Artykuły

Nocna opowieść o miłości don Perlimplina

Było to jedno z najciekawszych przedstawień, jakie udało mi się widzieć w telewizji. Spektakl, w którym zostały wykorzystane i rozwinięte przez specyficznie telewizyjne środki wyrazu te wartości sztuki Federica Garcia Lorki, które jeśli byłyby utrzymane w konwencji teatru realistycznego, mogłyby nas niekiedy nawet żenować zbytnią śmiałością, będąc co najwyżej jakimś historycznym świadectwem jednostkowych obyczajów. W interpretacji reżyserskiej Aleksandra Bardiniego spektakl stał się poetycką opowieścią o istocie miłości jako zjawisku dialektycznie zmiennym, którego nie da się zamknąć w dylemacie: "tak" i "nie".

Słowa te stały się zresztą motywem przewodnim sztuki nie tylko w sensie werbalnym. Bo zaraz po tym postawiono następne, poddające tamte w wątpliwość: a dlaczego tak?, a dlaczego nie? Te dwie wykluczające się nawzajem kategorie logiczne posłużyły Lorce do najtrafniejszego scharakteryzowania istoty zjawiska, które nie podpada pod żadną kategorię logiczną, i próżno by stawiać tu pytania: dlaczego - z zamiarem otrzymania odpowiedzi. Wiele już napisano dotąd i w literaturze, i nawet w krytyce na temat niezbadanej istoty miłości i nie ma potrzeby powtarzać tu tych określeń. Garcia Lorca dorzuca do nich niejedno. Nie stawia jednak kropek po tych stwierdzeniach, lecz znaki zapytania, pozostawiając możliwość indywidualnej oceny i interpretacji. Reżyser w pełni to zrozumiał, a aktorzy trafnie potwierdzili.

To odwrócenie sytuacji logicznej i chęć odrzucenia stereotypów przeniosło się na dziedzinę dramaturgii i uwidoczniło w sposobie podejścia autora do zagadnień moralnych czy obyczajowych. Tematyka miłosna, małżeńska, rodzinna zarówno w literaturze, jak i w społecznych kontekstach posługuje się chętnie stereotypami. Lorca tworzy nieśmiertelną dla wszelkiej farsy postać męża-rogacza - lecz stawia go po stronie tragedii. Bardini nie ulękł się próby ośmieszenia tego nieszczęsnego męża, którego w noc poślubną żona zdradza z pięcioma zalotnikami, zaopatrując go w potężnych rozmiarów rogi. Ale nawet w tych rogach Pawlik nie był stereotypowy, śmieszny i godzien pogardy. W sposobie interpretacji tej postaci było bowiem coś z bohatera romantycznego, który nie może sięgnąć swego ideału. "Umarłego będziesz kochać bez obaw, że przestanie cię kochać" - mówi do Belisy w chwili śmierci, wracając w ten sposób do punktu wyjścia i pytania: gdzie jest prawda miłości? Odpowiedź na to jest, być może, ukryta w rozpaczy Belisy po śmierci Perlimplina, którego za życia nie kochała.

Całe przedstawienie oparte było na swoistej i wielce misternej grze między tym, co przyjęte i ustalone w opinii społecznej dla tego rodzaju konfliktów, a tym co indywidualne i niepowtarzalne, wyrywające się jakiemukolwiek modelowi. Przedstawienie zostało znakomicie zagrane przez wszystkich wykonawców. Bronisław Pawlik był jak trzeba tragiczny i godzien politowania, nie rozumiejący spraw, które go przerastają, choć w końcu zwycięstwo pozostało właśnie przy nim. Barbara Wrzesińska była samą esencją kobiecości, zaś Wanda Łuczycka stworzyła drapieżną postać Markolfy reprezentującej zdrowy rozsądek ludu. Brun-Barańska odtworzyła trafnie epizod matki. Mieczysławowi Gajdzie tym razem przypadła w udziale rola milcząca, mogliśmy podziwiać wyłącznie precyzję jego gestu. O reżyserii nie wspominam, gdyż cały spektakl nosił na sobie znamię indywidualnej twórczej i trafnej interpretacji reżyserskiej. Szczególnie godne podkreślenia jest idealne stopienie i funkcjonalność wszystkich elementów wyrazowych: plastyki, charakteryzacji, kostiumu, gestu, mimiki, a także pięknie brzmiącej muzyki i śpiewu. Reżyseria tv podchwyciła ten charakter inscenizacji rozgrywając szereg scen poprzez zbliżenia twarzy aktorów w interesujących ujęciach.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji