: "Hamletowizja".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji