Artykuły

Po niebie i piekle

W sobotę [9 kwietnia] rano w wieku 66 lat zmarł Jerzy Grzegorzewski, jeden z najwybitniejszych reżyserów polskiego teatru. Dla tradycjonalistów był zbyt awangardowy, dla awangardystów - zbyt tradycyjny - pisze w Gazecie Wyborczej Roman Pawłowski.

Debiutował u schyłku epoki Gomułki, razem z grupą reżyserów takich, jak: Maciej Prus, Izabella Cywińska, Roman Kordziński, Bogdan Hussakowski czy Helmut Kajzar. Przylgnęło do nich określenie "młodzi zdolni", którego użył ówczesny redaktor "Teatru" Jerzy Koenig. "Interesował ich teatr bardziej jako sztuka niż jako trybuna (...) ważniejsza wydawała się im estetyka niż moralistyka" - pisał krytyk w 1969 r. Grzegorzewski najbardziej pasował do tego apolitycznego portretu. Nigdy nie zapisał się do żadnej partii. Tylko dwa spektakle z jego czterdziestoletniej kariery miały podtekst polityczny: "Wesele" z 1977 roku, uznane za pokoleniowy głos bezsilnej inteligencji, i autorski spektakl "Miasto liczy psie nosy" z 1991 roku, wystawiony w dziesiątą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Na zdjęciu: scena z ostatniego spektaklu Jerzego Grzegorzewskiego "On. Drugi Powrót Odysa".

Po 1982 roku, kiedy Jerzy Jarocki reżyserował w warszawskiej katedrze św. Jana i na Wawelu "Mord w katedrze" Eliota - dramat o morderstwie politycznym, a Andrzej Wajda w Starym Teatrze - "Antygonę", której bohaterka była opozycjonistką uwięzioną przez reżim, Grzegorzewski wystawiał "Parawany" Geneta, "Pułapkę" Różewicza i "Powolne ciemnienie malowideł" według Lowry'ego w warszawskim Teatrze Studio - spektakle egzystencjalne, o kryzysie kultury i śmierci jednostki.

Był spadkobiercą awangardy, z którą zetknął się na studiach w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Łodzi, którą ukończył w 1962 roku. Chodził na zajęcia abstrakcjonisty Stanisława Fijałkowskiego. Jego wyobraźnię kształtowały zbiory łódzkiego Muzeum Sztuki z pracami m.in. Légera i Kandinsky'ego. Grzegorzewski tak był nimi zafascynowany, że nawet oprowadzał po muzeum wycieczki.

Fascynacja awangardą miała wpływ na jego przedstawienia, do których sam projektował scenografię. Budował ją z części instrumentów muzycznych, rozmontowanych fortepianów, skrzydeł szybowców, pulpitów dla muzyków. Stałym elementem wielu spektakli były tramwajowe pantografy.

Między tradycją a rewolucją

Prowadząc poszukiwania w dziedzinie przestrzeni teatralnej i scenografii, Grzegorzewski nie opuścił jednak oficjalnych struktur teatru, co uczyniła awangarda lat 60. Ukończył (w 1968 roku) wydział reżyserii warszawskiej szkoły teatralnej u Bohdana Korzeniewskiego i pozostał w teatrze repertuarowym. Początkowo inscenizował na scenach łódzkich, krakowskich i warszawskich, później, kierując wrocławskim Teatrem Polskim, a następnie warszawskim Teatrem Studio, który objął po rezygnacji Józefa Szajny w 1982 roku. Jak sam tłumaczył, nie założył własnej grupy, ponieważ bał się pełnić rolę duchowego przewodnika.

Nie odrzucił tradycyjnego teatru, ale wiele razy rozbijał jego przestrzeń, sadzał widzów na scenie, wprowadzał akcję na balkony czy do foyer. Jedno z ostatnich przedstawień - "Duszyczkę" według poematu Tadeusza Różewicza - rozegrał w podziemiach Teatru Narodowego. Nie odrzucił też literatury klasycznej, jak uczynił to awangardowy teatr. Mało który polski reżyser może pochwalić się takim repertuarem, w którym byłyby: "Irydion", "Nie-Boska" (wystawiana dwukrotnie), "Dziady" (dwukrotnie), "Wesele" (trzy razy) i "Czajka" (trzy razy).

Problem w tym, że wielka literatura była dla Grzegorzewskiego pretekstem do budowania własnych scenariuszy, odległych od pierwowzoru. Demontował oryginalne teksty, wprowadzał nowe postaci, np. bohaterów "Wesela" do "Sędziów" Wyspiańskiego albo pięć pań Rollison do "Dziadów". Dla tradycjonalistów był zbyt awangardowy, dla awangardystów - zbyt tradycyjny. Czuł się spadkobiercą twórców teatru o malarskim rodowodzie: Wyspiańskiego, Witkacego i Kantora. Kantor po jego pierwszym "Ślubie" (1976) oświadczył jednak ku jego rozczarowaniu: "Robi pan solidny, tradycyjny teatr".

Uwielbiał operetki

Trwał przy wizji teatru jako sztuki autonomicznej i dlatego jego twórczość nie straciła na znaczeniu po 1989 roku, kiedy umierał teatr politycznej aluzji. "Dość uparcie, chociaż może nieefektownie, realizowałem swoją wersję pojmowania sztuki jako dziedziny niezależnej, a jeśli były jakieś odniesienia do rzeczywistości, to wynikały one z tego, co niosła literatura i napięcia czasu" - komentował w 1990 r.

Konsekwentnie trzymał się tematyki egzystencjalnej. Powracającym motywem jego teatru była choroba i śmierć. Zaczęło się w 1978 r. od "Śmierci w starych dekoracjach" według Różewicza we Wrocławiu, później było "Powolne ciemnienie malowideł" według Lowry'ego, gdzie chory na alkoholizm Konsul staczał się w coraz niższe kręgi Piekła. Następnie "Śmierć Iwana Iljicza" według Tołstoja, której bohater obserwował własny pogrzeb. Wreszcie "Król umiera, czyli ceremonie" według Ionesco we Wrocławiu - groteskowa celebracja śmierci. Trzykrotnie inscenizował "Amerykę" Kafki, czytaną przez "Proces".

W jego ostatnich przedstawieniach ton był coraz bardziej osobisty, a wyznanie niewiary w życie i sztukę coraz głośniejsze.

Miał jednocześnie w sobie wiele ironii. Jednym z ulubionych gatunków teatralnych Grzegorzewskiego była... operetka. Wspominał z rozrzewnieniem operetki w łódzkich teatrach, na które chadzał tuż po wojnie. Wodewil "Żołnierz królowej Madagaskaru" wystawiony we Wrocławiu uważał za jeden ze swych największych sukcesów.

Czarodziejska kula

Kiedy w 1996 roku otrzymał z rąk ministra kultury Zdzisława Podkańskiego nominację na dyrektora odbudowanego Teatru Narodowego, mówił w wywiadzie dla "Polityki": "Jestem z natury człowiekiem bardzo pogodnym, który ma zamiłowanie do lekkiej muzy, do operetki na przykład (...). Ja właściwie jestem człowiekiem z operetki. A teraz muszę się wspinać na jakieś rejony godności, reprezentacji..."

Jego dyrekcja w Teatrze Narodowym, witana z entuzjazmem przez środowisko, okazała się porażką. Narodowy stał się teatrem jednego reżysera - niemal połowę produkcji stanowiły inscenizacje Grzegorzewskiego. Te wielkie, na dużej scenie, jak "Noc Listopadowa" czy "Wesele", były martwymi widowiskami plastyczno-muzycznymi bez żadnych odniesień do rzeczywistości. Udawały się natomiast przedstawienia w nietypowej przestrzeni Sceny na Wierzbowej, jak "Ślub" Gombrowicza, opowieść o śmierci historii, rozegrana nad otwartym grobem-zapadnią, czy "Sędziowie" Wyspiańskiego.

Próba połączenia teatru studyjnego z teatrem misji publicznej nie udała się. Grzegorzewski - poza Kazimierzem Kutzem - nie przyciągnął wielu ważnych twórców polskiego teatru, takich jak: Andrzej Wajda, Mikołaj Grabowski czy Krzysztof Warlikowski. Reżyserię powierzał czasem twórcom nieznanym albo aktorom. W repertuarze zabrakło współczesnej dramaturgii.

W 2002 r. Grzegorzewski zrezygnował z dyrekcji Narodowego, ale nie zrezygnował z reżyserii. Z jego ostatnich przedstawień największym osiągnięciem była ubiegłoroczna "Duszyczka", oparta na poemacie Tadeusza Różewicza. W tym spektaklu Grzegorzewski wyreżyserował własny teatralny Hades: w charakterze łodzi Charona wystąpił wózek do przewożenia dekoracji, nagrobnymi tablicami były pulpity do nut, a zamiast żałobnych kołatek słychać było stukanie filmowego klapsa. Spektakl kończył trzask otwieranego i zamykanego noża w pełnej przejęcia ciszy.

Tadeusz Różewicz w eseju "Planeta Grzegorzewski" tak pisał o twórcy: "Grzegorzewski narysował w tak zwanej realności zaczarowane koło, w którym umieścił swoje widzenie świata. Z latami zaczarowane kredowe koło teatru Grzegorzewskiego zamieniło się w czarodziejską kulę. Kula ta, pełna niezwykłych marzeń, obrazów i dźwięków, krąży po niebie i piekle polskiej sztuki teatralnej".

Na zdjęciu: Jerzy Grzegorzewski.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji