Artykuły

Panna Rosita

Ten wywiad, czy raczej spotkanie z telewidzami, był na pewno ciekawy! I nie wiem czy to zasługa rozmówców, czy temat wszystkich żywo obchodzący, czy wreszcie swobodna atmosfera audycji sprawiły, że sobotnią rozmowę z ministrem Lucjanem Motyką, nadaną w ramach Monitora, zaliczam do najciekawszych programów ubiegłego tygodnia. Nie muszę chyba głośno dodawać, że wywiady z osobistościami oficjalnymi są na ogół stereotypowe; telewidz czuje w nich skrępowanie obojga rozmówców - udzielającego i prowadzącego wywiad i... najczęściej bywa rozczarowany, choć naszpikowany znowu oficjalnymi danymi. Lucjan Motyka i Karol Małcużynski uniknęli w rozmowie wszystkiego, co mogłoby widza żelinować; swoboda ministra, który bez kartki, z naturalną predyspozycją causera, z osobistym zaangażowaniem, bez uników i sloganów omówił jeden z najbardziej palących problemów naszej polityki kulturalnej - biblioteki, była godna uznania. Niebagatelna ich ilość, bo około 50 tysięcy w całej Polsce, brak jakiejkolwiek instytucji metodologicznej sprawiły, że w okresie wielkiego nasilenia czytelnictwa, jakim możemy się dziś pochwalić, stan samych bibliotek i bibliotekarzy jest poniżej dobrego; w wielu wypadkach wygląda wręcz katastroficznie, co dotyczy przede wszystkim punktów bibliotecznych czy bibliotek w małych miasteczkach.

Oczywiście, że dalej eksploduje ofiarność ludzi pracujących z książką, że dalej władze są zdania, iż ona jest motorem dobrych osiągnięć, niemniej wydaje się konieczne stworzenie jakichś instytucji metodologicznych, które kierowałyby i pomagały, zwrócenie baczniejszej uwagi na działalność metodologiczną bibliotek wojewódzkich wobec podległych im mniejszych placówek.

Sytuacja na rynku wydawniczym, który boryka się z brakiem papieru nie jest przy tym najlepsza, tak jak kryzysowa jest sama wydolność bazy poligraficznej. I tu Lucjan Motyka jest optymistą, twierdząc, że za kilka lat stan ten ulegnie zmianie, choćby z tej przyczyny, że 60 proc. środków inwestycyjnych przeznaczy się na modernizację przemysłu poligraficznego, że kilka nowych drukarni w najbliższym czasie zdecydowanie poprawi sytuację wydawniczą. Dla samych zaś bibliotekarzy powstanie instytucja wiodąca, opracowująca wzory ich pracy - Państwowa Rada Biblioteczna, która zluzuje trochę działalność jedynej, dotychczasowej, w skromnym zarysie tylko zajmującej się nimi placówki - Instytutu Książkoznawczego przy Bibliotece Narodowej.

I pomyśleć, że te rozsądne plany, dokładną analizę obecnej sytuacji, minister zmieścił to 10-minutowym wywiadzie - szybkim, dotykającym problemów ważnych, interesujących...

Magazynu kulturalnego "Pegaz" polecać nie trzeba. Myślę, że Lasota, który od lat kieruje tą audycją jest człowiekiem nie tylko utalentowanym, ale przede wszystkim najlepiej zorientowanym w sprawach kultury. "Pegaz" jest jak gdyby comiesięcznym pokazem jego umiejętności, audycją inteligentną, redagowaną z nerwem, dynamiczną i zawsze trafną pod względem wyboru. W sobotę zaprezentowała nam obszerny fragment nowej sztuki Wiliamsa i świetnie podsłuchane robocze kolegium redakcyjne "Życia Literackiego".

W niedzielę (na szczęście skończył się już niewydarzony serial z kapitanem Sową i oby nie przyszło telewizji na myśl go kontynuować!) zdecydowanie zachwycił mnie film, a raczej montaż różnych filmów o Paryżu. Mieliśmy naszą polską namiastkę o Warszawie równie świetlną, choć zrealizowaną z okazji powojennego dwudziestolecia, ale to, co (zaaplikowano nam o mieście, które wszyscy znamy tak zdawałoby się znakomicie, było majstersztykiem skrótu jego najnowszej historii. Ta atmosfera, ta dynamika, ta różnorodność! Wystarczy dodać, że wytłumaczono nam nawet powstanie kubizmu papugą widzianą z różnych stron, które nałożone na siebie tworzyły kubistyczny obraz, że pokazano Paryż fin de siecle'u i ciemnoty, Paryż salonów i hal, Paryż kolekcjonerów i wróżbitów, których 300-tysięczna armia czyha po dziś dzień na naiwnych i prostaczków. Łza się w oku kręci, że ten super-wzór filmu biograficznego o mieście, poza wspomnianą Warszawą, ciągle jest obcy rodzimej TV.

O teatrze poniedziałkowym nie mogę napisać wiele dobrego. "Panna Rosita" Federico Garcii Lorki dla mnie osobiście była spektaklem niezbyt nadającym się na mały ekran. Widziałam w nim tylko dwie kreacje: Skarżanki i Śląskiej oraz całą mroczną poezję, która zginęła, zagubiła się w realistycznym świecie teatru telewizji.

P. S. Brawa dla Kydryńskiego i wykonawców za "Teresę i inne"! To był pierwszy program z kobietą w tytule, gdzie była oryginalna koncepcja reżyserska - słowem to, co decyduje o kulturze tego widowiska robionego dotychczas jako samograj z piosenkami, ubogiego w pomysły, pobierającego prymitywne wzory.

Niedzielne piosenki Buscalionego, to był spektakl śpiewający i w tym przede wszystkim tkwił jego największy walor.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji