Artykuły

Dom czarny i ponury

Federico Garcia Lorca jest autorem sztuk głę­boko osadzonych w hiszpańskich realiach. Są one zresztą bardzo hiszpańskie nie tylko w warstwie zewnętrz­nej, ale także w mentalności bohaterów. Nie są więc zbyt czytelne dla polskiego widza odbierającego je raczej w ka­tegoriach baśni i metafory. Ta­ką właśnie ponurą baśń - " Dom Bernardy Alba" w reżyserii Zdzisława Grywałda przygo­tował nam teatr kielecki.

Tytułowy dom jest miejscem dziwnym, a wręcz patologicz­nym nawet jak na Hiszpanię. Stara kobieta w czerni i równie czarno ubranych jej pięć córek żyją w nieustannej żałobie po kimś z rodziny. Teraz zmarł ich ojciec i matka zapowiada nowe lata żałoby. Czerń, zamknięcie w murach obejścia. Starsze z córek są już z tym pogodzone, najmłodsza, 20-letnia, chce jed­nak żyć, nie chce zamknąć się w grobie. Zewnętrzne podpo­rządkowanie tyranii matki kryje wewnętrzne wrzenie. Materiałem inicjującym wybuch jest wiado­mość o ślubie najstarszej z có­rek, kobiety już 40-letniej z młodym chłopakiem, w którym - z wzajemnością - kocha się najmłodsza. W pięknym młodzieńcu zakochana jest jeszcze jedna z sióstr. Jej wszelkie szanse prze­kreśla kalectwo. Próba buntu kończy się jednak klęską. Zade­cydować mają pieniądze. Stara matka powtarza w ostatniej chwili z maniakalnym uporem: "Moja córka umarła dziewicą." A więc tylko to się liczy. Opinia jej domu. Domu Bernardy Alba.

Sztuka Lorki niesie potężny ładunek konfliktów obcych jednak w większości, jak się wydaje mentalności Polaków. U nas takich domów nie było. A już na pewno dalekie są one rzeczywistym problemom ludzi współcześnie w naszym kraju żyjących. Na dodatek można zgłosić zastrzeżenia do samej realizacji przedstawienia. Postacie z krwi i kości stworzyły Anna Skaros i Iwo­na Urbańska. Dla mnie przeko­nywająca była zwłaszcza ta pierwsza. Nie wystarczyło to jednak do ożywienia całego spek­taklu. Przez wiele długich minut nie widać wcale, że pod zew­nętrznym spokojem, długimi ła­cińskimi modlitwami tak się go­tuje. Nie ma tu Hiszpanii, południa, gwałtowności. A bez te­go sztuka nie może przekony­wać.

"Dom Bernardy Alba" wzbu­dza także ogólną refleksję dotyczącą repertuaru kieleckiego te­atru. Trudno doprawdy zrozu­mieć zasady jego ustalania. Minęło już pół sezonu, a nie widzieliśmy jeszcze nic, co żywo trafiałoby w zainteresowania współczesnych widzów. Przypo­mnijmy: "Zemsta" - przedstawienie zupełnie niezłe, ale z gatunku "lekturowych" i "szkolnych". "Panna Julia" - spektakl dobrze zrobiony, ale problem Strindbergowskiej walki płci to nie jest chyba rzecz "na dziś". "Dom Bernardy Alba" - znów społeczna patologia z innego kręgu kulturowego. Pozostał jesz­cze "Sułkowski" - przedstawienie uroczyste i szacowne. No i teraz "Przygody zbója Madeja".

Do polityki repertuarowej trzeba zgłosić jeszcze jed­ną uwagę. "Dom Bernar­dy Alba", sztukę, której same fo­tosy w oknach teatru przypomi­nają: "memento mori", a na­strój jest wyjątkowo ponury, za­proponowano nam na okres świąt i początek karnawału. A przecież wtedy jesteśmy weseli i od teatru oczekujemy, że nam nastroju nie zepsuje. Widza trzeba zachęcać do kontaktów z teatrem. Nie chodzi tu o tzw. schlebianie gustom (w domyśle: złym), ale o uwzględnianie gustów i zapotrzebowania społecznego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji