Fragmenty i całości
Jerzy Grzegorzewski jest jednym z najbardziej kontrowersyjnych polskich reżyserów współczesnych. Formalnie zalicza się go do tzw. teatru plastycznego. Ale jego dzieła, choć budzą aplauz krytyki, nie osiągają tak wielkiego powodzenia u publiczności, jak spektakle Kantora, Szajny czy Janusza Wiśniewskiego. Oglądałem już wiele przedstawień Grzegorzewskiego siedząc na sali w połowie pustej, z której ubywało jeszcze widzów w czasie trwania spektaklu. Pamiętam, jak przed siedmioma bodajże laty warszawska publiczność przyjęła z drwiną i brakiem zrozumienia {#re#9572}"Warjacje"{/#} Grzegorzewskiego w Teatrze Dramatycznym. Klaskano w najbardziej nieodpowiednich momentach, przez widownię co rusz przebiegały fale przekornych śmichów-chichów, wiele osób wychodziło przed zakończeniem krótszego od godziny spektaklu.
Po siedmiu latach, Grzegorzewski kieruje drugim pałacowym teatrem, zaś jego przedstawienia są przyjmowane przez warszawskich bywalców z pokornym szacunkiem. I choć może przygodni widzowie Teatru "Studio" bywają zdezorientowani, ogólnie panuje stan akceptacji i zrozumienia dla poczynań kierownika sceny.
Jego najnowsze przedstawienie, do którego, jak zwykle, sam napisał scenariusz (na motywach głośnej powieści Malcolma {#au#}Lowry'ego{/#} "Pod wulkanem"), sam je wyreżyserował i wyposażył w dekoracje, stanowi dalekie echo wspomnianych "Warjacji". Po drodze było wiele odmiennych spektakli, żeby wymienić drugą inscenizację {#re#22617}"Ameryki"{/#} zrealizowaną we Wrocławiu, warszawską {#re#27755}"Pułapkę"{/#} czy {#re#11277}"Dawne czasy"{/#}. Spektakli, które wyróżniały się choćby większą rolą autonomicznie traktowanego tekstu literackiego. Nie znaczy to, że nie wykorzystywał w nich Grzegorzewski własnego języka teatralnego, wypracowanego w przedstawieniach w wyższym stopniu autorskich. Np. sposób poruszania się i gestykulowania aktorów w "Dawnych czasach", z pozoru "normalnego" spektaklu, przypominał te najbardziej awangardowe.
Wszystkie bowiem przedstawienia Grzegorzewskiegb są w jakimś sensie podobne: oglądamy poruszających się wolno, niby w sennym transie, bohaterów; kwestie padają jak akordy w muzycznej kompozycji; scenografię tworzą elementy świata rzeczy, który otacza współczesnego człowiek i bardzo często jakieś fragmenty instrumentów muzycznych. W "Powolnym ciemnieniu malowideł", prócz fragmentów organów, odnajdujemy ulubiony motyw scenograficzny Grzegorzewskiego - wydrążone pudło fortepianu, powtórzone dwukrotnie na scenie. Jednym z ważniejszych fragmentów dekoracji stał się tutaj chyba pantograf, przyrząd umieszczany na dachu lokomotyw elektrycznych i tramwajów. Przy pomocy tego - wydawałoby się - bezdusznego, pozbawionego odrobiny poezji, mechanicznego urządzenia Grzegorzewski potrafił stworzyć scenę o przejmującym dramatyzmie. Umieszczeni w pantografie aktorzy są zmuszeni do dziwnego baletu; wraz z miarowym ruchem urządzenia, w górę i w dół, ich ciała wyginają się, poddają swoistej tresurze.
Aurę przedstawienia kształtuje wiele elementów, a składa się ono ze scen często pozbawionych wyraźnych, gotowych znaczeń. Dziwny ruch postaci i jakieś szczątki choreograficznych kompozycji. Urwana pieśń i jakby złamany taniec pary bohaterów. Migotliwe płomyki świec w czarnej jamie sceny i przejmująca aria w głębokiej ciszy. Ludzkie grupy w ekspresyjnych konfiguracjach. I przesuwająca się wolno na drugim planie naga sylwetka kobiety, która wcześniej długo leżała ukryta częściowo za fragmentami dekoracji. I ktoś, kto gwiżdże. I macający laską drogę ślepiec w czarnych okularach. I strzał z pistoletu. I umierający człowiek, który długo pada w nienaturalny sposób, a potem przybiera pozycję embrionu.
Cały spektakl zbudowany jest z podobnych, w jakimś sensie metaforycznych, oderwanych scen. Nie oddają one dosłownie fabularnych sytuacji z literackiego pierwowzoru, ale raczej nastroje powieści Lowry' ego. Nie streszczają tej powieści, ale stanowią efekt jej odczytania, składają się na swoistą, teatralną lekturę utworu dokonaną przez Grzegorzewskiego. Nie mówią wprost niczego, ale wywołują skojarzenia, emocje, wrażenia. Nie chcą przekazywać tylko w formie dyskursywnej, ale pragną oddziaływać również, a może przede wszystkim na zmysły odbiorcy. Grzegorzewski nie ogranicza się nigdy do teatralnej adaptacji utworu literackiego. Każde jego przedstawienie jest dziełem oryginalnym, najwyżej zainspirowanym literaturą. Słowo, czy szerzej - fabuła, jest traktowana w jego scenicznych wizjach tak samo, jak elementy plastyczne, muzyczne, świetlne, ruch i gesty aktorów.
Pytanie, które może zadać sobie widz w teatrze Grzegorzewskiego, to pytanie o to, czy do powstania przedstawienia takiego, jak "Powolne ciemnienie malowideł", potrzebna była inscenizatorowi powieść Lowry'ego. Ktoś, kto ją czytał, odnajdzie oczywiście na scenie jakiś najbardziej elementarny szkielet fabuły utworu, cienie bohaterów, a przede wszystkim coś z pesymistycznego nastroju, swoistej filozofii książki.
Ktoś jednak, kto "Pod wulkanem" nie zna, na pewno nie otrzyma tu "w pigułce", jak w większości teatralnych adaptacji powieści, wiedzy o fabularnej zawartości utworu, a być może nie zrozumie nawet do końca przedstawienia. Choć oczywiście jego sens jest w małej tylko części fabularny.
"Powolne ciemnienie malowideł" jest dziełem sztuki teatru, a więc sztuki, która ma swoje własne - nie literackie - prawa i ambicje. Grzegorzewski z owej autonomii teatru wyciąga ostateczne konsekwencje. Chce on docierać do odbiorców nie tylko słowem, ale również znakiem plastycznym, grą aktorów, dźwiękiem, ruchem scenicznym, a dokładniej - sumą tych elementów. I jeszcze jedno. Jego ostatnie przedstawienie, podobnie jak i wcześniejsze inscenizacje, nie traktuje tylko o Konsulu, bohaterze powieści Lowry'ego, ale o człowieku, który w czarnych okularach ślepca szuka na swój sposób miejsca na ziemi i racji dla własnego trwania. Jest to wyrastająca z egzystencjalnej refleksji rzecz o uniwersalnych uczuciach i sytuacjach, o rozpaczy i o śmierci, o niemożności porozumienia między ludźmi, o przemocy, o utracie wiary, o braku sensu. Teatr Grzegorzewskiego dąży do tego, do czego dążył zawsze teatr: aby mieć sens ogólny, a mówiąc o przypadkach konkretnego bohatera, mówić równocześnie o Każdym. Grzegorzewskiemu się to - jak mało komu we współczesnym teatrze - udaje. Jest ten reżyser bardziej filozofem, obserwatorem człowieczego losu spełniającego się w metafizycznej pustce naszej teraźniejszości, aniżeli socjologiem interesującym się bohaterami określonego czasu i miejsca.