Artykuły

Powolne i nagłe ciemnienie malowideł

Być może, dziełem zwykłego przypadku jest, ze nagle w po­łowie roku obejrzeć możemy dwie zupełnie różne adaptacje (inscenizacje) głośnego niegdyś dzieła literackiego przełożonego na język filmowy i teatralny . Mowa o książce Malcolma {#au#}Lowry'ego{/#} "Pod wulkanem", która wydana po raz pierwszy w Stanach Zjednoczonych w 1947 roku, do nas trafiła w 1963 jako jedno z arcydzieł literatury dwudziestego wieku, przez jednych porównywana z "Boską ko­medią" Dantego, przez innych uwa­żana za rozwlekłe i nudne studium delirycznych stanów alkoholika. Właśnie na ekranach polskich kin możemy obejrzeć adaptację filmową tej powieści dokonaną przez Johna Hustona według kolejnej, mniej więcej dwudziestej, wersji scenariu­szowej, a w Teatrze Studio w War­szawie na podstawie fragmentów "Pod wulkanem" Jerzy Grzegorzewski stworzył własną (scenariusz, reżyse­ria i scenografia) interpretację po­wieści autora, który do historii li­teratury przejdzie jako twórca tej jednej tylko książki.

Lowry pisał ją przez całe swoje dojrzałe życie, wypełnione podróża­mi, pijaństwem i kłopotami z samym sobą. Wydana została dopiero szósta wersja i natychmiast została prze­tłumaczona na najważniejsze języki europejskie. Zastanawiano się, czy jest to książka o pijaństwie, czy też o miłości, czy powieść egzystencjal­na czy też polityczna, czy przedsta­wia upadek jednego człowieka czy los świata, zmierzającego w tym 1938 roku (czas powieściowy) do okrutnej wojny? Sam Lowry pisał: "Tematem tej powieści, by posłużyć się słowami Edmunda Wilsona, są ciemne siły gnieżdżące się w czło­wieku i które doprowadzają go do tego, że jest sam sobą przerażony. A także upadek człowieka, jego wy­rzuty sumienia, jego nieustanne par­cie ku światłu pomimo wszystkich obciążeń przeszłości, jego los".

O tym, między innymi, zrobił swo­je przedstawienie Grzegorzewski. Posługując się fragmentami "Pod wulkanem", cytatami z książki, często w językach obcych, urywanymi ka­wałkami dialogów, powtarzanymi z zamierzoną monotonią pokazał na scenie wędrówkę człowieka ku jego losowi, czyli śmierci. Na scenie mamy w postaciach-znakach przed­stawione etapy tej wędrówki Kon­sula (chociaż osoby nie zostały nazwane w programie teatralnym): żona Yvonne, barmanka, prostytut­ka, dawni przyjaciele, turyści, miej­scowi nacjonaliści, żołnierz maszeru­jący pod murem. Nie najważniejsze jest, że w jednym rogu sceny mieści się "El Farolito", w drugim - inny bar, w którym Konsul pija swoje mescale i tequile, że na środku sce­ny Grzegorzewski umieścił machinę, być może, rodem z diabelskiego we­sołego miasteczka, do którego w po­wieści trafia Geoffrey Firmion. Waż­na jest intensywność rozpaczy ist­nienia, którą przekazuje na scenie Marek Walczewski i intensywność rozpaczy miłości, przekazywana przez Teresę {#os#464}Budzisz-Krzyżanowską{/ #}.

Grzegorzewskiemu, oczywiście, nie zależy na przekazaniu fabuły "Pod wulkanem". Jego "Powolne ciemnienie malowideł" podąża śladami myśli Malcolma Lowry'ego, ale jego wizji świata dodaje własne znaki, przemyślenia i metafory współcze­snego świata i ludzkiej egzystencji. Klucze do przedstawienia Grzego­rzewskiego zawiera program, w któ­rym umieszczono wszystkie trzy motta, zdobiące powieść "Pod wulka­nem": z "Antygony" Sofoklesa, "Fau­sta" Goethego oraz z poematu nie­znanego u nas Johana Bunyana "Obfitość łaski dla głównego z grzesz­ników". Do tego dodano reprodukcję obrazu Andrzeja Wróblewskiego "Rozstrzelanie VIII" oraz Stanisława Fijałkowskiego "Nagłe pojawienie się Beatrycze" oraz wyjaśnienie sa­mego reżysera, iż motta z książki Lowry'ego wskazują tylko na jedno ze źródeł, z którego czerpie to przed­stawienie. Grzegorzewski sugeruje inne: "napięcie w obrazach Giaco­mettiego,"Pies andaluzyjski", skok japońskiego malarza z dachu wie­żowca na rozpięte białe płótno, Józef K, "Śmierć w Wenecji", miasto Am­sterdam (stara dzielnica, która stała od wojny pusta, czekając na powrót zaginionych właścicieli, których spa­lono w krematoriach, przez te puste ulicę mógłby iść Konsul z 'Pod wulkanem')".

Dla wielbicieli Grzegorzewskiego "Powolne ciemnienie malowideł" bę­dzie pretekstem do rozmyślań, stu­diów i szukania znaczeń w wielu warstwach: egzystencjalnej, este­tycznej itp., dla wielbicieli książki Malcolma Lawry'ego stanie się przy­jemnością szukania odpowiednich cytatów, które towarzyszą Konsulo­wi w jego delirycznej wędrówce przez oszalały świat, aż po śmierć, w chwili której - zgodnie z powie­ściowym pierwowzorem, - wypo­wiada słowa: "Chryste, co za marna śmierć". Dla innych widzów jeszcze pozostanie przedstawienie Grzego­rzewskiego fascynującym, aczkol­wiek nie w pełni zrozumiałym wi­dowiskiem.

"Powolne ciemnienie malowideł" kończy się śmiercią Konsula. W wersji filmowej Hustona mamy jeszcze melodramatyczną śmierć Yvonne zabitej w strugach deszczu w ciemnieniu nocy przez spłoszone­go białego konia. I taki jest cały film "Pod wulkanem" - melodrama­tyczny, kiczowaty, zewnętrzny, nie­dobry. Opowiada fabułę powieści Lowry'ego, historię jednego dnia al­koholizującego się konsula amery­kańskiego w meksykańskim mia­steczku Cuarnavaca w dniu Święta Zmarłych roku 1938. Huston w filmie wyprostował drogę Geoffreya Firmina, uprościł powieść, akcja jest jasna i klarowna. Mamy wędrówkę Konsula po barach, oglądany w ki­nie film "Ręce Orlaka" - historię pianisty, któremu po wypadku prze­szczepiono ręce mordercy, mamy be­nefisowy bal Czerwonego Krzyża, na którym pijany Firmin obraża faszy­stowskiego dyplomatę, mamy wresz­cie powrót Yvonne, próby pogodze­nia małżonków, wycieczkę do pod­nóża wulkanu Popocatepetl oraz śmierć Konsula niedaleko baru' "El Farolito".

Pokazano nam prawie wszystkie fakty opisane w powieści (tyle, że zdrada Yvonne w filmie dokonuje się z przyrodnim bratem Konsula, splatając się w węzeł iście freudow­ski), dochowana została wierność w kolorze podróżnego kostiumu Yvonne, w obrazie starej Indianki siedzącej z kurą w barze obok pi­jącego Konsula i... niewiele napraw­dę z ducha, nastroju i myśli powie­ściowego "Pod wulkanem". Film Hu­stona jest jeszcze jedną historyjką o nie mogących porozumieć się lu­dziach i kłopotach alkoholika (w do­skonałej zresztą interpretacji Alberta Finneya), niczym więcej. Nie ma w nim nawet klimatu meksykań­skiego miasteczka, co jest o tyle dziwne, że Huston wiele lat mieszkał w Meksyku i tam przecież nakręcił dwa ze swoich licznych filmów "Skarb Sierra Madre" i "Noc iguany". No cóż, i tak porażką kończą się nie­które fascynacje.

Wielbiciele powieści Lowry'ego po rozczarowaniu filmem i zaciekawie­niu interpretacją Grzegorzewskiego zajrzą znowu do literackiego pier­wowzoru. Niektórzy z pewnością nie odnajdą już niegdysiejszej fascyna­cji prozą Lowry'ego, tego drama­tycznego, pełnego napięcia klimatu rozdarcia wewnętrznego człowieka, o którym pamiętali przez lata. Znaj­dą rozwlekłą, nieco nudną książkę, pozycję z klasyki, którą trzeba zno­wu szybko włożyć na półkę, aby nie zniszczyć do końca mitu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji