Życie jest teatrem, teatr jest złudzeniem
Premierę przedstawienia, którego tematem jest teatr i oferowane przezeń złudzenie przygotował na scenie "Miniatura" Bogdan Hussakowski.
Publiczności, wchodzącej na pogrążoną w mroku widownię spektaklu "Iluzja komiczna" Pierre'a Corneille'a - wbrew pogodnie brzmiącemu tytułowi sztuki - wcale nie jest zabawnie. Scenografia Katarzyny Przyjemskiej przypomina bowiem coś w rodzaju niezbyt zachęcającego wnętrza zrujnowanej fabryki. W zupełnych ciemnościach zaczyna się spektakl. Zrozpaczony ojciec, przypominający strojem kloszarda, w poszukiwaniu zaginionego syna trafia do siedziby czarodzieja Alkandra. Mag - w wytartym swetrze - obiecuje uczynić cud. Dzięki niemu nieszczęsny ojciec ma okazję zobaczyć na własne oczy, co przez dziesięć lat tułaczki porabiał jego syn. Na scenie pojawia się niewielka klatka z czarnej siatki, w obrębie której sprowadzone do marionetek postaci przeżywają swój nierzeczywisty dramat. Dookoła tajemniczej klatki krąży skrzypaczka (Halina Jarczyk), a muzyka Krzysztofa Szwajgiera w dużej mierze podkreśla dystans do opowiadanej, dość banalnej historii. Bohaterami opowieści o nieszczęśliwej miłości i ucieczce są, znane z wielu przedstawień, typowe postaci - natrętny, znienawidzony amant, nieszczęśliwi kochankowie, nieczuły na błagania córki ojciec, żołnierz samochwał, sprytna służąca czy głupawy strażnik więzienny. Postaci, jak prowadzone na sznurkach lalki, odgrywają historyjkę w stylu komedii dell`arte. Uwieszony na drążku ponad sceną, domyślamy się więc, że ukryty konkurent, kapitan Matamor (brawurowo zagrany przez Jerzego Światłonia) podsłuchuje rozmowę kochanków. Zgięta w pałąk pokojówka (w tę rolę z dużym wyczuciem konwencji wciela się Hanna Bieluszko) zmienia się w pewnej chwili... w mebel. Na wieść o niechybnej śmierci ukochanego Izabela (Joanna Jankowska) porusza się i wydaje z siebie dźwięki upodobniające ją do zepsutej lalki.
Całe przedstawienie oparte na takich wysmakowanych scenkach budzi nie tyle śmiech, co uśmiech publiczności. Kończy się odsłona. Cudotwórca, nie mogący sobie poradzić ze zgaszeniem światła, zaczyna budzić nasze podejrzenia.
W drugiej części nastrój zmienia się diametralnie, srebrzystości i szarości kostiumów ustępują różnym odcieniom czerwieni. Akcja zaczyna rozwijać się w dość zaskakujący sposób nabierając nieoczekiwanego dramatyzmu. Sławomir Rokita jako Dorant, równie przekonująco gra rolę dwulicowego kochanka, co dość nieciekawą postać zdradzającego męża. Finał nieuchronnie zmierza do tragedii, po czym przekonujemy się, że rozgrywające się przed nami - i nieszczęsnym ojcem - sceny nie miały nic wspólnego ze sztuką czarnoksięską.
Byliśmy świadkami mistyfikacji zwanej teatrem. Iluzja zostaje jednak rozbita, aktorzy na naszych oczach odbierają swoje gaże. I tylko trochę jak nie zamierzona ironia brzmią w uszach słowa Corneille`a, że na teatrze można nieźle zarobić.