Artykuły

Orestes w spodniach

Mieliśmy u nas w Warsza­wie dość niedawno dwa spot­kania z komedią grecką (Arystofanes), żadnego natomiast, od lat, z grecką tragedią. Z tym większym zainteresowaniem powitało pewnie wielu warszawskich teatromanów "Oresteję", drugie widowisko pokazane nam przez eksperymentujący teatr nowohucki, nazwany, pewnie dla niepo­znaki, Teatrem Ludowym.

Spektakl poprzedziła fama wybitnego sukcesu. Krytycy krakowscy sięgnęli skwapli­wie do mieszka pochwał, a nieoceniony Ludwik Flaszen nie omieszkał wskazać palcem, że "inscenizatorzy trafnie wyczuli w "Orestei" możliwość uogólnienia, które pasować bę­dzie do współczesności". W pismach literackich ton poch­wał był niemniej wyraźny - acz obwarowany pewnymi za­strzeżeniami - Stefan Treugutt w "Przeglądzie Kultural­nym" oświadczył, że "świetny zespół Skuszanki" zadanie, które przed sobą postawił, "rozwiązał w wielkim stylu, rozwiązał pomyślnie". Zda­niem Treugutta "awangardo­wy zabieg oczyścił atmosferę, wyzwolił emocjonalną prostotę i siłę tragedii". Zdaniem Treugutta "uderza też w oczy rosnąca sprawność aktorska zespołu". Uznajmy fakt obiektywny: jak to miało być oczkiem w głowie tak przy innych okazjach surowej i wymagającej krytyki!

Dobry tego sprawdzian ma­my w sprawie "Orestei", pochwały większości krytyków nie znajdują bowiem potwier­dzenia w przywiezionym nam do Warszawy przedstawieniu. Spektakl tragedii antycznej, by nie nużył, zbudowany być musi na wielkim aktorstwie. Tego w "Orestei" nowohuckiej zabrakło, jakkolwiek z chlub­nymi wyjątkami. Nagość, posągowość tragedii antycznej - zwłaszcza Ajschylosa - obna­ża bezlitośnie secesyjne sztu­katerie, podrabiane nowinki, fałszywe udziwnienia. Tych w "Orestei" nowohuckiej nie brakowało. Mieliśmy niedawno możność obejrzenia sztuki o fabule z mitu Atrydów, napisanej w manierze XVIII wie­ku. I co powiecie: pseudoklasyczna transkrypcja losów Ifigenii i Orestesa okazała się o wiele bardziej klasyczna niż najantyczniejsza z antycznych trylogia Ajschylosa. I w do­datku - o wiele bardziej współczesnym teatrem niż sce­niczne wygibasy i pomysły Szajny.

Od nich zaczynam, gdyż nie­stety wysuwają się one na­trętnie na plan pierwszy. Jó­zefa Szajnę uważają w Kra­kowie za scenograficzne objawienie; i chętnie przyklaskują jego patronatowi nad nowo­huckim teatrem. Częściej się on jednak objawia w dzi­wactwie niż w pięknie. Tym razem Szajna poubierał Agamemnona i Orestesa w wąskie spodnie, eryniom nasadził na głowy kopce kamieni, kobie­cość Ateny oznaczył dwoma czarnymi guziczkami na pier­siach i w ogóle podziwaczył, popstrzył plamami tło co się zowie. Siedziałem obok bar­dzo znanego pisarza, który gorąco przyklasnął taszystowskim elementom dekoracji. Ale ich funkcjonalności w wido­wisku uzasadnić nie umiał. I uzasadnić by nie zdołał. Deko­racje Szajny grają bowiem same dla siebie. Jeśli nawet są "piękne" - to abstrakcyjną pięknością. A można by ina­czej: muzyka Józefa Boka da­je przykład. Na nowoczesnoś­ci jej nie zbywa, a przecież stanowi integralną część przedstawienia. Gdy Szajna ustawia za żelazną kurtyną ło­że, które odsłania tylko w chwilach po dokonaniu ro­dzinnych morderstw - tkwi wewnątrz ram widowiska i jest przekonywający. Ale przeważnie on sobie a ono sobie.

Potężne konflikty, którymi przeniknięta jest "Oresteja" znalazły w teatrze nowohuc­kim nierównomierny wyraz. Jak wiadomo - zwłaszcza od czasu gdy czytelnikowi pol­skiemu udostępniono funda­mentalne dzieło Thompsona "Ajschylos i Ateny" - jest "Oresteja" wielką tragedią namiętności ale zarazem od­biciem konfliktów pradawnej moralności plemiennej z no­wo kształtującą się świadomoś­cią społeczną greckich miast - państw, z Atenami na cze­le. Stare prawa, obyczaje, wierzenia muszą ustąpić no­wym, wprowadzanym przez tworzącą się demokrację ateń­ską, ów lud sądzący na Akro­polu. Temu zilustrowaniu naj­większego problemu - trium­fowi nowego porządku moralno-społecznego - miała słu­żyć trzecia część Ajschylowego cyklu, "Eumenidy", wspa­niała publicystyka, wielka li­teratura zaangażowana. I ta właśnie część zupełnie nie wyszła. Także z winy akto­rów, boleśnie tutaj słabych i niedorosłych do tekstu: mło­dziutka Atena przyplątała się z dansingu a nie zstąpiła z niebios, Apollo lśnił tylko ko­stiumem, sąd drzemał.

O wiele lepiej wypadł teatr osobistych namiętności. Przede wszystkim dzięki dramatycznej ekspresji dwojga kobiet. BRONI­SŁAWA GERSON DOBROWOL­SKA w sposób wysoce sugestyw­ny a teatralnie czysty ukazała mroczną duszę Klitajmestry, mor­derczyni męża i ofiary synow­skiej pomsty rodowej; umiała stać się patetyczna, a bez afektacji, i przerażającą scenę przed­śmiertnego spotkania z synem - zabójcą zagrała z przenikliwą prostotą. Była to najlepsza scena przedstawienia, wskazująca drogę dla całości. Szkoda, że reżyserzy skorzystali z niej tylko cząstko­wo. ANNA LUTOSŁAWSKA w roli Kasandry, ginącej na po­sępnym dworze w Argos, nie co­fnęła się przed użyciem środków tradycyjnego "szału wieszczki"; i to właśnie było dobre, właściwe, na miejscu, wzruszało i wciągało widza.

Mnie osobiście dość się podobał Orestes ANDRZEJA HRYDZEWICZA, o dobrze ustawionym gło­sie, wyrazistej masce i wewnę­trznym skupieniu. Przyjmuję też konwencję, zastosowaną do Ajgistosa: dość nikły w tym wypad­ku tekst Ajschylosa nie znalazł jednak wzmocnienia w wykonaniu aktorskim. TADEUSZ SZANIECKI zapomniał, że Agamemnon pochodził ze środka Grecji a nie z jej kresów.

Co do dramatyzacji tekstu: znakomicie się udała w "Agamemnonie", zawiodła w "Eumenidach", a w "Ofiarnicach" dopuściła do spadku uwa­gi aż po scenę, w której Ore­stes porwał się do swego krwawego czynu. Ale nie za­pominajmy z jak olbrzymimi trudnościami mieli w tym wypadku Skuszanka i Krasowski do czynienia. Strukturalnie "Oresteja" to przecież po naj­dawniejszemu przewaga li­rycznego i refleksyjnego chó­ru i dopiero drugi aktor do­dany samotnemu protagoniście. Otóż ten chór przestał być utrapieniem widza i ciężką próbą wytrzymałości jego uwagi. Zwłaszcza chór męski, który bierze udział w akcji, wiedziony pewnym głosem Franciszka Pieczki.

Przy wszystkich swoich wa­dach - właśnie z ich przy­czyny - jest "Oresteja" - podobnie jak "Radość z od­zyskanego śmietnika" - widowiskiem dla określonego ty­pu widzów, widowiskiem eli­tarnym, trudne problemy komplikującym wyszukaną formą. Dyskusja o Teatrze Ludowym w Nowej Hucie - wiedziałem o tym od paru lat, teraz może przekonali się i inni - toczy się w wąskim kręgu smaków i gustów, którym widz ludowy jest obcy. Cenię niezmiernie Teatr Współczesny, Teatr Drama­tyczny. Ale co byście powie­dzieli, gdyby im właśnie kazano odgrywać rolę Teatru Zie­mi Mazowieckiej (który także cenię), teatru ludowego? Kraina naszych teatrów jest uroczym krajem paradoksu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji