Artykuły

Korespondencja z "Bliskiego Wschodu"

Nie tak wiele czasu upłynęło od chwil, gdy emocjonowaliśmy się "niestandardową" aparycją i zachowaniem Moniki Strzępki podczas rozdania jakże zacnych Paszportów Polityki. Przez branżowe periodyki i kuluary przetoczyła się była dyskusja o tym, jak wyglądać musi strój typu dres, aby mógł stanowić strój oficjalny, albo jak nieoficjalna powinna być sama ceremonia, aby bez niepokoju można się było na nią wybrać w dresie. Oczywiście głównym powodem komplikacji i konfuzji była obecność podczas wyżej wymienionej gali Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego. Tematem dywagacji i anegdot stała się więc także intrygująca choreografia powstała wokół towarzyszącego wręczaniu uścisku dłoni trzymającej władzę, a czasami nawet ster, który to uścisk - jak sugerowani niektórzy - stanowił dla Moniki Strzępki niechcianą konieczność graniczącą z przykrością. Podsumowując - jak chcą specjaliści - "nie umiała się dziewczyna zachować".

Jak wielu troszczących się o swoje zdrowie psychiczne rodaków, nie posiadam telewizora. Żywię głęboką pogardę dla tego, co z stało się tak zwaną telewizją publiczną i jej tak zwaną misją; nawet biedująca TVP Kultura nie wydaje się wystarczającym alibi dla pompowania naszych pieniędzy w ten kolesiowsko-mafijny kartel, jedną z najbardziej nieprzejrzystych i nieprzemakalnych instytucji w kraju nad Wisłą. A już na pewno nie zasługuje ona na nasz cenny czas i uwagę. Stacje niezależne muszą być komercyjne, i są komercyjne do bólu, wiadomo, też mają misję, podobnie jak reklamodawcy i inni tacy różni misjonarze. Ale przynajmniej nie u mnie w domu.

Nie mogłem zatem podziwiać "na żywo" ani też w retransmisji owych emocjonujących skandali towarzyskich z udziałem moich towarzyszy, choć - nie ukrywam - sympatyzuję z nagrodzonymi, i gratuluję, i się cieszę po prostu. Myślę także, że to dobrze, żeby się różnoraka władza przyzwyczajała, że artyści to raczej fikołki, i że - jak z pszczołami - nigdy z nimi nie wiadomo. Taki jest nasz margines wolności, dzikości i nieokiełznania, także po to do nas ludzie przychodzą posłuchać i pogadać. Warto także pamiętać, że oprócz ugruntowania i umacniania rangi wspomnianej nagrody, owa ceremonia miała na celu właśnie nagrodzenie i uhonorowanie, czyli że raczej chodziło o sprawienie przyjemności, niż przykrości, a bohaterami wieczoru byli - obok innych nagrodzonych - właśnie Strzępka i Demirski, a nie Prezydent, Polityka, czy Paszport. Ale może to tylko pozory?

Jako się rzekło, trochę czasu już upłynęło, i ktoś mógłby zapytać kogo to jeszcze obchodzi, a tu tymczasem jak bumerang powraca pytanie - jak się powinno zachować, tyle że powraca w o wiele cięższych gatunkowo okolicznościach. A elementem spajającym te dwie sytuacje jest osoba Prezydenta RP.

Kto przeglądał w Internecie materiały z wizyty kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego w Warszawie mógł się złapać za głowę. Zbliżony zestaw ćwiczeń mogła też sprowokować relacja telewizyjna, bo - jak mniemam - pewnych rzeczy po prostu nie sposób ukryć. Bardzo współczuje prezydentowi Republiki Francuskiej, że nie został uznany za godnego ochrony przed lutowym opadem deszczu, cieszę się natomiast niezmiernie, że nie oberwał naszym sztandarem, na co się niechybnie zanosiło. Na obronę pocztu sztandarowego można dorzucić, sztandar był nie ten, co trzeba, ale może lepiej już nic nie dorzucać. Z takiej degrengolady, po raz kolejny przesuwającej naszą ojczyznę ku europejskiej prowincji i zaściankowi naprawdę trudno się cieszyć. Najbardziej jednak zasmuciło mnie, że poza brakiem scenariusza, reżysera i inspicjenta, brak również pewnych - oczywistych wydawałoby się - odruchów. Bo oczywiście jak mówią "zdarza się w najlepszej rodzinie" i każdy może czasem jakieś faut pas strzelić, ale o klasie decyduje umiejętność wybrnięcia z sytuacji, przeprosin, a może obrócenia wszystkiego w żart, choć w stosunkach międzypaństwowych może to być bardzo trudne.

Ale nie w tym rzecz, że Prezydent Bronisław Komorowski rozsiada się w fotelu wobec nieco zagubionej pani Kanclerz Niemiec. Problem w tym, że udaje, że nic się nie stało. Nie chodzi bowiem wcale o brak ogłady, ale o brak gościnności. Nie chodzi o nieznajomość etykiety, ale o to, że gdzieś po drodze stała się ona pusta. Bardzo żałuję, że nie ma w otoczeniu jednej z najważniejszych osób w państwie kogoś, kto by temu naszemu pierwszoplanowemu aktorowi pomógł nie tylko wykuć tekst na blachę i zapamiętać sytuację, ale także przypomniał, o czym jest ta sztuka. Jakiegoś dobrego reżysera, dramaturga, lub chociaż oddanego asystenta, który przypomni jeszcze raz oczywistą prawdę, że jak się kogoś zaprasza, to przede wszystkim po to, żeby mu było miło, a żeby ten trudny cel osiągnąć, trzeba cały czas dostrzegać tego drugiego człowieka. A nie "lecieć na pamkę". A zatem może przydałoby się "wrócić do stolika", albo może chociaż jakiś warsztat, czy może jakąś improwizację warto by poprowadzić?

Podobno bohaterce mojej poprzedniej korespondencji, profesor Mai Komorowskiej przyśnił się kiedyś sen, jeden z tych koszmarów, co to często śnią się aktorom, a mianowicie: jestem na scenie i nie wiem, co gram. Pani Maja ocknęła się wewnątrz swojego snu jako jeż. Szła zatem przez pustą scenę z duszą na ramieniu i drżeniem serca, i zastanawiała się jak też powinna sobie jako ów jeż poczynać. Perspektywa wydawała się nie zbyt wesoła, a scena ciemna i przepastna. I wtedy nagle w snopie światła po drugiej strony sceny zamajaczyła postać. Z przeciwnej kulisy ku proscenium zbliżał się drugi jeż. "Cudnie! Co za ulga! Jest partner - będzie teatr!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji