Artykuły

"Straszny dwór" na skróty

Jak długo powinna trwać XIX-wieczna opera w czterech aktach z prologiem? Otóż w łódzkim Teatrze Wielkim 11 stycznia br. przedstawienie rozpoczęte o 18.30 zakończyło się o 21. Odliczywszy dwie 20-minutowe przerwy, "opera" trwała więc dokładnie 110 minut, zatem nawet nie dwie godziny! - list prof. Mirosława Pietkiewicza z Akademii Muzycznej w Łodzi.

Jak to możliwe? Od czego ołówek, którym bezceremonialnie wykreślono (kto?) większą część naszej najlepszej opery, zapewne w trosce o to, by publiczność nie była zmuszona do zbyt długiego trawienia tego obcego współczesnemu człowiekowi widowiska

Zatem np. w II akcie z chóru "Spod igiełek kwiaty rosną" ostała się jedynie pierwsza zwrotka, wróżebny wosk odlano jedynie dla Hanny (losy Jadwigi były zapewne mniej ważne), w IV akcie znikła scena Hanny z Damazym ("Pani, pani, co się dzieje"), także kulig, pozostawiono wszakże łaskawie mazura, nie wiedzieć czemu przeniesionego na koniec przedstawienia. O dziwo ocalał akt III, ale w końcu to tam są piękne arie i strachy, no i tam przecież jest sławna aria Skołuby, świetnie zresztą zaśpiewana przez jakże zasłużonego Andrzeja Saciuka.

Dla niego wybrałem się na to przedstawienie, które nieuchronnie nasunęło wspomnienia, jak to drzewiej bywało, gdy "Straszny dwór" w Teatrze Nowym (na niewielkiej przecież scenie!) w reżyserii Jerzego Merunowicza był grany bez żadnych skrótów przez początkujących wówczas artystów Opery Łódzkiej. Minęło wiele lat, zespół opery przeniósł się do ogromnego teatru i tu jego działalność rozkwitła pełnym blaskiem. Ale do czasu. Co mamy obecnie, to się okazało 11 stycznia. Wygląda na to, że miłośnicy opery nie mają czego szukać na pl. Dąbrowskiego, gdzie dla "uatrakcyjnienia" "Cyganerii" wprowadza się na scenę spółkujące pary (z udziałem skądinąd urodziwych pań - jak o tym mówił Andrzej Saciuk), "Cyrulika sewilskiego" umiejscowiono w gabinecie odnowy biologicznej, licznymi dziwactwami "wzbogacono" "Włoszkę w Algierze" itd. itp. Nie pomagają nawet angażowani doskonali dyrygenci (T. Wojciechowski, Ł. Borowicz, A. Wicherek), skoro naczelnym założeniem realizatorów oper wydaje się staranie o to, by ostateczny rezultat był jak najbardziej odległy od autorskiej wizji twórców dzieła.

Ci ostatni już się bronić nie mogą. Wszelako elementarna uczciwość każe przynajmniej nie okłamywać widza-słuchacza, który czytając afisz, ma prawo spodziewać się autorskiej wersji twórców w odniesieniu do tekstu muzycznego i libretta, a także didaskaliów. Jeżeli takie dzieło poddajemy brutalnej wiwisekcji w imię bliżej nieuzasadnionej czyjejś "twórczej" inwencji (co w przypadku "Strasznego dworu" oznaczało przede wszystkim bezmyślną kastrację dzieła), należy po prostu na afiszu informować: "wg Cyganerii Pucciniego" lub "komiks na motywach Strasznego dworu" Moniuszki". Czyni tak np. Teatr im. Jaracza, zapraszając na spektakl " Według Agafii na podstawie Ożenku" Mikołaja Gogola". Jest to przynajmniej uczciwa informacja.

Należy też bezwzględnie posługiwać się urządzeniem do wyświetlania śpiewanych tekstów. Bowiem mimo że "Straszny dwór" jest śpiewany w języku polskim, doskonałe poetyckie teksty, zwłaszcza zbiorowych scen, w ogóle nie docierają, a mają one pierwszorzędne znaczenie dla przebiegu akcji.

A co ze zwolennikami tradycyjnie pojmowanej opery? Na szczęście przynajmniej raz w miesiącu można uczestniczyć w bezpośredniej transmisji z Metropolitan Opera w sali Filharmonii Łódzkiej. Opery są grane bez żadnych skrótów, tradycyjnie, no i w najlepszym wykonaniu. Ceny biletów są także konkurencyjne wobec Teatru Wielkiego.

***

Autor listu jest organistą i profesorem zwyczajnym Akademii Muzycznej w Łodzi, inicjatorem cyklu koncertów "Muzyka w starym klasztorze"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji