Artykuły

Wnuki nie zrozumieją

"Mord" w Norberta Rakowskiego w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Katarzyna Badowska w Gazecie Wyborczej - Łódź.

Pokazywany od soboty "Mord" Hanocha Levina w Teatrze Nowym unaocznia, jak błahe są powody przemocy, a kruche podstawy pokoju. I jak zamienne role ofiary i kata.

"Mord" w Nowym dokładnie wydobywa to, co dla twórczości dramatycznej Hanocha Levina (1943-1999) charakterystyczne: oscyluje na granicy dobrego smaku, niepostrzeżenie osuwa się w karykaturę i groteskę. Brutalność słów i gestów łagodzi muzyką (np. powracającymi jak refren dźwiękami przypominającymi dziecięcą pozytywkę oraz radosnymi piosenkami "Beyond the sea" oraz "Something stupid" w wykonaniu Robbiego Williamsa, rozbrzmiewającymi podczas sceny wesela). Wynikający z tematu nadmiar powagi i patosu równoważy elementami komizmu. I akcentuje bez pruderii zmysłowo-cielesną stronę życia. A jednak nie oddaje nowatorstwa i wielkości Levina, na którego spektaklach wychowały się przynajmniej dwa pokolenia izraelskich widzów i którego dramaty tłumaczone i wystawiane są dziś w całej Europie. To dlatego, że w sztuce o terrorze, napisanej w 1997 roku pod wpływem kolejnego etapu wojny na Bliskim Wschodzie, zabrakło wiarygodnych emocji, jakie wiążą się z horrorem wojny, zwłaszcza domowej - strachu, bólu, cierpienia, poczucia zagrożenia i ciągłej niepewności wśród sąsiadów, którzy za chwilą mogą stać się śmiertelnymi wrogami. Aktorzy nie udźwignęli tekstu Levina - doskonale oszczędnego, pozbawionego słów zbędnych, pozwalającego zmieścić 10 lat wydarzeń w półtoragodzinnym spektaklu, a jednocześnie poetyckiego. Podają go sztucznie zwłaszcza w akcie pierwszym, który - zbudowany według zasady in medias res - nie daje im szansy na stopniowe wytworzenie w sobie emocji. Tu od razu trzeba być gotowym na najwyższy diapazon uczuć: oto trzej izraelscy żołnierze maltretują i zabijają arabskiego chłopca, kłamliwie usprawiedliwiając swój czyn przed ojcem zamordowanego. Ani w żołnierzach nie ma gniewu czy determinacji (nie popisał się zwłaszcza Michał Bieliński, rażąco nienaturalnie udający wyrzuty sumienia), ani w rodzicu (Dymitr Hołówko) rozpaczy i buntu. Dramatyzm sytuacji pozostaje wyłącznie w zapisanym przez Levina słowie. Nieco lepiej jest w akcie drugim, w którym osierocony ojciec, szukając odwetu, zabija nowożeńców przeżywających na plaży swój pierwszy raz. Ale znowu - śmiesznie brzmią rady, by dać ojcu pana młodego czas na ukojenie żalu, bo żal ów w wykonaniu Tomasza Kubiatowicza przypomina co najwyżej udawane opłakiwanie starej i zrzędliwej, lecz bogatej żony. Jak zatem odczuć desperację i przerażenie, których nie ma scenie? Jak uwierzyć w cierpienie jednostki okradzionej z owocu swej własnej krwi, brutalnie pozbawionej nadziei i złudzeń?

Dzięki dzieciom. Mali aktorzy zatrudnieni w spektaklu (dlaczego nie uwzględniono ich nazwisk w programie?) spisali się znakomicie. Udało im się to, czego nie dokonała dorosła obsada - odsłonięcie absurdu życia i bezsensu wojny. Wypowiadane podczas ślubu słowa o małżeństwie oraz nieuchronności śmierci robią piorunujące wrażenie w ustach dzieci, przerażająco świadomych własnej przemijalności i komercjalizacji uczuć. Piosenka śpiewana przez kilkuletniego chłopca jasno wyraża zagubienie indywiduum w meandrach konfliktu, który nie wiadomo, od czego się zaczął, i którego nie zrozumieją następne pokolenia. Maluchy są w reżyserowanym przez Norberta Rakowskiego "Mordzie" kontrapunktem dla świata dorosłych, a nawet więcej - jego demaskatorem i interpretatorem.

Sztuka Levina znakomicie pokazuje, jak wewnątrzpaństwowy konflikt nakręca spiralę podejrzeń, przekładając się na relacje międzyludzkie. Unaocznia, jak błahe są powody przemocy, a kruche podstawy pokoju. Dotkliwie uzmysławia, że terror z opłakujących straty ofiar czyni katów usiłujących ukoić pragnienie zemsty na przypadkowych ludziach. Rozlew krwi nigdy się nie kończy, ponieważ nie ma winnych, są tylko ukarani, wymierzający innym karę za swe nieszczęścia. Mechanizm kozła ofiarnego odsłonił Levin w trzecim akcie "Mordu", kiedy tłum linczuje robotnika przyłapanego nocą w krzakach. Każdy z oprawców obwinia mężczyznę o własne nieszczęścia, podczas gdy jego jedynym przewinieniem było podpatrywanie przez niedomknięte żaluzje intymnych kontaktów obcych ludzi (znakomity Sławomir Sulej w roli robotnika ratuje spektakl od strony aktorskiej, w jego ustach przekonująco brzmi nawet teza: "Lepsze od kobiety jest podglądanie kobiety").

"Mord" nie jest sztuką wyłącznie o konflikcie izraelskim - łódzka inscenizacja przenosi go w wymiar uniwersalny. Dlatego bohaterowie nie noszą imion wskazujących narodowość, a żołnierzy nie zdradzają mundury określonych formacji. To spektakl o terrorze, który po chwilowym uspokojeniu wybucha na nowo, by niszczyć ludzkie egzystencje i prowadzić od destrukcji do autodestrukcji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji