Ech, wzruszenia...
Zapewne jakaś fantastyczna i genialna w swej prostocie intuicja musiała podszepnąć myśl wystawienia - na wrocławskiej scenie operowej - właśnie współcześnie "Krakowiaków i Górali". Czyż w tym momencie dla teatru operowego mogło być coś bardziej odpowiedniego od dzieła, które przed blisko 200 laty żegnało Pierwszą Rzeczpospolitą? Mimo pogodnego, niekiedy zgoła beztroskiego charakteru śpiewogry Bogusławskiego i Stefaniego, niejednego z widzów premierowego przedstawienia przeniknął dreszcz wzruszenia.
Oto nawiązana została nić z przeszłością - nareszcie w sposób nieskrępowany, otwarty i naturalny, bez kompleksów i bez fałszu, chciałoby się rzec - tak jak to możliwe jest tylko dla ludzi wolnych w wolnym kraju.
Tyle wzniosłych i patetycznych słów! Tej nuty wzruszenia i patosu nie brakowało w historycznych "Krakowiakach i góralach" z 1794 r. Z całą otwartością podjęli ją także dzisiejsi inscenizatorzy. Ten moment - w kontekście wodewilowego charakteru całości - jest też bodaj najcenniejszy. (Komu nie w smak patriotyczne wzruszenia, niech się nie wzrusza.) Temu służy cały sztafaż scenograficzny oparty na cytatach z "Panoramy Racławickiej" i prolog - naturalistycznie wywiedziony, jakby wprost z dzieła Kossaka i Styki. Patriotyczne i moralizatorskie przesłanie niesie postać Bardosa - "alter ego" autora i reżysera. Podejmuje je również Wojciech Młynarski w dodanych "na bis" kupletach "Wodewilu końcowego A.D. 1991".
A jednak i w intencjach, i w rezultatach jest to przede wszystkim znakomita zabawa - tak dla widzów jak i dla samych realizatorów. Ci ostatni czynią wszystko, by ową, jak pewnie wielu sądzi, ramotą w ogóle zwabić potencjalnego widza, a następnie - nie zanudzić. Nie ma co ukrywać, nie jest to arcydzieło, jak napisano w programie. Libretto jest błahe, z wątłą fabułą, dramaturgicznie niezbyt składne (cały II akt!). Muzyka - owszem, jest bardzo efektowna, melodyjna, narodowa w charakterze (to rzadki ewenement w XVIII wieku!), choć w niejednym miejscu może uchodzić za Mozartowski plagiat (co skądinąd ujmy nie przynosi). Dla nas Polaków musi pozostać świętością, gdyż wielkiego wyboru w tym gatunku nie mamy.
Ale od czegóż koncept i inwencja? Zaangażowane na zasadzie gościnnych gwiazd - ulubienica kilku pokoleń - nasto- i dziestolatków Maryla Rodowicz, tudzież uchodząca za uosobienie wdzięku na polskich estradach Danuta Rinn, a także Krzysztof Kolberger -idol milionów Polek - to niewątpliwie silny magnes dla widzów. Odwaga obu szansonistek z jaką poddają się surowej weryfikacji na operowej scenie oraz rzetelność, z jaką do niej przystępują, budzą szczery podziw. Z kolei ci nie narażeni na podobny stres, jak wyróżniający się walorami wokalnymi - Ewa Godlewska (Basia) i Jacek Gawroński (Stach) - zmuszeni są do niełatwych wyczynów scenicznych. - Ten ostatni - wręcz "obscenicznych". Spektakl skrzy się bogactwem pomysłów, jest pełen pikantnych i rubasznych scenek, niejednokrotnie znakomicie obsadzonych i granych z brawurą zwłaszcza przez Górali (Janusz Zawadzki, Wojciech Krzysztyniak, Adam Urban, Janusz Kujanek), dużo tu pięknego tańca i śpiewów o swojskim, narodowym kolorycie. W sumie - niezwykle ważne wydarzenie artystyczne i kulturalne.