Artykuły

Barbarzyńca jest w każdym z nas

"Bóg mordu" w reż. Marka Gierszała w Teatrze Polskim w Szczecinie. Pisze Ewa Podgajna w Gazecie Wyborczej - Szczecin.

Jaskinie zastąpiliśmy salonami, ale jaskiniowcy wciąż z nas wychodzą. Dobrze, że Teatr Polski wystawił "Boga mordu" cenionej dramatopisarki francuskiej Yasminy Rezy.

Banalne spotkanie w sprawie bójki dzieci. 11-letni synek państwa Reille uderzył kijem w twarz synka państwa Houllie i wybił mu dwie jedynki. Po jednej stronie stoją państwo Houllie - Michel (Jacek Piotrowski), sprzedawca sprzętu domowego, safanduła, który okaże się złośliwcem oraz Veronique (Dorota Chrulska), jego pryncypialna małżonka ze skłonnością do rozliczania i wygłaszania frazesów. Po drugiej stronie państwo Reille, Alain (Michał Janicki), prawnik korporacji, nierozstający się z komórką, przez którą udziela dwuznacznych moralnie porad oraz Annette (Olga Adamska), elegancka kura domowa, wykończona obojętnością męża.

Rozmowa zaczyna się toczyć miło i kulturalnie, jak to wśród humanistów i moralistów, ale do końca tak nie będzie. Szybko pojawią się wzajemne dogryzania, wyrzuty, oskarżenia, rękoczyny. Wychodzą na jaw charaktery, przewinienia i frustracje. W walce między członkami kwartetu zawierane będą krótkotrwałe sojusze, np. małżeństwo kontra małżeństwo, panowie kontra panie. Czasami uda się okiełznać w sobie barbarzyńcę, ale to najwyżej na chwilę, żeby zaraz z byle powodu instynkt walki wybuchł z nową siłą, żeby mocniej dopiec, dokopać. Zniszczyć.

Przywołany w tytule "Bóg mordu" drzemie w każdym z nas "od zarania dziejów". A dzika natura, niby opanowana przez człowieka, przy każdej nadarzającej się okazji bierze rewanż. Nawet nad tymi najbardziej ucywilizowanymi. Reżyser szyderczo zaczyna i kończy spektakl "Odą do radości" Schillera z finału IX symfonii Beethovena, hymnem Unii Europejskiej, niby najbardziej ucywilizowanej części świata.

Przedstawienie atakuje widza najlepszym tekstem cenionej dramatopisarki francuskiej Yasminy Rezy. To on powoduje, że "Bóg mordu" grany jest w Teatrze Polskim od tygodnia z dużym aplauzem.

Pod lekką maską farsy wynikającej ze słownych i nie tylko słownych przepychanek między postaciami socjolożka Reza potrafi skryć refleksję nad kondycją ludzką. Ale czy potrzebne jest podkreślanie tego jeszcze tak "łopatologiczną" w wymowie scenografią? Bo ściany w mieszczańskim salonie Houllie to kamienne bloki, które nie pozostawiają złudzeń, że nasze salony wypełnione albumami sztuki i wazonami z kwiatami to wciąż te same jaskinie, w których żyją jaskiniowcy.

Na spotkanie dwóch małżeństw, zajmujących środek drabiny społecznej, patrzymy z dwóch stron. Widzowie zasiadają po obu stronach sceny ulokowanej w środku. Są tak oświetleni, że mogą też się sobie na przeciwko przyglądać. Wszyscy jesteśmy bohaterami tego widowiska. Gdyby jeszcze aktorzy mniej grali swoich bohaterów, a bardziej nimi byli, nie tak łatwo byłoby nabrać nam do nich dystansu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji