Artykuły

Warto obejrzeć, trudniej - zachwycić się

Tak właśnie powinno być. Co pe­wien czas teatr, do którego się cha­dza regularnie (i z obowiązku, i z przyjemnością, i także ze względu na brak wyboru), powinien pokazywać człowieka niejako w sytuacji ostatecznej, owładniętego namiętnością, zma­gającego się z codziennym ludzkim niewoleniem. Obcowanie z takim światem przedstawionym pozwala nabrać dystansu do własnych zmagań egzystencjalnych. A jednocześnie ubogaca.

Dwa tygodnie temu Lubuski Te­atr im. Leona Kruczkowskiego w Zielonej Górze dał nową premierę: "YERMĘ" Federica Garcii Lorki w reżyserii i scenografii Krzysztofa Kelma z Magdaleną Kutą w roli tytuło­wej. Spektakl ten jest kolejnym dzie­łem tzw. młodych, którzy tu do nas przywędrowali z PWST w Warsza­wie. To cieszy, że mają w Zielonej Górze tak dużo pracy, że wchodzą w życie teatralne z takim impetem i tak znacząco. A martwi, że zapewne już niedługo przyjdzie czas, kiedy spakują walizki i powędrują w świat, jako że ludzie teatru muszą przeno­sić się z miejsca na miejsce, przeko­nani, że gdzieś tam czeka na nich ta najważniejsza rola, ten największy spektakl, a także angaż do Warsza­wy...

Przyznam, że z wielką przyjaźnią obserwuję poczynania i dyrektor Krystyny Meissner, i tych młodych lu­dzi. Tym bardziej, że ten teatr powo­li przyzwyczaja nas do wielce przy­zwoitego poziomu. Ale tym razem nie potrafiłbym bronić przedstawienia ochoczo i do końca. Może tak powin­no być? Jest interesująco, ale może być jeszcze bardziej ciekawie. Oczy­wiście, gdy się przystawi "Yermę" do niektórych, nawet nie do tych słab­szych, realizacji sprzed lat na tej scenie, to kapelusz z głowy. Rzeczy­wiście jest to kawał teatru, ambitne­go teatru. Patrzyłem nań z należnym mu szacunkiem. Ale mnie nie porwał. A nawet momentami z lekka znudził. Ot, drobna sprawa - posadowienie publiczności. Tak już jest, iż bez niej nie ma spektaklu. Rozumiem zamysł reżysera i scenografa "otwarcia" te­atru, chęć zerwania z "oglądactwem pudełkowym", chęć wpisania kobie­cego dramatu w otoczenie. Ale na Boga! Nie może się to odbywać kosz­tem widzów! Półtorej godziny w niewygodnej pozycji zupełnie nie sprzy­ja percepcji. Tak, to jest drobna sprawa, ale ważna.

W programie teatralnym przyto­czono słowa Lorki: "Teatr jest szkołą płaczu lub śmiechu. Jest wolną try­buną, na której ludzie dobitnie wy­kazują przestarzałość lub błędność teorii moralnych i za pomocą żywych przykładów mogą wyrazić odwieczne prawa rządzące ludzkim sercem i uczuciem". "Yerma" jest właśnie ta­kim dramatem "odwiecznych praw rządzących ludzkim sercem i uczu­ciem", Federico Garcia Lorca stwo­rzył postać tragicznej kobiety bardzo pragnącej dziecka. Cały dokolny świat jest bardzo nieprzyjazny, al­bowiem stale jej o tym przypomina, że tego dziecka nie ma. Yerma cier­pi. Bohatersko cierpi. Pełna kobiecej dumy, pełna honoru. Yerma jest zniewolona. Przede wszystkim znie­wolona brakiem dziecka, myślą o tym dziecku. Jednakże dla Lorki to... za mało. Okazuje się, iż Yermę znie­wala jej mąż Juan. Bo to właśnie on tego dziecka nie chce. Bo to właśnie on nie jest w stanie pojąć pragnień Yermy. Zupełnie nie liczy się z jej pojmowaniem sensu życia. Z jej nie­szczęściem. Dlatego musi zginąć. Śmierć zadaje mu Yerma.

"Yerma" to piękny tekst. Pełen dostojnej poezji. Smutku. Tekst oskarżycielski. Studium zniewolenia. Na tragizm postaci Yermy składa się to, co w człowieku godne jest naj­wyższego szacunku - honor, duma człowieczeństwa.

Krzysztof Kelm gra dramat w zu­pełnie przemienionej sali kameral­nej. Nie ma sceny, nie ma krzeseł dla widowni. Jest sucha, surowa, wypalona słońcem ziemia, uschnięte drzewo i przejmujący jednostajny owadzi dźwięk, co pewien czas zaś słychać krakanie. Na rozrzuconych po sali, między szkieletami padłych zwie­rząt, workach siedzi publiczność - niemy świadek tragedii, uczestnik tragedii Bezpłodnej. Ta surowa rze­czywistość jest aż bolesną. Bardzo to znaczące rozwiązanie scenograficz­ne. W tym surowym świecie - tragiczna para: pasterz Juan i jego żona Yerma. Magdalena Kuta jest znako­mitą artystką. Jej Yerma poraża. Jest pełna dobroci, tęsknoty za in­nym światem, tym światem, gdzie będzie matką. Jej Yerma to kobieta zdeterminowana, ale jeszcze łagodna. Ta właśnie łagodność musi się prze­grodzić w zbrodnię. Kilka scen jest wprost wspaniałych, a już zupełnym majstersztykiem jest scena na cmentarzu z Dolores. Tu każde słowo sprawozdawcy jest po prostu zbęd­ne. Jest to aktorstwo manifestujące każdym słowem, gestem, każdą chwi­lą milczenia człowieczeństwo total­ne, człowieczeństwo pełne smutku egzystencjalnego, a także - manife­stujące kobiecość totalną.

Niestety, Magdalena Kuta nie ma w tym spektaklu równego jej partnera. Marek Wilk jest Juanem nijakim. Za żadne skarby nie można pojąć, w jaki sposób ten Juan mógłby znie­wolić tę Yermę. Stąd też pewne pę­knięcie w spektaklu. Wychodzi na to, że... Yerma jest w niewoli u sa­mej siebie, co jest równie interesują­ce, ale w zupełnej niezgodzie z przesłaniem autora dramatu. Więc też i dlatego zupełnie nieczytelna jest scena kulminacyjna. Krzysztof Kelm każe Yermie zabić Juana namiętnym pocałunkiem. W tym miejscu można się zupełnie pogubić...

Dlatego też - jak już napisałem - nie potrafiłbym zachwycić się tym przedstawieniem ochoczo i do końca. Także dlatego, że mam odrobinę pretensji do mojej naprawdę ulubionej aktorki Danuty Ambroż. Jej Sta­rucha jest interesująca, ale forma, charakterystyczność przesłoniły nie­wątpliwie czytelność istotnych kwe­stii wypowiadanych przez tę postać. Interesująca też jest Szalona, grana przez Hannę Ślązak.

W każdym razie jest to teatr mó­wiący o sprawach ważnych, stawia­jący istotne pytania i dający istotne odpowiedzi. Ma ambicję szukania no­wych form, nowego języka. Warto to oglądać. Trudniej się zachwycić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji