Artykuły

Sztuki Woody'ego Allena

Warto poznać zebrane w tomie "Allen na scenie" sztuki wielkiego reżysera. To dopełnienie, a jednocześnie rewers jego kina. Na pierwszy rzut oka wszystkie utwory wydają się takie, jakich się po naczelnym komiku Ameryki spodziewaliśmy. Śmieszne, absurdalne, rozpięte między farsą a czarną groteską - pisze Jacek Wakar w Przekroju.

Pamiętacie film "Strzały na Broadwayu"? Bohaterem tej nakręconej w 1994 roku komedii Allena był młody dramaturg, który nie może znaleźć pieniędzy na wystawienie swojej najnowszej sztuki. Zdesperowany prosi o pomoc mafijnego bossa. Ten zgadza się wyłożyć forsę, ale pod jednym warunkiem - w spektaklu zagra jego dziewczyna, ładna, lecz piekielnie niezdolna aktoreczka. Biedny pisarz przystaje na to ultimatum, w dodatku wpuszcza na próby ochroniarza, który ma dopilnować, by dziewczęciu nie stała się żadna krzywda. Gangster otrzymał na ekranie grubo ciosane i nieszczególnie subtelne oblicze Chazza Palminteriego. Do pewnego momentu wszystko szło zgodnie z przewidywaniami; Woody mnożył gagi, obsadzona w głównej roli Dianne Wiest uczciwie pracowała na Oscara. Nagle okazało się, że bandzior Palminteriego zakochał się w teatrze, podskórnie zaczął wyczuwać tajniki scenicznego fachu, więc mógł służyć bohaterowi radą w jego pisarskich dylematach. Bardzo to było zabawne i prowadziło aż do tytułowych strzałów. Strzelał nawrócony na teatr gangster do chronionej przez siebie dziewczyny - tylko po to, by nie położyła przedstawienia. A potem zginął z rąk cyngli nasłanych przez szefa. Podczas premiery, za kulisami. Wyszło tak, że publiczność pomyślała, że odgłosy strzałów to część widowiska.

Skok w bok

Ten symptomatyczny film sporo mówi o stosunku Woody'ego Allena do teatru. Jaki był i jaki jest, trudno jednoznacznie określić. Zaczynał przecież niemal jednocześnie jako reżyser i dramaturg. W1969 roku napisał sztukę "Zagraj to jeszcze raz, Sam" i zrealizował swój pierwszy film "Bierz forsę i w nogi". Film nie był debiutem olśniewającym, sztuka udała się całkiem, całkiem. Do tego stopnia, że trzy lata później została przeniesiona na duży ekran. Nie przez Allena jednak (zagrał za to główną rolę), lecz Herberta Rossa.

Później Allen wszystko podporządkowywał kinu. Kręcił z podziwu godną systematycznością co najmniej jeden film rocznie, żonglował gatunkami, przechodząc od komedii w swoim stylu do dramatów w nastroju niemal bergmanowskim. Pisał też, ale jakby na boku. Fantastycznie wychodziły mu miniatury - publikowane między innymi w "New Yorkerze", "New York Timesie" i "Playboyu" szkice, opowiadanka oraz humoreski. Dramaty nie wywołały podobnego rezonansu. Napisał ich ledwie kilka, szerszy rozgłos zyskały: utwór debiutancki, grany najczęściej nie tylko w Polsce "Bóg", oraz "Śmierć" zekranizowana przez samego Allena pod tytułem "Cienie we mgle". W ostatnich latach pojawiła się nietłumaczona dotąd na polski "Writer's Block" ("Blokada pisarza") - pewnie dlatego, że na Off Broadwayu zrealizował ją bez oszałamiającego sukcesu sam autor. Był to niespodziewany, późny debiut twórcy "Manhattanu" w roli reżysera teatralnego.

Ślady teatralnych fascynacji można odnaleźć w wielu filmach Allena, utrzymane w konwencji teatralnej dialogi pojawiają się czasem w jego miniaturach. Sam teatr jednak żyjącemu wśród nowojorskiej elity artyście od początku wydawał się miejscem dusznym i ciasnym. Takim, w którym maniery aktorów oraz przyzwyczajenia publiczności pętają wyobraźnię prawdziwie oryginalnych twórców. Zdawał się pełen ograniczeń, od których wolne było kino. Nie bez powodu "Zagraj to jeszcze raz, Sam" pisane jako hołd dla Humphreya Bogarta i "Casablanki" zostało przeładowane odniesieniami do filmowych mitów. Główny bohater, nieudacznik w typowo allenowskim stylu, uciekał w świat celuloidowej iluzji. Sam Bogart dodawał mu otuchy.

Pisanie dramatów pozostało więc w karierze reżysera jedynie fanaberią, skokiem w bok do wykonania raz na jakiś czas. Zaledwie marginesem głównego nurtu twórczości wyznaczanego przez na wskroś autorskie filmy. Jednak jest margines godzien poznania. Ukazuje bowiem trochę innego Allena, przenika się z jego kinem, a chwilami stanowi jego rewers.

Długość ludzkich nóg

Z polskich scen znaliśmy dotąd "Zagraj to jeszcze raz" (świetny spektakl Adama Hanuszkiewicza z Wojciechem Malajkatem z 1986 roku, niedawne przedstawienie z Kubą Wojewódzkim w Teatrze 6. Piętro) oraz granego jak Polska długa i szeroka "Boga" (ostatnio w reżyserii Krystyny Jandy w warszawskiej Polonii). Sporadycznie przerabiano dla potrzeb teatru scenariusz "Seksu nocy letniej", raz pokazano "Śmierć", a zachęcony sukcesem pierwszego Allenowskiego spektaklu Hanuszkiewicz połączył ją z tekstami z tomu "Skutki uboczne", znów w głównej roli obsadzając sprawdzonego Malajkata. I to tyle. Dlatego tym bardziej warto sięgnąć po książkę "Allen na scenie", niekompletny, ale dający już wyobrażenie o twórczości dramatycznej artysty wybór jego sztuk.

Mamy tu pięć utworów: publikowane po raz pierwszy po polsku miniatury "Pytanie", "Gdy śmierć zastuka", "Nad kobietami Lovborga" oraz wydane po raz pierwszy w zbiorze "Bez piór" pełnospektaklowe sztuki "Śmierć" i "Bóg". Na pierwszy rzut oka wszystkie wydają się takie, jakich się po naczelnym komiku Ameryki spodziewaliśmy. Śmieszne, absurdalne, rozpięte między farsą a czarną groteską. W "Pytaniu" główny bohater ma poprosić prezydenta Lincolna o ułaskawienie syna. Zamiast tego pyta go jednak, "jakiej długości powinny być ludzkie nogi". Dlaczego zadał to pytanie - nie wie. Gdy załamany swoją postawą wraca do żony, dowiaduje się, że dzięki niemu Lincoln pojął sens swojej egzystencji. W "Gdy śmierć zastuka" Śmierć odwiedza Nata, aby go zabrać w zaświaty. Jest to dla tej akurat Śmierci pierwsze zlecenie, dlatego zgadza się zagrać z mężczyzną w remika o dodatkowy dzień jego życia. "Nad kobietami Lovborgan z kolei stanowi żartobliwą analizę dzieł wybitnego skandynawskiego pisarza (można rozpoznać w nim cechy Ibsena i Strindberga) słynącego ze wspaniałych portretów kobiet. Osadzony w antyku "Bóg" jest farsą natrząsającą się z teatru i niemocy artystów. A najciekawiej wypada "Śmierć", i to zarówno jako autonomiczne dzieło literackie, jak i materiał na scenę.

Uczeń Kafki

W sercu kryminalnej intrygi jest tu niejaki Kleinman (w "Cieniach we mgle" grał go sam Woody), niepozorny, niechcący wadzić nikomu człowieczyna. Którejś nocy do jego domu puka kilku mężczyzn, by za wszelką cenę wciągnąć go w pościg za nieuchwytnym mordercą. Kleinman opiera się, ale nieskutecznie. W końcu wychodzi w ciemność i zaczyna przeżywać mrożące krew w żyłach, upiornie zabawne przygody. Nie w suspensie tkwi siła sztuki, więc mogę zdradzić, że zostanie wzięty za oskarżonego i z trudem uniknie linczu. Na szczęście prawda wyjdzie na jaw. Kleinman jednak zapłaci za to wszystko obłędem.

Mężczyźni przychodzący do nieznajomego, by wplątać go w spiralę podejrzeń i insynuacji - to brzmi dziwnie znajomo. W "Śmierci" z sukcesem zabawił się Allen w nowego Kafkę, budując sytuację jak z "Procesu". Tę inspirację dodatkowo podkreślał film "Cienie we mgle" konsekwentnie utrzymany w konwencji pastiszu mrocznego niemieckiego ekspresjonizmu. Sam dramat zaś wprost wskazuje temat dla Allena najważniejszy To śmierć, której nie można na dobre przechytrzyć, ale można próbować z nią grać. Tak jest chociażby w "Gdy śmierć zastuka". Zastanawiam się, kogo w inscenizacji tej sztuczki mógłby zagrać sam Allen. Może Pana Śmierć - nowicjusza, który dopiero wdraża się w swój fach i w finale zostaje wystrychnięty na dudka? Nie, raczej cwaniaczka Nata, co to się Śmierci nie boi i siada z nią do kart. Kiedy czyta się ten świetnie skrojony drobiazg, warto pod obie postaci podkładać sobie w myślach charakterystyczny głos Allena - do kwestii Nata pasuje jak ulał. Wtedy frajda jest jeszcze większa.

W "Pytaniu" natomiast obsadziłbym autora bezdyskusyjnie w roli nieszczęsnego Willa pytającego Lincolna o długość ludzkich nóg. Bohater postawiony przez samego siebie w gąszczu absurdalnych zachowań to stały motyw filmów reżysera. Odnalazłby się więc bez problemu.

Zatem śmierć w centrum rysowanego karykaturalną kreską świata. Śmierć, której tak wiele jest w pełnych śmiechu filmach twórcy "Vicky Cristina Barcelona". Śmierć jednak niestraszna, raczej śmieszna właśnie, dająca się rozśmieszyć i ośmieszyć. Dla wielu filmy Allena, szczególnie te humorystyczne, są czymś w rodzaju leku na codzienną szarość. Jego zabawne, choć wcale nie wybitne sztuki mogą spełnić podobne zadanie. A jednak dobrze przy czytaniu pamiętać o przekorności Woody'ego Allena. Za śmiechem, który wywołują jego teksty, czai się coś ważniejszego. Może oswojenie lęku? Bo skoro on - taki Kleinman, taki Allen - boi się tak zabawnie, może lepiej się śmiać? I własnym śmiechem rozbroić taką, powiedzmy, śmierć.

Woody Allen "Allen na scenie", przeł. Bogdan Baran, Piotr W. Cholewa, Jacek Łaszcz, wydawnictwo Rebis, Poznań 2011, s. 200, 29,90 zł

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji