Artykuły

Hiszpańskie klaskanie

Teatr Polski we Wrocławiu od dawna usiłuje precyzyjnie wyważać w repertua­rze proporcje między ambicjami a rozrywką, między chęcią tworzenia wysublimowanych propozycji artystycznych a koniecznością realizacji popularnych widowisk, zdolnych zapełnić jedną z większych polskich widowni teatralnych. Do owego popularnego nurtu, jak wolno sądzić, należą "Krwawe gody" Federica Garcii Lorki, pomyślane jako niemalże musicalowa inscenizacja, ze znacznym udziałem scen wokalno-tanecznych. Jan Szurmiej (który pomysł ten nosił ponoć pod sercem od wielu lat) zaprosił do współpracy między innymi znanego śpiewaka jazzowego Marka Bałatę oraz zespół Polskiego Teatru Tańca Ewy Wycichowskiej. I może przedobrzył. Poszczególne składowe widowiska w żaden sposób nie chciały zgrać się w całość. Tancerze wchodząc na króciutkie scenki nie mieli szans na jakąkolwiek ciekawszą wizję choreogra­ficzną; pozostali widowiskowym dodatkiem. Nie wiadomo przy tym, do czego: aktorzy, nieustannie ustępujący miejsca tańcowi i muzyce, także nie byli w stanie budować złożonych postaci i sytuacji. Emfatycznie recytowali tylko strzępy dialogów, budząc krzywdzące podejrzenie Lorki o skłonności grafomańskie. Muzyka Zbigniewa Karneckiego poza dwoma czy trzema songami także nie wyszła poza monotonną poprawność. Pamiętać się będzie z tego przedstawienia Marka Bałaty głos jak dzwon (o dziwo dziesięć razy gorzej, bardziej płasko brzmiący na promocyjnej płycie niż na scenie), umiejętności wokalne Marty Bizoń, amancką sylwetkę Konrada Imieii, skupiony epizod Śmierci - Moniki Szalaty. I dłonie w geście wyklaskiwania rytmu - najbanalniejszy hiszpański ornament. Mało.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji