Piekło kobiet
"Teatr jest szkołą płaczu i śmiechu" - mówił Federico Garcia Lorca poeta, plastyk i muzyk, jeden z największych dramaturgów hiszpańskich naszego czasu. Demokrata znany ze swych postępowych przekonań, zamordowany w 1936 r. skrytobójczo przez faszystów, był piewcą Andaluzji, ukazywał w poetyckich sztukach starą Hiszpanię ze swą skostniałą obyczajowością, i skrywanym temperamentem. Fascynujący jest klimat tych sztuk (kilkakrotnie wystawianych w TV, np: "Miłość don Perlimplina", "Yerma"), w których splata się liryzm i zmysłowość, okrucieństwo życia i pochwała godności człowieka, jego uczuć.
"Teatr (...) jest też wolną trybuną, na której ludzie mogą stare i błędne nauki moralne wyraźnie ukazywać i na żywych przykładach objaśniać wieczne prawa serca i uczucia" - ciągnie dalej swą myśl Lorca i to właśnie jest tematem jego ostatniej sztuki noszącej tytuł: "Dom Bernardy Alba". Wprowadzając "żeński klasztor", grupę dziewcząt tyranizowanych przez pełną pychy matkę, kobietę myśląca wyłącznie kategoriami zacofanej obyczajowości prowincji hiszpańskiej owładniętej magią pozycji rodu - przedstawia konflikt który rodzi się z lekceważenia praw serca i prowadzi nieuchronnie do tragicznego finału. Jest w tym utworze atmosfera duszna i gęsta, jest materiał na dobry dramat psychologiczny.
W adaptacji telewizyjnej, w reżyserii Krystyny Meissner wyszedł jednak utwór, w którym zrezygnowano z całej gamy tonacji na rzecz kilku zaledwie a właściwie tylko jednej: ukazania obsesji erotycznej zamkniętych w odosobnieniu kobiet, ich walki o jedynego mężczyznę który pojawia się na horyzoncie. Meissner potraktowała sztukę Lorci jako rzecz o dziewczynach rozszalałych z powodu braku mężczyzny, gotowych go sobie wzajemnie wyszarpywać, złych i bezwzględnych. Dowodzi nimi zimna i okrutna a przy tym jędzowata matka (Zofia Rysiówna), sekunduje zawistna, marząca o odwecie służąca (Ryszarda Hanin). Wszystko to bardzo jednoznaczne i przez to trochę płaskie, obraz natury ludzkiej zbyt wykrzywiony w jednym kierunku, by można mówić o pogłębionej prawdzie o człowieku. Owszem Freuda znamy nie od dziś i nie od dziś powtarza nam się: na początku była chuć ale mimo wszystko ośmielamy się twierdzić, iż nie samym seksem żyje człowiek i w swym postępowaniu kieruje się jeszcze kilkoma innymi motywami. Szkoda że zapomniała o tym reżyserka i wykonawczynie ról sióstr - tych owładniętych swoją biologią starszych i młodszych panien. Za dużo tu okrucieństwa we wzajemnych stosunkach. Za dużo dosłownej, samiczej nienawiści. Taki spektakl musiał zawieść także i aktorsko, choć nie brak tu ciekawych aktorek. Zofia Rysiówna np. zbyt akcentowała jędzowatość matki, a w ostatniej scenie wyraźnie "grała" jej rozpacz, zapominając przy tym, jaką to już postać zdążyła nam nakreślić: staje się raptem żałosną hrabiną a nie dumną Hiszpanką, kobieta, dla której nawet w momencie śmierci córki sprawą najważniejszą jest udowodnić światu, że zmarła ona w dziewictwie. Zabrakło w telewizyjnym przedstawieniu tego co jest esencją dramatów Lorci - poezji.