Artykuły

Hiszpański "Dom Kobiet"

ZETKNIĘCIE się z dramatem Federica Garcii Lorcii "Dom Bernardy Alba", w którym poeta ukazuje potworne skutki ciemnego matriarchatu, srożącego się dziś jeszcze po wsiach i osiedlach półwyspu Iberyjskiego, mimo woli wywołuje skojarzenia z popularną sztuką Nałkowskiej: "Dom Kobiet". I tu, i tam mamy do czynienia wyłącznie z kobietami. I tu i tam jesteśmy świadkami, jak kobiety te cierpią i męczą się wskutek niemożności znalezienia wspólnego języka z mężczyznami. Podobieństwa są jednak tylko formalne. W porównaniu z utworem poety hiszpańskiego, tragicznym i krwawym, mówiącym o tym, że choć żyjemy w wieku dwudziestym, są - nawet w Europie - zakątki, kierujące się prawami i rygorami średniowiecza, sztuka Nałkowskiej to niemal idylla.

Dramat Lorcii, obracający się dookoła problemu tyranii głowy domu, którą w danym wypadku jest matka, należy do utworów, które wymagają niezwykle pieczołowitej i subtelnej inscenizacji, niezwykle subtelnego wykonania, aby nie znaleźć się na krawędzi śmieszności i groteski. Trzeba zdobyć się na maksimum taktu i umiaru, by niewyżycie się seksualne córek Bernardy Alba, z których połowa to półkaleki, nie wywoływało na widowni uczucia kłopotliwego zażenowania, zwłaszcza że bohaterki dramatu bardzo szczegółowo informują o swoich niewyżytych pożądaniach i ciągotach.

Reżyserka widowiska, Maria Wiercińska, znalazła w sobie ten takt i umiar. Piszący te słowa może to tym bardziej ocenić, że sztukę Lorcii widział przed laty w Zurychu, a stosunkowo niedawno w Wiedniu. Choć zarówno w Zurychu, jak i w Wiedniu grały takie gwiazdy teatru niemieckiego, jak Maria Becker i Helena Timig.

"Dom Bernardy Alba" został i tu, i tam przyjęty ze sceptycyzmem, a zjadliwy krytyk wiedeński Torberg ogłosił w miesięczniku "Forum" kapitalną parodię.

Do sukcesu przedstawienia, ujętego w proste, niemal klasztorne kształty sceniczne, przyczyniły się obok reżyserki - wykonawczynie. Na pierwszym miejscu trzeba wymienić Marię Dulębę w roli obłąkanej babki. Jest to postać żyjąca - jak gdyby - własnym, suwerennym życiem. Maria Dulęba, mistrzyni słowa i wyrazu, narysowała ją wspaniale. Jest to kreacja stojąca na równi z kreacją "Wariatki z Chaillot", którą artystka kilkanaście lat temu olśniła publiczność krakowską.

Tyrańską matkę gra z ogromną prostotą Zofia Małynicz, starając się nie robić z tej postaci wcielenia diabła w spódnicy. Spośród grona jej córek na czoło wybija się w roli ułomnego arcybrzydactwa - Ryszarda Hanin. Artystka nie uległa łatwiej pokusie karykatury, znalazła dla tej pokraki tony bardzo ludzkie. Jest odrażająca, śmieszna, ale równocześnie - w tym swoim niewydarzonym brzydactwie - wzruszająca. Wszystkie pozostałe wykonawczynie starały się unikać niebezpiecznych przejaskrawień. Bardzo subtelnie zarysowała gehennę swej tęsknoty Alicja Raciszówna, chorobliwie drapieżna jest Renata Kossobudzka, jedyną normalną osobę w tym środowisku - starą niańkę - gra z wielką prostotą Helena Sokołowska.

W sumie przedstawienie jest zwycięstwem teatru nad utworem.

Przekład (program nie podaje czyjego pióra) na ogół gładki. Trudno się tylko pogodzić z "rozdziawianiem oczu" oraz z tym, żeby ogiera zaliczać do trzody.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji