Artykuły

Kwaśne mleko

"Mleko" w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Alicja Morawska-Rubczak na swoim blogu.

Teatr Polski Bydgoszcz, jako pierwsza scena dramatyczna w Polsce, pokusił się o przygotowanie spektaklu dla najmłodszych najmłodszych1 - dzieci do drugiego roku życia. Zapowiadało się świetnie: bardzo dobry, rozumiejący (jako dyrektor) potrzebę tworzenia spektakli dla dzieci reżyser - Paweł Łysak; ciekawi, znani ze świetnych ról aktorzy: Anita Sokołowska, Mieczysław Franaszek, Mateusz Łasowski; interesujący kompozytor - Michał Dobrzyński i muzyka grana na żywo (instrumenty perkusyjne: Maciej Szymborski), nawet dramaturg zaangażowany w tworzenie spektaklu - Michał Tabaczyński. Podejrzenia mógł wzbudzać jedynie brak scenografa, ale i tak same nazwiska i miejsce powstania spektaklu, to już wystarczająco dużo, żeby spodziewać się czegoś naprawdę dobrego.

Paweł Łysak pokusił się o eksperyment, którego efekty były mocno oczekiwane nie tylko przez środowisko teatralne koncentrujące się na twórczości dla dzieci, ale również przez rodziców kilkuletnich dzieci, dla których brakuje w tak dużym mieście jak Bydgoszcz profesjonalnej oferty teatralnej. Niezwykle rozwinięta w tym mieście sfera spotkań niemowląt z dźwiękiem, dzięki praktykowaniu teorii uczenia się muzyki Edwina E. Gordona, miała szansę zostać uzupełniona o możliwość stawiania pierwszych kroków w teatrze.

Wierzę w naprawdę dobre intencje twórców spektaklu, bo choć teatr dla niemowlaków jest obecnie modny i opłacalny, wiem, że dyrektorowi TPB zależy na nawiązywaniu szerokiego dialogu z publicznością teatralną w każdym wieku. Jednak pomimo że cenię Pawła Łysaka jako reżysera i inicjatora ciekawych wydarzeń teatralnych dla dzieci (to on przecież odkrył potencjał reżyserski Łukasza Gajdzisa, który przygotował w TPB dwa bardzo dobre spektakle dla dzieci), postaram się pokazać, że jego spektakl "Mleko" z założenia skazany jest na niepowodzenie.

Zaczyna się tak po prostu - widzowie wchodzą do przedsionka Małej Sceny, gdzie przygotowane są krzesła i przewijaki, co jest bardzo dobrym pomysłem. Czekamy jednak zbyt długo, a szare lekko industrialne pomieszczenie nie sprzyja teatralnej inicjacji najmłodszych, bo jest zbyt surowe, za mało absorbujące. Wychodzą aktorzy i sam dyrektor teatru/reżyser przedstawienia, tu już pojawia się pierwszy problem - jesteśmy wszyscy w teatrze dla tych najnajmłodszych, którym nie potrzeba oficjalnych przywitań, zarysu idei tego zdarzenia. Twórcy spektaklu nie podjęli próby zorganizowania ciekawego wprowadzenia do teatralnego świata/ Oczywiście konieczne jest wprowadzenie rodziców w zasady spektaklu - zdjęcie dzieciom bucików, zajmowanie miejsc, ale trwa to za długo i jest zbyt formalne. Zdecydowanie lepiej wypadłoby, gdyby aktorzy od razu dołączyli do grupki widzów (co robią po kilku minutach) i powoli wprowadzali dzieci w przestrzeń gry.

Po miłych i uprzejmych wstępach wchodzimy na salę. Jest zwyczajnie i przytulnie - czerwony dywan, kolorowe poduszki, instrumenty perkusyjne (liczne przeszkadzajki) i klarnet, od początku tworzące miłą, dźwiękowo zanurzoną w melodyce bliskowschodniej atmosferę. Tak jak się spodziewałam - nie ma scenografii. W XXI wieku, pisząc o spektaklach TPB, z którym współpracuje wielu utalentowanych scenografów, nie muszę podkreślać, iż nie oczekuję realistycznej czy oddającej klimat baśni, tautologicznej scenografii, chodzi mi jednie o to, że spektakl jest nieatrakcyjny wizualnie, niedopracowany estetycznie. Jedyną intrygującą sceną jest ta, w której aktorzy chwytają za kolorowe, ogromne wachlarze i wykonują z nimi sekwencję ruchów. Nie oczekuję, żeby było milusio i kolorowo, widziałam już przedstawienia dla najnajmłodszych całe z drewna (jak "Holzklopfem" Teatru Helios z Hamm), piękną białą, papierową scenografię "Pana Satie" poznańskiego Teatru ATOFRI czy ascetyczną scenografię spektaklu teatru tańca "Niespodzianka" grupy Dschungel Wien. "Mleko" to po prostu czerwony dywan (niech będzie nawet perski!), w czarnej sali i aktorzy w dresach.

Zajmujemy miejsca - jako dorośli na niezdemontowanej widowni, gdzieś z tyłu. Aktorzy w niejednakowych dresach (nie są to ani kostiumy nawiązujące do perskiego klimatu snutej baśni, ani strój atrakcyjny wizualnie, choć stwarzają nie tylko aktorom poczucie swobody) ustawiają się w przestrzeni gry, no i dzieje się coś, czego absolutnie nie robi się w teatrze dla tak małych dzieci - gaśnie światło na widowni. Kilka głosów przerażenia, trochę przestraszonych powrotów bliżej mamy, ale po chwili ciut większy spokój, kiedy rozjaśnienie sceny obejmuje też odrobinę przestrzeń widowni. Choć dzieci usadzone są na poduszkach blisko aktorów i ich wspólną przestrzenią jest czerwony dywan (praktycznie jedyny element scenografii), gra świateł dzieli nieustannie przestrzeń na scenę i widownię. Nie jest to jednak wystarczający powód do zatrzymania nieograniczonych socjalizacją dzieci, które bez względu na tempo akcji - konstruowane niestety tak, że percypują je tyko starsi widzowie - zaczynają chodzić pośród aktorów, podchodzą do muzyków, chwytają rekwizyty (zwykłe przedmioty: wiadro, wachlarze, absolutnie nieprzystosowane do używania ich przez tak małe dzieci) i instrumenty.

Panuje ogólny chaos, z którym zupełnie nie radzą sobie aktorzy, obnażony zostaje najsłabszy punkt spektaklu. Naprawdę świetny zespół, nie radzi sobie zupełnie z taką publicznością - nic dziwnego, nie ma przecież wprawy w graniu dla tak malutkich widzów. Nie jest to również ta grupa aktorów, która zagrała setki przedstawień "Pchły Szachrajki", granej w dużej bliskości widzów reagujących często bardzo spontanicznie. Niestety na porażkę skazuje ich metoda, którą przyjęli w spektaklu, z pozoru trafna, ale zdecydowanie niesprawdzająca się w praktyce. Scenariusz oparty został na perskiej baśni o kropli deszczu zamienionej w perłę - tych zaledwie kilka zdań ma w sobie piękno oraz głębię i jest doskonałym punktem wyjścia do działań ruchowych. Snucie opowieści, konieczność przeprowadzenia jej za wszelką cenę, skomponowanych konkretnie działań popychających akcję, w których raczej nie ma miejsca na interakcję z dzieckiem, sprawia, że dzieci są absolutnie obok tego, co się dzieje. Oczywiście wchodzą w przestrzeń gry, bawią się, ale mogłyby to robić również podczas warsztatów czy nawet na spektaklu dla dorosłych, podczas którego aktorom nie przeszkadzałoby, że maluchy hasają po scenie. Aktorzy niestety zdecydowali się również na odgrywanie, nieczęsto dialogują z publicznością, ale cały czas coś jej przedstawiają, bez względu na to jak działają dzieci. Najstraszniej wypadły ostre, cięte ruchy Anity Sokołowskiej (bardzo cenionej przeze mnie aktorki!), która odstawiała dzieci niczym przedmioty, gdy niebezpiecznie wchodziły w pole jej gry. Oczywiście można uznać to za strategię "radzenia sobie" z sytuacją i formę interakcji, zachęcam jednak do zerknięcia chociażby na nagranie duńskiego spektaklu "Me, You and Us", żeby zobaczyć w jaki piękny, delikatny i należący do estetyki spektaklu, pozostający w wykonywanym ruchu sposób, można radzić sobie z maleństwami wchodzącymi w przestrzeń gry. Wkroczenie dzieci na scenę spowodowało, że rozpadł się również kształt artystyczny spektaklu, aktorzy gubili się w rytmach, wypadali bardzo kiepsko ruchowo, obnażali niezaplanowanie warsztat, wychodziły na wierz wszystkie szwy. Anita Sokołowska radziła sobie niewzruszeniem, natomiast były chwile, w których na twarzy Mieczysława Franaszka rysowało się naprawdę przerażenie i zdawał się on być niezwykle zmęczony tym trwającym zaledwie 30 minut przedstawieniem. Najbliżej dzieci był zdecydowanie Mateusz Łasowski, próbujący jeszcze reagować w sposób otwarty i swobodny na ich działania, ale też wprzęgnięty w serię czynności, które nie zawsze pozwalały mu wychodzić z realizowanej roli. Mam świadomość, że spotkanie z taką publicznością jest ogromnym wyzwaniem, ale mam nadzieję, że aktorzy nie będą uczyć się tych sytuacji, dopiero poprzez eksperymenty podczas spektakli. Planowane warsztaty dla małej publiczności, mogą pomóc zmienić te mankamenty, ale czy uratują cały spektakl?

Autorom spektaklu nie udało się również uniknąć największego błędu w tworzeniu przedstawienia dla dzieci, czyli infantylizowania gry. To, że aktorzy stawali się ruchowo na powrót dziećmi było pomysłem niezłym, jednak rozbicie tekstu na echolalie, rozciąganie głosek, mówienie w zwolnionym tempie, podwyższanie i obniżanie tonów wszystko to wypada naprawdę jak bełkot. Sprawia, że aktorzy stają się w tych rolach śmieszni, zachowują się jakby ich aparat mowy działał niesprawnie. Można by - chcąc bronić spektaklu - tłumaczyć to jako próbę przepisania tekstu na język dziecka, ale uwierzcie mi, że dziecko to nie jest niedorozwinięty dorosły. Nie przekonuje mnie tutaj odwoływanie się przez twórców spektaklu do metody Petera Brooka, widziałam przedstawienia tego wybitnego reżysera i niestety efekt końcowy pracy z ciałem, w postaci "Mleka", niewiele ma wspólnego z odkrywczymi metodami Brooka. A skoro cała treść spektaklu gubi się w nieładzie słów, a działania również nie sprowadzają się do próby opowiedzenia wizualnego tej historii, to po co w ogóle posiłkować się tekstem?

Świetnym pomysłem było z pewnością włączenie do spektaklu muzyków grających na żywo, improwizujących, wchodzących w interakcje z tym, co dzieje się na scenie. Ciekawie wypadało również to, gdy dzieci chwytały za instrumenty i zaczynały na nich grać. Obawiam się jednak, że ta atrakcja była akurat dziełem przypadku. Nieprzypadkowo jednak, co zdecydowanie przeczy wszelkim zasadom obchodzenia się z tak malutkimi dziećmi, którym pozwolono ostatecznie swobodnie wkraczać w przestrzeń gry, znalazły się na scenie zapalane przez aktorów świece. O ile daleka jestem od wkładania dzieci pod szklany klosz, odsuwania ich od rzeczywistości czy poruszania w teatrze trudnych tematów, o tyle uważam za niezwykle niebezpieczne i nieodpowiedzialne pojawienie się ognia na scenie, po której chodzi grupa dzieci, nad którymi nie są w stanie zapanować aktorzy.

Dzieci w teatrze nie zawsze lubią to co słodkie i kolorowe, ale serwować im kwaśne mleko, to chyba jednak za wiele! Ja też wyszłam ze spektaklu z kwaśną miną - wielka szkoda, bo z takim potencjałem twórczym, zapleczem artystycznym i technicznym, dostępnymi środkami finansowymi i możliwościami zespołu, mogło to być najnajowe wydarzenie sezonu!

Oczywiście są inne opinie na temat tego spektaklu, ale nie oszukujmy się - zarówno dla dzieci, jak i dla wielu dziennikarzy i recenzentów, taki spektakl to inicjacja i coś zupełnie nowego, niespotykanego dotychczas:

Tekst \"Bydgoski teatr dziecinnieje\"

1 Nie wiem czy to, w jaki sposób autorzy określają odbiorcę spektaklu jest nawiązaniem do dobrych tradycji wypracowanych przez Centrum Sztuki Dziecka (przypomnę: zwykło używać się miana teatru dla najnajmłodszych, na określenie spektakli dla dzieci do lat 3) czy próbą odcięcia się od nich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji