Artykuły

Słowo-stwórca

"Noże w kurach" Davida Harrowera to przypowieść, mit. Zawie­szony między tym, co boskie, i tym, co ludzkie; między duchowym i cie­lesnym, prozą a poezją, dosłowno­ścią i symbolem. Spektakl Rudol­fa Zioło ciąży raczej ku ziemi

Pierwszy z trojga boha­terów jest pasterzem i ora­czem, Ablem i Kainem, jest Williamem oraz Ku­cem. William Kuc ze słów, jak z gliny, może ulepić świat na własny obraz oraz podobieństwo. - Jesteś jak pole - mówi swo­jej żonie. Dobre pole, płodne i wilgotne. Nie za duże, nie za małe. Ot, w sam raz dla chłopa, pługa oraz konia.

Demiurg w spódnicy

Żona Kuca nie chce być jak pole. Nie chce być stwarzana przez mężczyznę. Pragnie sama od początku zdefiniować siebie. Aby to uczynić, musi stworzyć własny język. Uczy się nazywać po swo­jemu elementy świata. Smakuje brzmie­nia i znaczenia. Kobiece słowa począt­kowo są kalekie, nieudolne, nieporadne. Aż spotka Młynarza, który jak biblijny wąż kusi ją owocem z drzewa wiadomo­ści. Podsuwa jej szatański wynalazek - pióro.

Moment ten w spektaklu Rudolfa Zio­ło, wyreżyserowanym dla teatru Wybrze­że, przywodzi na myśl ostatnią scenę filmu "Fortepian". Bohaterka, długo mil­czeniem odgrodzona od świata, z twa­rzą osłoniętą woalką, uczy się dźwięków. Podobnie bohaterka "Noży w kurach" przykrywa się szczelnie kocem, tak by nikt jej nie podejrzał, i zaczyna pisać. Jej język jest jej intymnością. Posiadłszy słowa, kobieta, grana przez Małgorzatę Brajner, odkrywa równocześnie ich moc. Wie, że poprzez mowę można posiąść. Posiadła więc Młynarza, nazywając go "kochankiem". Sceny erotyczne w przedstawie­niu Zioło, mimo że po­traktowane z dużą do­słownością, pozostają poetyckie. Fizycznym zbliżeniom towarzyszy uczuciowe oddalenie. Nadzy, jak ich Pan Bóg stworzył, kochankowie oddalają się od Boga. Bohaterka ostatecznie uzurpuje sobie boską władzę. Zmienia skórę ni­czym wąż. Traci niewinność. Staje się demiurgiem w spódnicy. Nadając naz­wy, powołuje do życia i uśmierca.

Jak kamfora

Tej przemiany w spektaklu trochę bra­kuje. Małgorzata Brajner, mimo paru dobrych scen, nie wygrała ewolucji bohaterki. Po­jawiają się jedynie zna­ki przemiany - nagły chłód postaci czy fakt, że zaczyna ważyć sło­wa, podczas kiedy wcześniej usta trzepota­ły jej na wietrze. Zabra­kło jednak demonizmu i demiurgii.

Podobny brak, choć prawdopodobnie zamie­rzony i świadomy, uwidocznia się w postaci Młynarza, grane­go przez Igora Michalskiego. Autor dra­matu David Harrower nie dookreśla tej postaci. Pozostaje migotliwa i niepokojąca. Nie dowiadujemy się, na ile słusz­ne są pogłoski, że Młynarz jest czarow­nikiem zmieniającym ludzi w kozy, że diabelskie to nasienie, że z Szatanem ma konszachty. W przedstawieniu Zioło Młynarz ma jedno tylko oblicze - ludz­kie. Zgodnie z deklaracją reżysera, po­jawia się rys inteligenta wypchniętego na margines społeczeństwa. Igor Michal­ski stworzył bardzo czystą kreację, rze­telną i wyważoną. Odrobinę jednak żal tajemnicy...

W rolę Williama wcielił się natomiast Michał Kowalski. Nie jest to, jak w orygi­nalnym tekście, człowiek-natura, który w finale odradza się jako młody kuc, ale mąż brutal o karykaturalnym chwilami obliczu. Przerysowana mimika, gruby gest i grubo ciosana - niestety - kreacja. Wszystko to sprawia, że spektakl Rudol­fa Zioło bliższy jest temu, co ziemskie, niż temu, co boskie. Przedstawienie bar­dziej jest cielesne niż duchowe. Bliższe prozie niż poezji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji