Artykuły

Przyjdą sezony młodych

W teatrach warszawskich ilość premier w sezonie sięga, a często nawet przekracza liczbę pięćdziesięciu przedstawień. Praktyka życiowa udowadnia, iż nawet najbardziej zagorzali teatromani i bywalcy nie są w stanie obejrzeć całej teatralnej produkcji w stolicy, bo jak wtedy znaleźć czas na kino, lekturę i wszystkie ważne życiowe sprawy. Ci, którzy chodzą do teatru stale i konsekwentnie, kierują się najczęściej własnymi kryteriami. Chodzą do określonego teatru, wybierają przedstawienie bliskiego im autora z ulubionymi aktorami w obsadzie. Rzadziej o wyborze spektaklu decyduje nazwisko reżysera, chyba, że jest to Wajda, Hanuszkiewicz albo Szajna, czyli twórca o sprawdzonym i określonym dorobku artystycznym.

Bywalcom sporadycznym może się przytrafić spektakl podpowiedziany przez recenzentów prasowych, przez znajomych, którzy byli i widzieli, jak również fakt otrzymania bezpłatnych lub ulgowych biletów. Wszyscy, a zwłaszcza ci którzy widzieli najwięcej, kształtują w swym środowisku opinię o teatrze, o obejrzanym spektaklu. Często się zdarza, iż opinia ta w sposób jawny rozmija się z tym co piszą więcej wymagający, bardziej powściągliwi w komplementach krytycy. Niekiedy zaś zdania widzów są zbieżne lub podobne do ocen zawodowej krytyki. Tak było w przypadku "Sprawy Dantona", "Lotu nad kukułczym gniazdem", czy "Wielkiego Fryderyka". Dwa ostatnie z tych przedstawień będą prawdopodobnie jeszcze w bieżącym sezonie cieszyć się niesłabnącym powodzeniem, a po bilety na nie trzeba będzie cierpliwie stać w długiej kolejce!.

O jednolite kryteria w odbiorze sztuki trudno, gdyż decydują w końcu subiektywne względy; pozbawione racjonalnych uzasadnień predyspozycje i upodobania, wiedza, wrażliwość i estetyczne przyzwyczajenia. Gąszcz motywacji i wielość opinii stanowią dowód ogromnej skali potrzeb i poszukiwań ludzi korzystających z usług Melpomeny. Do teatru chodzi się po to aby coś poznać względnie przeżyć, po to aby mieć własne zdanie o jakimś artystycznym zjawisku, o którym na przykład powszechnie się mówi, lub po to, aby po prostu odpocząć.

Z premier warszawskich minionego sezonu wybrałam cztery spektakle głównie dlatego aby przedstawić twórców, których nazwiska i działalność artystyczna są słabo albo w ogóle nie znane warszawskiej i ogólnopolskiej publiczności. Dwaj z tej czwórki reżyserów, pokazanymi w stolicy spektaklami zaliczają warsztat w PWST. Jeden jest jeszcze studentem, a ostatni przede wszystkim scenografem.

Andrzej Markowicz malarz i grafik debiutował jako reżyser rok temu wystawiając w Teatrze Polskim w Bielsku Białej "Gyubala Wahazara" - Witkacego. Wcześniej pracował w teatrze jako scenograf, projektując oprawę plastyczną do wielu spektakli w różnych teatrach wielu miast Polski. Związany jest z Gdańskiem gdzie pracuje w ośrodku tv. W jego reżyserii i scenografii przygotowany został w warszawskim Teatrze Studio "Matuzalem czyli wieczny mieszczanin" - Yvana Golla. Już sama sztuka, będąca surrealistycznym paszkwilem na drobnomieszczańską mentalność zdaje się być ważnym głosem o sprawach ludzkich. Napisana w 1919 roku traktuje o niebezpieczeństwie pewnego sposobu myślenia, który może przytrafić się ludziom w każdej formacji społecznej, a który to sposób zdolny jest zniszczyć każdą żarową ideę, każde śmiałe i szerokie "rozpostarcie skrzydeł".

W zrealizowanym przez Markowicza spektaklu, ten paszkwilancki mocny ton został rozpisany na wiele głosów i odpowiednio zaaranżowany. Powstało dzieło polifoniczne, dające wrażenie pewnego nasycenia formy i treści, świadczące o bogatej wyobraźni twórcy. Myślenie obrazem, sprzężenie każdego elementu scenografii z aktorskim działaniem, z muzyką, nastrojem i rytmem przedstawienia dało efekt przez twórcę zamierzony, a mianowicie zrealizowaną zasadę teatru scalonego, będącego połączeniem wszystkich teatralnych elementów. W spektaklu Markowicza każdy aktor, rekwizyt czy sytuacja sceniczna mają swoje miejsce, wszystko porusza się w myśl nadrzędnego założenia i zdąża do określonego celu. Przypomina to trochę dziecinną zabawkę, która nakręcona porusza wszystkimi swoimi cząstkami wykonując przy tym jeden podstawowy ruch - dookoła swej osi. Ilość sprzężonych elementów przeradza się w jakość, buduje klimat i nastrój przedstawienia, wyostrza niesiony przezeń problem. "Matuzalem - czyli wieczny mieszczanin" zrealizowany został konsekwentnie i tak drapieżnie, że wyobraźnia widza staje się być pochłoniętą bez reszty. Emocji towarzyszy refleksja, w agresji formy tkwi przysłowiowa szpila, która kłuje każdy, siedzący na widowni drobnomieszczański zadek.

Z dobrego aktorstwa i dobrego tekstu zrobił swój dyplomowy spektakl Janusz Wiśniewski w Teatrze Powszechnym. "Dom Bernardy Alba" - F. G. Lorci, to historia o matce tyranizującej swoje córki w imię pilnowania honoru rodziny, ukazująca surową, inkwizytorską wręcz obyczajowość wsi hiszpańskiej. W oszczędnej scenografii H. Wańka, na scenie prawie mrocznej i przy czerni noszonych kostiumów nabrzmiewa konflikt między kobietami. Niespełnione marzenia, niezrealizowane namiętności, opór przeciw matczynej władzy. A poza tym ewidentnie istniejącym konfliktem rodzinnym narastający ból niespełnionego erotyzmu. Z gestów, ze spojrzeń trzymanych krótko przez matkę córek wyziera pożądanie, które niczym ogień zdolne jest zwęglić ludzkie ciało. Reżyserowi udało się poprowadzić tak precyzyjnie ten kobiecy ensamble, że wyczuwalne jest nieomal każde drgnienie atmosfery i napięcia wypełniającego dom Bernardy. Porozumienia na migi, w pół słowa w pół gestu. Wiadomo, ze grają tam znakomite aktorki z Wiesławą Mazurkiewiez w tytułowej roli na czele, ale umiejętności debiutującego reżysera w pracy z aktorem okazały się niepoślednie. Potrafić tak zestroić zespół, że nikt w nim nie gra dla siebie lecz wszyscy zgodnie pracują dla dobra spektaklu i idei w nim zawartej jest dużą zdobyczą nawet dla bardzo doświadczonego reżysera, który pracował z wieloma aktorami, a cóż dopiero dla debiutanta. Wiśniewski - reżyser jest równocześnie grafikiem, jego rysunki zamieszczane m. in. w programie teatralnym spotkać można również w "Szpilkach", z którymi współpracuję. Realizując "Dom Bernardy Alba", troskę o scenografię inscenizator pozostawił Wańkowi, sam zaś skupił się na pracy z aktorem ba, z jedenastoma aktorkami, które wespół z reżyserem stworzyły jeden z najciekawszych spektakli minionego sezonu.

W kręgu niekłamanych namiętności i pruderyjnych zasad moralnych pozostaje przedstawienie jeszcze nie absolwenta lecz studenta wydziału reżyserii warszawskiej PWST, Krzysztofa Zaleskiego. Jego realizację "Przebudzenia wiosny" F. Wedekinda firmuje Teatr Współczesny. Tragedia dziecięca, owo rozpaczliwe szukanie odpowiedzi na pytania, które przynosi naturalny rozwój człowieka zderzona z zakłamanym światem dorosłych, ze sztywnymi, a jakże nieludzkimi zasadami pojmowania tego, co moralne i tego, co wstępne, to atak skierowany przeciwko burżuazji ("Przebudzenie wiosny" w 1891 roku) przeciwko mieszczańskiej moralności, obłudzie i zakłamaniu.

Zetknięcie różnych postaw, konfrontacja poglądów oraz działań młodzieży i dorosłych prowadzi do kompromitacji kodeksu moralnego tych ostatnich. Reżyser w spięciach i porównaniach dwóch różnych światów odnalazł dynamikę przedstawienia. W ścieraniu się, w ostrym przeciwstawieniu obnażona została nikczemność świata ludzi dorosłych, do których młodzi wszakże powinni mieć zaufanie. Podważono autorytet rodziny i szkoły, oddano hołd naturze, budzącemu się kultowi życia. Przedstawienie podporządkowane realizmowi wydarzeń scenicznych ma swój niepokój wyrażony w postaci Zamaskowanego Pana, który snując się po scenie posiada moc jakąś tajemną, zdolną do kierowania ludzkim losem. Cała inscenizacja jest jednak zbyt narracyjna, dopowiedziana do końca bez reszty. Sceny z rodzicami, obrazy szkoły, zakładu wychowawczego mając swój posmak "retro" nie tworzą jednak synchronii, (choćby gdzieś poza planem scenicznym) z pełnym tajemnicy działaniem Zamaskowanego, czyniąc zeń postać przyklejoną do całości. Stwarza to poczucie pęknięcia i rysy w spektaklu, odbiera mu siłę oddziaływania.

Inscenizacja "Troilusa i Kresydy" W. Szekspira wystawiona w Teatrze Narodowym przez Marka Grzesińskiego wydała mi się najmniej interesującą wśród prac twórców, określamy ich tak, - mało znanych. Raziła w niej pewna sztywność trzymania się jednego pomysłu, jednej myśli... Męczył zbyt jednoznaczny podział, chciałoby się rzec akademicki, na barbarzyńskich rozpasanych Greków i kulturalnych, pełnych czci, honoru i wzniosłych zasad Trojan. W tym podziale na czarne i białe zginęły wszystkie półcienie. Zamazały się wartości. Nawet miłość Troilusa i niewiernej kochanki Kresydy, dzięki której Trojanie mogli wykazać się wyższością swej postawy i rangą ideałów, których bronili, nie ma należytej głębi i prawdy. Drażniąca, nadużywana obrotówka, szminka Trojan i pejcze Greków nadały rzeczywistości scenicznej jakiś fałszywy ton, utrudniający czytanie tego, co zawarte jest w utworze Szekspira naprawdę.

*

Cztery spośród kilkudziesięciu spektakli nie mogą upoważniać do generalnej oceny minionego sezonu, gdyż stanowią, one jedynie wycinek większej całości. Dla refleksji jednak nad tym co zostało pokazane na scenach warszawskich w roku 77'78 znamienne jest, że pojawiają się twórcy, którzy zgłaszając swą artystyczną obecność zdolni są zaproponować własne widzenie świata w jego teatralnym kształcie, a głos ich pozostaje zauważony i wysłuchany. Do teatru Szajny, Axera, Hubnera czy Hanuszkiewicza, wchodzą młodzi, którzy mierząc się z mistrzami... mogą wygrać. Za kilka lat przyjdą takie sezony teatralne, że będziemy "chodzili na" Markowicza, Wiśniewskiego, Zaleskiego, Grzesińskiego... Czy tak się stanie?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji