Artykuły

Sens się zgubił

Trochę śmiesznie, trochę nudno i trochę pokazowych ról. Spektakl złożony z różnych odłamków ostatecznie nie został scalony - o spektaklu "Lepsi" w reż. Krzysztofa Globisza (egzamin studentów III roku PWST w Krakowie) pisze Dagmara Łuba z Nowej Siły Krytycznej.

Egzaminy studentów aktorstwa rządzą się swoimi prawami - zwykle o kształcie egzaminacyjnego przedstawienia decyduje osobowość młodych adeptów, którzy w nim grają, a także niesłabnąca ze spektaklu na spektakl przemożna chęć, by się "wygrać", zagrać jak najwięcej, jak najlepiej, jak najbardziej wyraziście. Żeby po prostu na scenie zaistnieć i zapaść w pamięć. Stąd częsta fragmentaryczność, niespójność i brak jednolitej myśli, która wiodłaby przez całe przedstawienie. Przed tym nie uchronili się także "Lepsi" w Teatrze Nowym w Krakowie, chociaż przedsięwzięcie Krzysztofa Globisza zasługuje na uwagę chociażby dlatego, że na warsztat wybrano ciekawy tekst Jekateriny Narszi, "opowieść o uczuciach prostytutek, lesbijek, gejów, rodzeństwa uprawiającego kazirodczą miłość". Doskonała okazja do aktorskiej "szarży", pokazania się z przodu, z tyłu i profilem, do zagrania czegoś ciekawego, jeszcze nie ugruntowanego wielokrotnymi interpretacjami, za to odważnego, nowoczesnego i z pazurem, słowem: powiew świeżości. Jednak chyba nie o taki powiew chodziło.

Przedstawienie rozgrywa się w kameralnej przestrzeni, w idealnie czarnym prostokącie sceny z nisko podwieszonym sufitem, ozdobionym sznurami żarówek rodem z cyrkowej estrady albo tandetnego jarmarku. Sznur białych światełek jest właściwie jedynym namacalnym elementem tej pustej przestrzeni scenicznej - wszystko rozgrywać się będzie wszędzie i nigdzie, pod rozgwieżdżonym niebem żarówek i przy łzawych, a skocznych melodiach rosyjskiego disco polo. Reżyserowi wyraźnie zależało na zachowaniu wschodniego kontekstu sztuki, ale raczej w tonacji buffo - wprowadzając rzeczywistość rosyjskiego lunaparku z lampkami i tanią muzyczką, każąc jednej z prostytutek mówić łamaną polszczyzną z rosyjskim akcentem. Są jednak momenty, gdzie ten kontekst wybrzmiewa zdecydowanie serio, z nutką melancholii i namysłu nad wypowiedzianymi słowami i ich znaczeniem - chwile ważne w życiu bohaterów, nieliczne momenty, kiedy naprawdę coś się wydarza, kiedy padają ostatnie słowa, kiedy trzeba powiedzieć prawdę i odejść, wtedy bohaterowie sięgają po język rosyjski. Pomysł jest przewrotny, ale skuteczny - widzimy dokładnie momenty, w których struktury symboliczne stają się przeszkodą, więzieniem, z którego w przypływie silnych emocji trzeba się jak najszybciej wyrwać, żeby dokonać wyznania. W tych scenach aktorzy przyjmują na siebie kolejne piętro roli, grając jak gdyby byli obcokrajowcami usiłującymi opowiadać swoją historię w nieznanym języku, który po prostu czasem się kończy, ale przecież tak naprawdę jest to tylko kolejna gra z "rosyjskością" tekstu, bo nic tu nie jest oczywiste i jasne, również fragmentaryczna tożsamość postaci żonglujących na przemian dwoma językami.

Nie ma w tym konsekwencji, wszystko zdaje się być podporządkowane właśnie, czemu? Początkowo wydaje się, że historii, która powoli zaczyna wyłaniać się z krótkich scen rozgrywających się pomiędzy mężczyzną i kobietą - zawsze nieznani, zawsze anonimowi, zawsze tacy sami. Widz szybko zaczyna orientować się w przyjętym kluczu konstrukcyjnym - podejrzani faceci, którzy nie mogą znaleźć swojego miejsca w pokawałkowanym, poronionym świecie bez wartości spotykają na swej drodze Szczęście, które przychodzi niezapowiedziane i w zamian za swe towarzystwo oczekuje tylko dochowania tajemnicy. Ale w chorym, zadżumionym świecie nie ma miejsca na Szczęście we wzniosłej postaci - Szczęście jest dziwką, tak samo upodloną jak wszystko inne na tym świecie. Atmosferę tej części spektaklu doskonale oddaje scena z III prostytutką (Julia Pogrebińska), która nazywa siebie "zmęczonym Szczęściem", "Szczęściem z defektem" - właściwie wszystko w tym świecie jest zdefektowane. Umieszczenie postaci w scenicznym pustym kosmosie, pod niebem pełnym żarówkowych gwiazd sprawiło, że opowieść o Szczęściu wcielonym w trzy rosyjskie prostytutki nabrała nieoczekiwanego liryzmu i melancholii, szczególnie dzięki oszczędnej grze aktorek, którym udało się ocalić role tak bardzo proszące się o nachalną karykaturę i wspomnianą na początku "szarżę".

Wszystko skończyłoby się dobrze w tej bajce, gdyby nie próba uczynienia z przedstawienia dzieła niespójnego programowo, epizodycznego i rozbitego tak, jak rozbity jest świat w dramacie Jekateriny Narszi. Zamiast programowej dekonstrukcji wyszedł zwykły chaos, wciskający się nachalnie w miejsce nieplanowanego kosmosu opowiadanej historii. Struktura spektaklu bezustannie pęka na różnych poziomach, z których najdotkliwsze są pęknięcia właśnie aktorskie. W pierwszej scenie, w której dziwka dosłownie wpada klientowi pod koła samochodu obserwujemy scenę żywcem wyjętą ze słabego kabaretu, w której płaczliwie rozmemłany klient "odlatuje" dzięki umiejętnościom prostytutki przemawiającej z irytującym rosyjskim akcentem. Innym razem na scenę wkracza pijana kobieta, świętująca swoje "sto lat samotności", dzięki której widz dowiaduje się, że studenci III roku aktorstwa nie potrafią zagrać pijaństwa i prawdopodobnie nie powinni nawet próbować.

Im bliżej końca, tym bardziej spektakl się rozpada, by wreszcie zakończyć się w półprywatnej scenie niby-próby, przypominającej w wykrzywionej formie terapeutyczny finał jednego z przedstawień Krzysztofa Warlikowskiego. Pseudo-cytatów i podobieństw jest w "Lepszych" więcej, choćby jedna z postaci kreowanych przez Łukasza Wójcika, przypominajaca fascynujący obraz ze spektaklu "La Rabbia" w reżyserii Pippo Delbono - bardzo wysoki, szczupły mężczyzna w krótkiej czarnej sukience i szpilkach, stanowiący zdecydowany kontrast dla reszty aktorów, nonszalancko i nieco niezgrabnie przechadza się po scenie Tutaj obraz też fascynuje, jadnak wszystkie te ciekawe pomysły, które zahaczają o temat tożsamości i płci zostały w przedstawieniu zepchnięte na margines, potraktowane ze zbyt silnym mrugnięciem oka, aż do parodii. Próba skupienia się na jednym wątku nie została podjęta, a próba dojścia do głosu wszystkich wątków po prostu się nie udała.

I nawet ujęcie wszystkiego w bezpieczny, dystansujący nawias, którego figurą stał się krzykliwy i cyniczny Arlekin, odczytujący nieśmieszne cytaty z raportów ONZ, nie zdołał ocalić sensu tego spektaklu. Sens się zgubił.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji