Artykuły

Dla przyjemności

Jutro w warszawskim Teatrze Na Woli premiera "Pamiętnika wariata" Mikołaja Gogola w reżyserii Dzidka Starczynowskiego. Spektakl przygotował Teatr 43 Kwietnia z Gdańska, którego twórcy pracują bez honorariów, wyłącznie dla własnej satysfakcji artystycznej. Reżyser po "Pamiętnik wariata" sięgnął już po raz drugi. Pierwszy raz sztukę zrealizował w roku 2000, czyli dokładnie 150 lat od powstania książki. Spektakl powstał w Theater Kreatur w Berlinie. Data wystawienia sztuki nie była wówczas przypadkowa - przecież bohater książki Gogola w swoich szalonych wizjach mówi właśnie o "43 kwietnia 2000 roku". W "Pamiętniku wariata" Starczynowskiego interesujący jest przede wszystkim temat strachu egzystencjalnego, który kieruje bohaterem. Niespełnienie życiowe, brak akceptacji ze strony kobiet, lęk przed utratą środków do życia to motywy wciąż aktualne. Sztukę można oglądać 23 i 24 stycznia. Z JOACHIMEM LAMŻĄ, występującym w "Pamiętniku wariata" w roli alter Ego rozmawia Monika Woś

"Pamiętnik wariata" Mikołaja Gogola w reżyserii Dzidka Starczynowskiego zawiera elementy monodramu, pantomimy, tradycyjnego aktorstwa, opery, teatru plastycznego i muzycznego. Łatwo było połączyć te wszystkie elementy?

- "Pamiętnik wariata" jest jak poezja; bardzo interesująca i rzadko w teatrze spotykana. Całość łączy muzyka. Ale to zupełnie nie utrudnia pracy. Łatwo się w to wchodzi. A ta mieszanka działa jak zastrzyk. Może nie wypada mi mówić o efekcie, ale naprawdę jest on zadziwiający. Widzowie oglądali spektakl z wielkim skupieniem. Przedział wiekowy był bardzo duży. Na widowni siedziały również dzieci. Im także się podobało, bo w sztuce jest dużo ruchu, dużo dziwnej muzyki i dziwnych zachowań na scenie. Wizualnie jest to szalenie fajne i szczere. Najważniejszą postacią w "Pamiętniku wariata" jest Popryszczyn. Otacza go dziwny, wysublimowany świat, dlatego bohater tylko ogląda to, co się wokół niego dzieje. Obrazy, które rodzą się w jego głowie przedstawiają mimowie. Ja gram Alter Ego. Spektakl jest dziełem Dzidka Starczynowskiego. To on jest pomysłodawcą i reżyserem "Pamiętnika wariata". Całość została nakreślona w dwa tygodnie. Mieliśmy bardzo mało prób, ale pracowaliśmy z wielkim zapałem.

W spektaklu biorą udział aktorzy z rożnych zakątków Polski. Grają w nim także artyści z Berlina. Jak doszło do waszego spotkania?

- Zupełnie przez przypadek. Dzidek Starczynowski przyjaźni się z Andrzejem Pieczyńskim, odtwórcą roli Popryszczyna. "Pamiętnik wariata" chodził im po głowie od dawna. Zresztą Dzidek kiedyś go już w Berlinie robił, ale w innej formie. Przyszedłem na gotowe próby pantomimiczne. Spektakl wydał mi się nietypowy, przez co bardzo atrakcyjny. Nikt z nas nie liczył, że cokolwiek z tego wyjdzie. Spotykaliśmy się dla przyjemności. Wszystko odbywało się charytatywnie. Spektakl zaprezentowaliśmy publiczności nagle. Wszyscy byliśmy mile zaskoczeni reakcją widowni, która przyjęła nas bardzo ciepło. Potem wszystko poszło rykoszetem. Uznałem, że przedstawienie jest godne uwagi, więc zaprosiłem na nie panią Annę Boską, kierownika literackiego Teatru Na Woli i Bogdana Augustyniaka, dyrektora tego teatru. Sztuka się spodobała, dlatego zagości na deskach Teatru Na Woli w Warszawie.

Powiedział Pan, że nikt nie liczył na to, że coś wyjdzie z waszej pracy...

- Bo to było szalenie szczere. Nikt z aktorów np. nie pytał o honoraria. Stwierdziliśmy, że nie w tym rzecz. Po prostu wsiąkliśmy w ten spektakl.

To dosyć nietypowe podejście. Przecież dziś, także w teatrze, nie robi się niczego, co się nie sprzeda, z czego nie będzie pieniędzy.

- Z samego założenia "Pamiętnik wariata" nie jest przedstawieniem komercyjnym - jego autorem jest Mikołaj Gogol! Dziś przede wszystkim poszukujemy, grzebiemy się we współczesności, która jest okrutna. Ja estetycznie staram się być jak najdalej od takiej postawy. Nie chcę się w niczym grzebać, nie chcę, aby na scenie pokazywano ulicę. Komercja wymaga od aktorów i reżyserów brutalnej współczesności czego nie mogę zrozumieć. Nasze przedstawienie zrobiliśmy dla przyjemności z sentymentu do innego teatru, innej wartości. Nie kosztowało nas ono zbyt dużo czasu, ani wysiłku - a tak często bywa przy przedstawieniach przygotowywanych w teatrze przez etatowych aktorów. Wałkują jeden tekst bardzo długo. Spektakl wystawiają z "nieświeżym oddechem" i ten oddech przechodzi na widownię. Także Dzidek stwierdził że nie chciałby tego zrobić w teatrze, gdzie dziś przychodzi się jak do fabryki. Wśród aktorów panuje zgorzknienie, które wynika z takiej, a nie innej egzystencji. Ja jednak jestem jak najdalej od struktury sekretariatu, pań, które w nim pracują, korytarzy, szatni. Dlatego pracuję z przyjemnością. Zresztą w tym przypadku nie mogę nawet powiedzieć, że to była praca!

I za to dziękuję w imieniu widzów. Nam także brakuje sztuk robionych z pasją.

- Są to czasy, w których najlepiej spotkać się "do sprawy", nie do etatu. Jeśli zaczniemy tak postępować, to wszystko będzie wyglądało zupełnie inaczej. My sami będziemy inni. Spotykajmy się dlatego, że odczuwamy taką potrzebę, mamy coś do powiedzenia. Pęd i etatyzacja szalenie pauperyzują teatr, media. Przecież dziś aż strach włączyć telewizor!

Dziękuję za rozmowę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji