Artykuły

Apologia zbrodni

Tak właśnie sądzą przeciwnicy dramatu pod tytułem "Roberto Zucco". Jest to ostatni utwór Bernarda-Marie Koltesa, francuskiego pisarza, który zmarł w 1989, w wieku 41 lat. Sztukę ukończył krótko przed śmiercią. Jej treść osnuta jest wokół autentycznych wydarzeń.

Pierwowzorem tytułowego bohatera był wielokrotny zabójca, którego zbrodnie relacjonowała francuska prasa w latach 80. Naprawdę nazywał się Robert Succo, był chory na schizofrenię. Mając 19 lat zamordował rodziców. Zamknięty w zakładzie psychiatrycznym, sprawował się nienagannie, uczył tak pilnie, że pozwolono mu podjąć studia. Pewnego dnia nie wrócił z wykładu. Dwa lata przebywał na wolności, popełnił kolejne zbrodnie, tak jak poprzednio, działał właściwie bez żadnego motywu.

Zabójca bohaterem

Policja rozesłała za nim list gończy i ten właśnie list zobaczył Koltes na stacji metra. Zafascynowała go fotografia Roberta, który niebawem został ujęty. Policjanci zaczepili go na ulicy, zapytali, kim jest. "Jestem mordercą, moim zawodem jest zabijanie ludzi" - odparł Succo. W więzieniu zdołał znów wymknąć się spod kontroli, podczas spaceru uciekł na dach i urządził widowisko filmowane i fotografowane przez dziennikarzy. Te zdjęcia Koltes oglądał w telewizji. W końcu Succo popełnił samobójstwo w celi więziennej, miał wtedy 26 lat.

Fakt, że stał się bohaterem dramatu, nikogo by zapewne nie oburzył, gdyby Koltes jednoznacznie potępił postać tytułową. Tymczasem historia Roberta zamknięta została w kształt mitu. Zamiast moralnie kwalifikować czyny zbrodniarza, autor dostrzegł w nim rysy współczesnego herosa, który nie czuje się skrępowany normą społeczną czy etyczną. "Każdy może zabić rodziców, to normalne" - powiada Zucco. Morduje bez gniewu i bez powodu, pchany jakąś przemożną siłą. Kroczy przez życie w całkowitym osamotnieniu. Tylko jedną osobę, Dziewczynkę, przelotnie obdarza zaufaniem, wyjawia jej swoje prawdziwe nazwisko. To ona właśnie zdradzi go przed policją, pozbawi siły jak Dalila Samsona.

W ostatniej scenie jednak Zucco wymyka się z aresztu, uwalnia od ciężaru egzystencji. "Którędy zwiałeś?" - pyta Głos. "Górą - odpowiada Roberto. - Nie ma co próbować przez mury, bo za tymi murami są następne, wszędzie jest więzienie. Trzeba uciekać po dachach, w stronę słońca. Nigdy nie postawią muru między słońcem a ziemią". Finał dopełnia tragedii. Zucco dążąc ku słońcu ginie w jego oślepiającym blasku.

Sukces w Paryżu

Swiatowa prapremiera dramatu Koltesa odbyła się w 1990 w Berlinie. Spektakl reżyserował Peter Stein. W następnym roku Bruno Boeglin wystawił sztukę we Francji. Rolę tytułową zagrał Jerzy Radziwiłowicz. Przedstawienie odniosło znaczny sukces w Paryżu. Gdy wywieziono je na prowincję, w rejonie, gdzie grasował autentyczny Succo, rodziny jego ofiar sprzeciwiły się występom. Protestowali policjanci, których koledzy zginęli z ręki Roberta. Uznali, że wydobywając heroiczny aspekt losu mordercy, Koltes obraził pamięć zamordowanych. Burmistrz Chambery zdjął spektakl z afisza. Wybuchła dyskusja o granicach wolności słowa.

Polska recepcja

Polski przekład sztuki, autorstwa Piotra Szymanowskiego, ukazał się przed rokiem na łamach "Dialogu". W czerwcu w Zielonej Górze odbyła się krajowa prapremiera, przygotowana przez Waldemara Matuszewskiego. Teraz w Teatrze Dramatycznym sztukę zrealizował młody reżyser Paweł Łysak.

Warszawskie przedstawienie metaforyzuje historię Roberta w stopniu daleko większym niż utwór Koltesa. W dramacie kolejne epizody życia mordercy nakreślone są z pewną dozą realizmu - akcja przenosi się z więzienia do domu matki, z nocnego baru do parku. Na scenie wydarzenia toczą się wciąż w tej samej, umownej przestrzeni. Piaszczysty skrawek ziemi otaczają podesty ogrodzone metalową siatką - cały świat jest więzieniem.

Mroczny klimat potęgują posępne dźwięki muzyki Marcina Błażewicza. Opowieść zyskuje wymiar czysto symboliczny, co pozbawia ją intelektualnej drapieżności, ułatwia moralną akceptację. Zniknął też przejmujący chłód, z jakim Koltes relacjonuje przebieg wypadków. Aktorzy od samego początku odwołują się do emocji. Pomimo tych wszystkich uchybień spektakl komponuje się w spójną całość, pomyślaną nie do końca trafnie, ale bardzo konsekwentnie.

Pobudza wyobraźnię, oddziałuje szczególną atmosferą. Być może spełniłby swoje zadanie, gdyby nie jedna, naprawdę niewybaczalna luka. Powstaje ona w tym punkcie, który jest samym ogniskiem, istnym splotem słonecznym dramatu.

Roberto Zucco w wykonaniu Mirosława Guzowskiego wydaje się tylko konturem, zewnętrznym zarysem postaci. Treść kreacji wyczerpuje, by tak rzec, jej aspekt fizyczny: kocie, miękkie ruchy, które cechują imponująco silne i sprawne ciało Roberta. Nie sposób jednak dopatrzyć się w nim znamion potężnej osobowości, która predestynuje go na bohatera tragedii, a ostatecznie to właśnie stanowi o wymowie kontrowersyjnej sztuki Koltesa.

Bernard-Marie Koltes:

Ten człowiek zabijał bez jakiejkolwiek przyczyny. I dlatego jest dla mnie bohaterem. Odpowiada w pełni człowiekowi naszego wieku, być może nawet człowiekowi wieków poprzednich. Jest modelem dla wszystkich morderców, którzy zabijają bez powodu. A w formie, w której popełnia swoje morderstwa, odnajdujemy wielkie mity, na przykład mit o Samsonie i Dalili. (...) Powiedziałbym, że tym, co odróżnia człowieka takiego jak Samson od innych ludzi, nie jest jakaś misja, zadanie, lecz nadzwyczajna siła i spojrzenie, które inni z podziwem na niego rzucają czyniąc go bohaterem. Inaczej niż zwykle zobaczyłem teraz po raz pierwszy, że literatura może mieć sens. Miałem tutaj człowieka z tą siłą, z tym losem, brakowało jeszcze tylko spojrzenia z zewnątrz. I to był cel mojej sztuki: aby przez kilka miesięcy zdjęcie i nazwisko tego człowieka pojawiało się na wielkich plakatach. To sens mojego pisarstwa. "Der Spiegel", 24.10.1988

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji