Artykuły

W teatrze robotniczego miasta

Teatr Dramatyczny w Wałbrzychu : KRWAWE GODY Federica Garcii Lorki w przekładzie Mieczysława Jastruna. Reżyseria Maria Straszewska, scenografia: Anna Szeliga, opracowanie muzyczne: Teresa Galia. Premiera 22 stycznia 1972. JASEŁKA-MODERNE Ireneusza Iredyńskiego. Reżyseria: Tadeusz Pliszkiewicz, scenografia: Tadeusz Rajkowski. Premiera 8 kwietnia 1972.

W "Wielkiej Encyklopedii Współczesnej" czytamy, że Wałbrzych "stanowi największy ośrodek przemysłowy Dolnośląskiego Zagłębia Węglowego". Mieszkańcy tego 130-tysięcznego miasta pracują w 3 kopalniach węgla kamiennego, w koksowniach, hutach szkła i fabryce porcelany, w zakładach przemysłu maszynowego, włókienniczego i spożywczego. W rezydującej w Wałbrzychu filii Politechniki Wrocławskiej, w licznych średnich szkołach zawodowych kształcą się przyszli fachowcy. Wałbrzych jest miastem robotniczym, lecz współczesne górnictwa i przemysł wymagają od swych pracowników dużych kwalifikacji.

Położone malowniczo wśród Gór Wałbrzyskich miasto zasnuwają dymy, powietrze jest tu gęste od pyłu, a ściany domów - mimo że panująca na ulicach czystość budzi uznanie - przypominają barwą zakopcony krajobraz Górnego Śląska. Do Teatru Dramatycznego wiedzie od niezbyt oddalonego centrum uliczka pusta i cicha. Nie znać tutaj obecności teatru; nie zauważyłam na ulicach gablot z fotosami, widziałam tylko afisze - wśród wielu innych - na słupach i tablicach. Przedstawienia teatralne ogląda przede wszystkim młodzież. Robotnicy rzadko przychodzą do teatru. Podobno dawniej niektóre zakłady pracy z funduszów socjalnych przeznaczały pewne sumy na zakup biletów. Dziś zaniechano tego, pieniądze zaś przeznacza się przede wszystkim na cele rekreacyjne - wycieczki, grzybobrania. Na przedstawieniu "Krwawych godów" widownie wypełniła młodzież klas ósmych, młodzież sympatyczna i kulturalnie się zachowująca. Fakt ten szczególnie zasługuje na podkreślenie, gdyż sam spektakl uznać trzeba na nieudany, zaś pseudopoetycka maniera, w jakiej go osadzono, wydała mi się szczególnie drażniąca.

"Krwawe gody", podobnie jak "Yerma" tkwią mocno w surowych realiach obyczajowych hiszpańskiej wsi, przesyconych służebnością wobec praw natury, którym człowiek może przeciwstawić tylko swój honor. Młoda dziewczyna w trakcie godów weselnych porzuca nowozaślubionego małżonka i ucieka ze swym dawnym narzeczonym, lecz nie oddaje mu się - pozostaje czysta, bo tak jej nakazuje honor. Ten sam honor nakazuje z kolei porzuconemu ścigać rywala i stoczyć z nim walkę, z której żaden z nich nie wyjdzie żywy. Również matka w imię honoru wysyła syna w tę śmiertelną pogoń, choć przeczuwa, że straci go tak jak straciła już męża i drugiego syna.

Poezja i piękno tego utworu są w naszym odczuciu nazbyt okrutne, obce naszym zwyczajom i mentalności, tak jak obca nam jest wiara w bezlitosne, ślepe przeznaczenie, czy też bezapelacyjny nakaz dokonania krwawej zemsty. Sztuka Lorki jest więc dla polskiego widza baśnią - bo w baśni wszystko może się zdarzyć, jest balladą tragiczną i okrutną, lecz przecież niezwykłą i piękną. Sam utwór oba te elementy eksponuje nader wyraźnie: baśniowość w postaciach Księżyca i Żebraczki-śmierci, poezję zaś - jak to się zawsze dzieje w tearze Lorki - znajdujemy w każdej frazie dramatu.

Niestety realizatorzy przedstawienia uznali za konieczne bezustanne przypominanie widzowi, że ma do czynienia z poezją, robią to zaś tak nieudolnie, że efekt jest nader niekorzystny i dla przedstawienia i dla poezji. Reżyserka wprowadziła złożony z kilku pań chór, recytujący teksty - uznane widać za szczególnie poetyczne - z okrutnym i ponurym patosem, którego żałosną monotonię wytłumaczyć można jedynie brakiem umiejętności mówienia wiersza. Na szczęście nie wszyscy poddali się tej funebralnej tonacji, dzięki czemu uratowane zostały postaci Służącej (Krystyna Hebda), Narzeczonej (Teresa Wicińska) i Narzeczonego (Mieczysław Janowski), których wykonawcy zachowali prostotę i umiar, nie starając się nas za wszelką cenę przekonać o poetyckim rodowodzie tych figur. Osobnym nieporozumieniem wydaje się interpretacja postaci Żebraczki, która w sztuce Lorki personifikuje śmierć. Agresywna i prymitywna demoniczność, w jaką wyposażyła Żebraczkę Anna Kulawińska, odebrała tej postaci wszelki sens i uczyniła ją zupełnie niezrozumiałą.

Udanym elementem spektaklu jest natomiast oprawa scenograficzna (dzieło Anny Szeligi), surowa w formie i kolorycie, wiernie korespondująca z poetycko-baśniowym charakterem utworu.

Decyzja wystawienia "Jasełek-moderne" w wałbrzyskim Teatrze Dramatycznym wydała mi się ryzykowna. Muszę jednak stwierdzić, że - wbrew oczekiwaniu - premiera została doskonale przyjęta i zyskała szczery aplauz publiczności. Tym razem jest to niewątpliwie zasługą teatru.

Przedstawienie jest w samym założeniu skromne: jego twórcy nie przesądzali z góry - jak to nieraz bywa - o tym, że tworzą tzw. wielką metaforę, że ich dzieło stanowić będzie syntezę wielkiej sztuki i różnych filozoficznych głębi. Ich ambicją była raczej czytelność sytuacji scenicznych, konsekwentne prowadzenie akcji i - tym samym - nawiązanie porozumienia z widownią, co w przypadku tekstu Iredyńskiego nie jest sprawą łatwą, choć dzięki taktowi i kulturze reżysera oraz wszystkich wykonawców okazało się zupełnie możliwe.

Obóz na scenie jest obozem - takim jakim go sobie zwykliśmy wyobrażać, strażnik krojem czarnego munduru przypomina dobrze znanego lagrowego oprawcę, więźniowie noszą szare więzienne stroje. Grupa ludzi sponiewieranych i głodnych, w obliczu nieustannego zagrożenia śmiercią, za porcję 5 dkg margaryny dziennie robi teatr dla komendanta obozu. Więcej niż teatr: misterium Bożonarodzeniowe. Początkowo są jakby oporni, zaskoczeni nową, niespotykaną w praktyce obozowej sytuacją, lecz stopniowo gra zaczyna ich wciągać. Przemawiając słowami postaci z jasełek zaczynają wypowiadać siebie - w dobrym i w złym. Mówią tak, jakby w ten sposób dawali ujście swym najskrytszym pragnieniom; jedni - tęsknocie do nieosiągalnego szczęścia, drudzy - równie nienasyceni - pragnieniu zemsty, nienawiści, żądzy niszczenia. Wszyscy są tragiczni i bardzo zwyczajni, wszystkich bez wyjątku spodlił obóz i dlatego wszyscy bez wyjątku muszą umrzeć. Reżyser zmienił zakończenie sztuki: Strażnik tylko pozoruje samobójstwo by za chwilę powrócić i serią z automatu w plecy powalić ostatniego żywego więźnia - Heroda. Za kilkanaście minut będą tu czołgi i obóz przestanie istnieć. "Mogłem uciec - powiedział przed chwilą Strażnik do Heroda - ale niezbyt daleko. Za kilkanaście minut i tak by mnie złapali... A może nie".

Ofiary tyranii skalane jej dotknięciem nie wrócą już do swych domów i rodzin. Ale Strażnik, ich kat, żyje. Zapewne go złapią. A może nie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji