Artykuły

Emocjonalny chłód Sceny Prapremier

"Śmierć szczęśliwa" w reż. Łukasza Witta-Michałowskiego na Scenie Prapremeir InVitro w Lublinie. Pisze Andrzej Z. Kowalczyk w Polsce Kurierze Lubelskim.

Z dużymi oczekiwaniami wybierałem się na spektakl "Śmierć szczęśliwa" Sceny Prapremier InVitro zrealizowany we współpracy z Wrocławskim Teatrem Pantomimy im. H. Tomaszewskiego. Teatr Łukasza Witt-Michałowskiego nie stroni od tematów trudnych i kontrowersyjnych, a tym razem poruszył kwestię kontrowersyjną szczególnie - eutanazję i pomoc w niej. Już samo podjęcie tego tematu, od którego polski teatr zdaje się stronić, zachęcało do wybrania się na spektakl. A udział w nim artystów z wrocławskiej pantomimy był zachętą dodatkową.

Nie oczekiwałem oczywiście zdecydowanych rozstrzygnięć w tej delikatnej materii. Nie dlatego nawet, że mam w niej wyrobione zdanie - uważam, iż każdy człowiek powinien mieć prawo wyboru. Raczej dlatego, że nie przepadam za teatrem deklaratywnym. I tu było w porządku. Spektakl deklaratywności unika, stara się raczej stawiać pytania. Przede wszystkim o tych, którzy pozostają. Rzecz w tym jednak, że czynito dość powierzchownie. I nie ma tu nawet winy reżysera. Po prostu sam tekst autora ukrytego pod pseudonimem Arnold Sumak nie jest literaturą wysokich lotów, a na takiej nadzwyczaj trudno zbudować przedstawienie angażujące emocjonalnie, co w tym przypadku było warunkiem sine qua non powodzenia tej realizacji. Powiem wprost - "Śmierć szczęśliwa" nie tylko nie zachęciła mnie do refleksji ani nie otworzyła nowej perspektywy widzenia, ale - co stwierdzam z żalem - po pierwszych kilkunastu obiecujących minutach wprowadziła w stan emocjonalnego chłodu, przechodzącego chwilami wręcz w obojętność. To zaskoczenie przykre, bowiem Witt-Michałowski potrafi przecież angażować emocjonalnie. Aby nie szukać daleko - takim spektaklem był jego "Głód Knuta Hamsuna", który długo "tkwił" we mnie niczym zadra. Tym razem jednak się nie udało. Szkoda.

Nie znaczy to jednak, że nie dostrzegam pozytywów spektaklu. Trafna wydała mi się swego rodzaju desakralizacja śmierci, co jednak w żadnym wypadku nie oznacza jej zbanalizowania. Los zrządził, że obcowałem z umieraniem na raka (szczęściem w nieszczęściu niezbyt długim) bliskiej osoby i zapewniam, że nie ma w tym nic wzniosłego. Realizacja Sceny InVitro prezentuje podobną optykę, co mnie odpowiada, ale zdaję sobie sprawę z tego, że dla kogoś innego może być podstawą do zarzutów. Na słowa uznania zasługuje także warsztatowa sprawność artystów z Wrocławskiego Teatru Tańca, wspartych przez wybitnego lubelskiego tancerza Wojciecha Kapronia, tworzących choreograficzną ilustrację do tekstów odtwarzanych z offu w wykonaniu lubelskich aktorów. Których aktorów - realizatorzy nie ujawniają, zatem i ja - aczkolwiek rozpoznałem głosy - nie będę tego zdradzać. Choć takie incognito wydaje mi się trochę dziwne, bowiem swoje partie tekstu czytają bez zarzutu, a nawet rzec można, że przynajmniej niektórzy tworzą w pełni udane kreacje dźwiękowe. Dobra jest również warstwa muzyczna spektaklu, ale już scenografia trochę nadmiernie kojarzy się z najnowszą realizacją Leszka Mądzika "Przejście".

Jak najkrócej podsumować spektakl Sceny InVitro? Bywają takie realizacje, które obiecują więcej niż dają w istocie. "Śmierć szczęśliwa" niestety okazała się właśnie taka.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji