Artykuły

Agent 007 pokonany

"Ścigając zło w reż. Konrada Imieli w Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu. Pisze Magda Piekarska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Świat ma Jamesa Bonda, my Janosika - z taką krzepiącą świadomością wychodzi publiczność z najnowszego spektaklu Capitolu "Ścigając zło" w reżyserii Konrada Imieli. Krzepiącą tym bardziej, że nasz heros dysponuje na scenie zdecydowanie większą siłą i urokiem. Ulega mu nawet brytyjska królowa

Sensacyjna rewia Konrada Imieli, prezentowana gościnnie na scenie Teatru Polskiego, jest efektowna, kolorowa, nieźle zaśpiewana i zatańczona, jednak do pełni sukcesu brakuje jej spójnej artystycznej wizji. Ten spektakl jest nierówny: ma w sobie wewnętrzne pęknięcie, powodujące, że nie udało się zamienić zestawu piosenek w jedną całość. Reżyser, wykorzystując kilkanaście utworów z czołówek bondowskiej serii (dobre teksty do części z nich napisał Rafał Dziwisz), zatrzymał się w pół kroku między udanym pastiszem sensacyjnego kina a zapowiadaną rewią w stylu glamour, w której na scenie królują piękne kobiety, głębokie dekolty i sceny walki.

Dwa pierwsze kawałki zapowiadają raczej wycieczkę w stronę nie zawsze beztroskiej zabawy z bondowską mitologią. Rewelacyjnie tańczący Piotr Saul jako mechaniczny agent 007, cyborg od zabijania, zachwyca w prologu. Później brakuje pomysłu na wykorzystanie go na scenie - bo, czy misja przestawiania mikrofonu to zadanie dla Bonda? Piosence "From Russia With Love" w wykonaniu Macieja Maciejewskiego towarzyszy pokaz mody, podczas którego modele prezentują stroje znaczone krwią. Potem jest jeszcze migawka z planu filmowego i znakomity duet "Umrzeć im daj" do muzyki Lindy i Paula McCartneyów, w którym Łukasz Wójcik i Tomasz Leszczyński, jakby wyrwani żywcem z "Hair", nagle zamieniają się w morderców (cóż, w końcu Manson i jego banda też byli hipisami). Potem jednak można odnieść wrażenie, że ogląda się piosenki z dwóch różnych spektakli.

Panowie generalnie wypadają lepiej, co jednak jest zasługą nie tyle wykonań (znakomicie śpiewają Emose Uhunmwangho, Elżbieta Romanowska, Bogna Woźniak-Joostberens czy Justyna Szafran), co raczej braku reżyserskiego pomysłu na kobiety w rewii. Poza Uhunmwangho, która jest i drapieżną szamanką, i brytyjską królową, większość śpiewa w istocie o tym samym - o tęsknocie za herosem, który po słynnym Portugalczyku z piosenki Kabaretu Starszych Panów jest kolejnym specjalistą w kategorii "wykorzystał i porzucił". Z kolei intrygująca aranżacja utworu "Niepojęte zło" w wykonaniu Danki Rondzisty (debiutująca wokalistka wystylizowana na bohaterkę komiksowej serii Emily The Strange wprowadza do spektaklu klimat niepokojącej psychodelii) jest tak odklejona od reszty, że wydaje się pochodzić z zupełnie innej układanki.

Jest w spektaklu kilka utworów, które mogłyby wyznaczyć kierunek, w jakim powinna pójść rewia - przede wszystkim genialny kawałek "Z nieba grom" w wykonaniu Mariusza Ostrowskiego, który śpiewa zawieszony w powietrzu przy olbrzymim plakacie z Seanem Connerym. Dla tego utworu, w którym Ostrowski, opowiadając o swoim uwielbieniu dla 007, wyciąga mu z ucha błyszczący pył, z nosa - nieśmiertelne martini, żeby w finale zginąć w ustach swojego idola, warto pójść do teatru. Z kolei Adrian Kąca w "A View to a Kill" zespołu Duran Duran z towarzyszeniem odlotowych klawiszowców, którzy w akcie zwariowanej scenicznej rewolucji kradną mu show, pokazuje, jaki niewykorzystany potencjał tkwi a latach 80. z ich kiczowatą stylistyką. Z drugiej strony mamy potraktowany z powagą kawałek "Die Another Day", w którym Ewelina Porczyk tańczy jak Madonna, śpiewa jak Madonna, ale ponieważ mimo wszystko nie jest Madonną, brakuje w nim dystansu, puszczenia oka do widowni. Duch ożywczej anarchii powraca w finale, gdzie oglądamy brytyjską królową, jakiej jeszcze świat nie widział, a naprzeciw wstrząśniętego i zmieszanego Bonda staje Janosik, zbrojny w ciupagę i halny wiatr.

Właśnie w takich scenach widać najlepiej reżyserski charakter Imieli i to one są w tym spektaklu zdecydowanie najlepsze. Ten rodzaj poczucia humoru, ujawniony już we wcześniejszych realizacjach - koncertach Formacji Chłopięcej Legitymacje i gali PPA "Wiatry z mózgu" - został niepotrzebnie skrępowany zamysłem klasycznej rewii. Anarchista, który mieszka w Imieli, najwyraźniej źle znosi to ograniczenie, bo co chwilę ten zamysł rozsadza. Żałuję, że nie został wypuszczony na wolność - wierzę, że z takiego starcia James Bond wyszedłby jeszcze bardziej widowiskowo potłuczony, niż ze spotkania z Janosikiem, a półtoragodzinny spektakl zostawiłby w pamięci jeszcze więcej, niż kilka dobrych scen.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji