Artykuły

Nie zawsze musi być poważnie

"W imię ojca i syna" w reż. Piotra Ziniewicza w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Ziemek Hołda w Gazecie Wyborczej - Kielce.

"A przeto i trup w jakiś sposób żyje..." - udowadniał niegdyś antyczny filozof grecki Parmenides. W nowej sztuce teatru im. Żeromskiego trup ojca nie tylko zdolny jest coś odczuwać. Prowadzi też błyskotliwy dialog z synem, klarując sprawy, których razem za życia nie zdążyli wyprostować.

Na początku sztuki "W imię ojca i syna" w reżyserii Piotra Ziniewicza nikomu nie było do śmiechu. Można było sądzić, że prowadzona będzie przez głównego bohatera (Andrzej Plata w roli Ja) w atmosferze namaszczenia i powagi jaka przystoi pogrzebowi. Jako egzystencjalne rozdrapywanie niegdyś zadanych sobie ran pokazywała także pierwsza scena jego kłótni z żoną (Aneta Wirzinkiewicz) nad trupem ojca. Sytuacja odwraca się diametralnie, gdy główny bohater zostaje sam z martwym ojcem (w tej roli świetny Edward Janaszek). Ten nagle zaczyna drgać, gadać i energicznie podnosi się z łoża śmierci. I razem z synem prowadzą widza przez psychologiczno-komiczną drogę pojednania.

Mocną stroną spektaklu jest świetne zgranie głównego bohatera z ojcem. To praktycznie jedna osoba schizofrenicznie prowadząca rozmowę między sobą. Te dwie postaci nadają tempa spektaklowi. Ich dialogi bazują na obopólnym żalu do siebie, na przykład o kolejkę elektryczną, którą ojciec miał podarować synowi, a "bezczelnie" przywłaszczył ją sobie jako swoją ulubioną zabawkę. Główny bohater traci, niestety, ze swojego wigoru, gdy tylko ojciec milknie. Jego monologi się dłużą, a widz wyczekuje następnej porcji "jajcarskiej" wymiany zdań syna z ojcem.

Reżyser sprytnie rozwiązał też scenę stosunku seksualnego rodziców bohatera. Mama (Beata Pszeniczna) "gimnastykuje się" w różnych pozycjach przy leżącym mężu, podczas gdy on nie przestaje prowadzić zabawnego dialogu z synem. Iza Toroniewicz ascetycznie potraktowała scenografię - mała scena teatru jest pomalowana na czarno, a na środku stoi tylko trumna ojca. Ten minimalizm podkreśla też muzyka Pawła Kolendy. Oszczędne, niemal niezauważalne plamy dzwięków potęgują ponurą atmosferę w krypcie.

A może tak naprawdę ojciec żyje? Może tylko symuluje śmierć? - pomyślałem. Udawanie nieżywego to przecież dobrze znany w świecie zwierząt i ludzi wybieg mający na celu oszukanie przeciwnika. Być może chce on widza przekonać, że śmierć nie jest taka straszna? W sztuce Szymona Bogacza nie chodzi raczej o oswajanie śmierci, ale bardziej o załatanie starych rodzinnych waśni na tle czarnego humoru. Czy można pozbyć się poczucia winy i żalu do zmarłego? W sztuce "W imię ojca i syna" ten drugi próbuje to osiągnąć, chce uporządkować zaburzone relacje z rodziną.

Przed premierą reżyser Piotr Ziniewicz mówił o odejściu od poważnego traktowania pogrzebu, wręcz szukaniu elementów komicznych w sztuce. Chciałoby się mu przyklasnąć i życzyć więcej śmiesznych dialogów. Kiedy bowiem na scenie pojawia się żona czy siostra głównego bohatera, ojciec znów zamienia się w trupa, a tym samym przestaje być śmiesznie i sztuka powraca do smutnego tematu śmierci. Nic w tym dziwnego, w końcu to pogrzeb. Faktem jest, że zmarli nie biorą udziału w grze, jaką jest życie. Ale jeśli dobrze rozumieć myśl Parmenidesa, to dojdziemy do wniosku, że zmarli też na swój sposób żyją. I może bawią się lepiej od nas. Po co się więc smucić? Choć raz dosłownie zróbmy sobie "jaja z pogrzebu".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji