Artykuły

Wieczne życie Joanny

- W zespole jest wielu młodych ludzi, którzy są otwarci na nowe wydarzenia. Ja też jestem młoda, więc mamy razem sporo radości i satysfakcji ze wspólnej pracy - o premierze "Joanny d'Arc" w Operze Wrocławskiej mówi w Polsce Gazecie Wrocławskiej reżyserka spektaklu Natascha Ursuliak. Verdiowska realizacja jej pierwsza praca w Polsce.

Katarzyna Kaczorowska: Co Pani poczuła, kiedy odebrała telefon od Ewy Michnik z propozycją wyreżyserowania "Joanny d'Arc" Verdiego?

Natasha Ursuliak: Byłam bardzo podekscytowana, zwłaszcza że słyszałam bardzo wiele świetnych opinii o zespole Opery Wrocławskiej i wiedziałam, że pani Ewa Michnik to ktoś w świecie opery europejskiej. Ta propozycja to duży zaszczyt dla mnie, tym bardziej że "Joanna d'Arc" to wspaniałe dzieło, z bardzo piękną muzyką. Natychmiast więc kupiłam CD z nagraniem i zaczęłam słuchać Verdiego, szukać różnych materiałów o tej operze, czytać o tamtym czasie historycznym, kiedy żyła Joanna d'Arc.

No właśnie. Święta-rycerz. Dziewczyna, która stanęła na czele armii, mając 16 lat, a zginęła na stosie, mając 19. Wizjonerka, święta, a może wariatka. Kim jest Joanna d'Arc dla Pani?

- Przede wszystkim jest kobietą. Centralną postacią tego dramatu. Bardzo interesującą z punktu widzenia sytuacji kobiet w różnych czasach i ze względu na siłę oddziaływania na ludzi w epoce, w której żyła. Oczywiście, wszyscy w szkole uczymy się o Joannie d'Arc, wiemy, że była Francuzką, w wielu miastach Francji są jej pomniki, jest świętą Kościoła katolickiego. Ale ta postać dzisiaj nabiera nowego znaczenia, szczególnie ważnego dla współczesnych kobiet - jeśli wierzysz w coś, jeśli idziesz prawą drogą, ufasz sobie i prawdzie, którą w sobie masz, to nawet jeśli z pozoru przegrasz, ostatecznie zwyciężysz. To mocny przekaz. Ciągle jesteśmy postrzegane jako gorsze od mężczyzn, ciągle musimy walczyć, coś udowadniać. Joannę pokonali mężczyźni, polityka, ludzie, którzy myśleli, że są silniejsi i ważniejsi od niej. Straciła życie, ale ostatecznie zwyciężyła - została zrehabilitowana, została świętą, zyskała życie wieczne, choćby w pamięci ludzi. My w życiu codziennym, kiedy walczymy na przykład o pozycję zawodową, też często przegrywamy, ale to nie oznacza, że powinnyśmy tracić wiarę w siebie. Nigdy nie możemy się poddawać.

O Joannie pisał m.in. Bertolt Brecht, powstało też kilka filmów, jak niemy "Męczeństwo Joanny d'Arc" z 1928 w reżyserii Carla Dreyera. Kilka lat temu pokazano go w Operze Wrocławskiej z towarzyszeniem The Hilliard Ensemble.

Znam ten film, ale widziałam go tylko we fragmentach.

Pani "Joanna d'Arc" będzie nowoczesna czy tradycyjna?

- Hm, lubię piękne kostiumy, scenografie. To mnie bardzo pociąga w operze. Tutaj o te pierwsze dba Małgorzata Słoniowska, a scenografię robi Claudia Weinhart. Będzie graficznie, mam nadzieję, że ciekawie dla widza.

Współpracowała Pani z Claudią Weinhart wcześniej?

- Tak, razem robiłyśmy między innymi "Carmen" i operę dla dzieci, opracowaną przeze mnie. Napisałam tekst do wybranych przeze mnie fragmentów muzycznych różnych dzieł operowych.

To historia o...?

- Czerwonym Kapturku, ale zupełnie inna niż u braci Grimm. Czerwony Kapturek jest młodą dziewczyną, studentką biologii, która ratuje zwierzęta, a wilk wcale nie jest zły.

To kto jest zły?

- Babcia (śmiech).

Wróćmy do Joanny d'Arc. Denerwuje się Pani przed premierą?

- Jak każdy. Najgorzej jest na próbie generalnej.

A w dniu premiery?

- Siadam w fotelu na widowni. Mam już zarezerwowany bilet.

I jest Pani w stanie spokojnie oglądać premierowy spektakl?

- Tak, bo już nic nie mogę zmienić, nic zrobić. Stało się. Dziecko się urodziło i trzeba je przyjąć na świat takim, jakim jest. Są oczywiście akuszerki pomagające w jego przyjściu na świat, jak asystująca mi Hania Marasz, cała ekipa techniczna, cały zespół, ale tego dnia mój stres nie ma już najmniejszego znaczenia.

Wypije Pani kieliszek szampana?

- Po premierze? Oczywiście. Mam nadzieję, że nie ja jedna.

***

Premiera odbyła się 15 lutego 1845 roku w La Scali w Mediolanie. Krytyka tak rozsierdziła Verdiego, że pojawił się tam... 36 lat później. Przed premierą rzymską cenzura kazała usunąć odniesienia kościelne. Zmieniono tytuł na "Orietta di Lesbo" i widzowie śledzili historię greckiej heroiny z Lesbos walczącej z Turkami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji