Artykuły

Grać albo nie grać

O problemie tym pisze się od dawna, ale ostatnio na łamach prasy pojawił się on w formie gorących i alarmujących wypowiedzi. Chodzi o sytuację polskiego dramatu współczesnego. A wypowiadali się - nareszcie - sami zainteresowani bezpośrednio: cenieni dramaturdzy (m.in. Janusz Krasiński i Helmut Kajzar, ten ostatni również jako reżyser). Sprzeciwili się oni rozpowszechnionym od lat pogłoskom, jakoby brak tekstów był powodem niewystawiania przez teatry polskich sztuk współczesnych, a już wręcz zaprotestowali przeciwko kolportowanej powszechnie opinii, że dramaturdzy polscy piszą mało wartościowe utwory. I sypnęły się przykłady.

Z "wejściem" na scenę mieli kłopoty wszyscy uznani obecnie dramaturdzy, włącznie z Mrożkiem, Różewiczem i Grochowiakiem, nie stworzyliśmy bowiem w Polsce warunków, które by umożliwiały korelację między piszącymi, a instytucjami mającymi prezentować ich twórczość - teatrami. Teatry, z obawy przed ryzykiem wolą bazować na repertuarze sprawdzonym wystawiając sztuki obce, a także "odświeżając" w nieskończoność klasykę polską. Rozplenili się twórcy, którzy "piszą" przy pomocy nożyczek - powstają więc sztuki niby nowe, z wycinków klasyki naszej i obcej. Widzowie są niezbyt zadowoleni. Po pierwsze uważają, że za przerabianie klasyków bierze się zbyt wielu ludzi, wiernej oryginałowi klasyki mają często dość i domagają się sztuk współczesnych.

Rozwojowi dramaturgii polskiej służyć ma m.in. wrocławski Festiwal Sztuk Współczesnych. Niestety, teatry nie decydują same o repertuarze, przez biurokratyczne sito nie wszystko przechodzi, a jeśli już to z opóźnieniem - wystawiane sztuki są mocno przywiędłe. Przystępuje się więc do festiwalu niejako z obowiązku - choć tu przymusu nie ma. Rezultat jest taki, że na konkursy dramaturgiczne napływa coraz mniej tekstów, a tekstami nagrodzonymi nie interesują się znaczące w życiu teatralnym sceny.

Trudne jest życie dramaturga. Jeśli jest debiutantem - bronią się przed nim teatry. Jeśli już na scenę się dostał - trudno mu z tej profesji wyżyć: pisze sztukę parę miesięcy, a później tantiemy z niej ma niskie, bo z reguły dramaty współczesne są rzadko grywane i najczęściej przed kameralną widownią. Chyba że stanie się modny - wtedy sytuacja jest znacznie lepsza.

Do nielicznej grupy teatrów, zabiegających o wystawianie współczesnych dramatów polskich należy warszawski teatr "Rozmaitości". Mało tego - chętnie sięga on do utworów, w których przewija się tzw. tematyka wiejska. Właśnie w "Rozmaitościach" odbyła się prapremiera "Awansu" Redlińskiego, "Czworokąta" tegoż autora, wreszcie wystawiono sztukę, która została nagrodzona na konkursie debiutów teatru "Ateneum" (jednakże na jego scenie nie pokazana!) "Tato, tato sprawa się rypła" Latki. I na jesieni roku ubiegłego kolejna prezentacja: "Wesele raz jeszcze" Janusz Krasińskiego, sztuka osnuta na tle opowiadania Marka Nowakowskiego pod tym samym tytułem.

Teatr stołeczny i tyle sztuk, w których podejmowane są próby pokazywania zmian zachodzących w środowisku wiejskim, zapis stanu przejściowego, który odbywa się na naszych oczach, owe mieszanie się wiejskości z miejskością. Teatr "Rozmaitości" powstał na bazie Studenckiego Teatru Satyryków, a więc w swoim rodowodzie ma związek z życiem, w którym tkwił zawsze na bieżąco. Stąd sięganie do twórczości dramaturgów współczesnych i do problemów, które powstają w tej chwili.

Jeśli mówimy o teatrze jako o zjawisku społecznym, to oddziaływanie na społeczeństwo musi być sensem istnienia takiego teatru. Dyrektor i kierownik artystyczny "Rozmaitości" Andrzej Jarecki rozumuje następująco: - Teatr mój odwiedza pierwsze pokolenie, które żyje w mieście, które tu nie bardzo jeszcze wrosło. I z nim właśnie, jako z widownią, trzeba znaleźć płaszczyznę do rozmowy, znaleźć sposób na pozbycie się kompleksów np. poprzez pokazanie komedii, gdzie udaje się połączyć śmiech z głębszą refleksją. Następuje wtedy wesołe "odreagowanie" na to, co w codziennej sytuacji życiowej wywołuje stres. Ja osobiście traktuję teatr jako warsztat społeczny, a nie jako świątynię sztuki. Dlatego zawsze bliższe nam będą sprawy, które mają znaczenie dla dzisiejszego życia, stąd potrzeba wystawiania na naszej scenie sztuk współczesnych. Oczywiście nie jest to proste. Dla przykładu: na decyzję w sprawie wystawienia "Wesela raz jeszcze" czekałem prawie pięć lat, co nie odbyło się bez szkody dla samego utworu. Współczesność trzeba chwytać na gorąco.

Co o swoich rolach w teatrze myślą aktorzy? Andrzej Kopiczyński gra w "Weselu raz jeszcze" Hrabiego, podstarzałego młodzieńca z miasta, który żeni się z gospodarską córką: - W tym sezonie przyszedłem do teatru "Rozmaitości" i była to moja pierwsza rola. Nie bez obaw się do niej zabierałem, bo wydawało mi się, że nie bardzo "przystaje" do mnie - z drugiej strony była o tyle ciekawsza, gdyż stanowiła zupełną odskocznię od serialu telewizyjnego, który zdążył mnie zaszufladkować jako inżyniera Karwowskiego. W ciągu kilkuletniego pobytu w Teatrze Narodowym tylko raz miałem okazję zetknąć się ze sztuką współczesną. A lubię grać w sztukach, które dotyczą naszej codzienności. Moje gusta jako widza są podobne. Chciałbym chadzać na takie sztuki. Kolejne wystawiania klasyki interesują mnie wyłącznie w sensie ciekawostkowym, ale nie poruszają wewnętrznie. Obserwuję też wśród kolegów, że zbyt często są znużeni monotonnością repertuaru, wiele klasycznych ról mają już za sobą i chcieliby wreszcie zagrać rolę współczesnego człowieka. Niestety, niezbyt wiele mają do tego okazji.

Problem jak widać męczy ludzi po obu stronach rampy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji