Artykuły

Hanuszkiewicz i doktor Freud

Czasem coś człowieka męczy. Ciągle powraca. Jakaś sytuacja, urywek piosenki, lektura. Dziś już wiemy, co męczyło Adama Hanuszkiewicza - "Lalka" Bolesława Prusa. A właściwie jedna z niej postać - Izabela Łęcka. Dlatego teraz wypowiada się z lekceważeniem o swojej pierwszej adaptacji, zatytułowanej "Pan Wokulski" z roku 1967, jeszcze w Teatrze Powszechnym. Dopiero ta obecna to jest to: "Panna Izabela". Przynajmniej według mistrza Adama.

Przedstawienie w Teatrze Nowym miało, być, według zamiaru twórczego reżysera i adaptatora w jednej osobie, spojrzeniem na sprawę powieściowego "romansu stulecia" oczami hrabianki Łęckiej, poprzez jej odczucia. Tymczasem Hanuszkiewicz jest zbyt zachłannym na życie facetem, zbyt dobrze wychwytuje wszelkie aktualności klasyki, aby mógł w takim romansowym wymiarze wytrzymać do końca. Dlatego widowisko ma w gruncie rzeczy dwa tematy: pieniądze i miłość. I co znamienne, ciekawsze jest, bardziej prawdziwe, kiedy mówi o nędznej mamonie niż wzniosłej miłości i komplikacjach duszy kobiecej. Tej ostatniej jak gdyby mistrz Adam - przy wszystkich reweransach w jego stronę - nie był najlepszym znawcą. Natomiast, gdy przychodzi do pieniędzy, okazuje się wcale bystry. Wiele finansowo-gospodarczych replik zaczerpniętych z Prusa uderza swoją aktualnością. Jak byśmy słuchali współczesnych dyskusji w telewizji lub Sejmie, i te sceny są w przedstawieniu najżywsze.

Natomiast, jeśli chodzi o miłość, w ogóle nie rozumiemy, o co chodzi! Może to wynika i ze specyficznej obsady. Na scenie widzimy pannę, a właściwie panią, której już dawno zabrzmiał ostatni dzwonek do zamęścia. A ta tymczasem stroi fochy. Mistrz Adam stara się te fochy nam wytłumaczyć. Sam nawet konstruuje dialogi. Brzmią one niezwykle mądrze i filozoficznie, jak byśmy słuchali co najmniej kawałka "Przy drzwiach zamkniętych" Sartre'a, albo czegoś z Camusa, czy dr. Freuda, a nie z pana Prusowej materii. Zresztą byłby nas prawie przekonał, gdyby nie zakończenie. Tu adaptator Hanuszkiewicz poszedł na taki luz i swobodę twórczą, że widz, jako tako pamiętający "Lalkę", może dostać pomieszania zmysłów. Sceniczny Pan Wokulski wyławia sceniczną Pannę Izabelę z klasztoru i słyszy całą efektowną replikę, którą w powieści imć Prus umieścił w jego ustach - ta o poczuciu realności świata. My z tego nic nie rozumiemy. Skoro wreszcie dane było pannie hrabiance poczuć realność życia, to po co zapakowała się do klasztoru, zamiast zostać Martą, Siłaczką, sufrażystką czy kimś w tym rodzaju. Magdalena Cwenówna - Izabella tymczasem w habicie tak cnotliwe minki stroi, że można paść ze śmiechu.

Poza tym, przyjęty nurt adaptacyjny ma swoje skutki teatralne. Widowisko zaczęło przemieniać się w solidną, dziś już nużącą mieszczańską dramę. Hanuszkiewicz starał się temu zapobiec na wszelkie możliwe i niemożliwe sposoby, usiłując złamać konwencję. To jednak, co się sprawdzało w poetyckich widowiskach romantycznych, które z natury rzeczy mają luźniejszą kompozycję, tu nie wypaliło. Ani wpadanie z "hopsasa" i z piosneczkami, ani nawet kiedy Irena Kwiatkowska - Prezesowa Zasławska schodzi ze sceny mówiąc, iż Adam kazał jej pójść na kawę. Obsadzenie znakomitej aktorki komediowo-estradowej w tej roli, to też próba uniknięcia ciężaru konwencji. Tu dopiero widać jak wielką siłą "Lalki" jest jej humor. Konsekwentne realizowanie pewnego nurtu dramatycznego spowodowało wycięcie tego humoru w pień. Dlatego Hanuszkiewicz musiał się ratować najdziwniejszymi pomysłami inscenizacyjnymi.

Przedstawienie ma dość atrakcyjne dla szerszej widowni opakowanie scenograficzne. Myślę zwłaszcza o strojach damskich, zaprojektowanych przez Xymenę Zaniewską. Są to stylizacje, widać że tworzone trochę pod wpływem "Dynastii" - suknie długie, kolorowe. Aktorki dobrze w nich wyglądają i to ważne.

Osobną sprawą jest aktorstwo. Nie jest ono rewelacyjne, zespół jest najsłabszy, jaki kiedykolwiek miał Hanuszkiewicz do swej dyspozycji. Trudno zresztą porównywać. W "Panu Wokulskim" główne role grali Mariusz Dmochowski i Ewa Wawrzoń. Tu Paweł Szczęsny i Magdalena Cwenówna.

Szczęsny wychodzi obronną ręką. W miarę trwania przedstawienia staje się coraz bardziej przekonywający. Cwenównę ogranicza m.in. barwa głosu. Lepiej wypada w scenach dramatycznych, trudno jej zagrać salonową lekkość, brylować wdziękiem.

A z niektórymi rolami drugoplanowymi jest dużo gorzej. Zawsze podziwiałem mistrza Adama za jego niezwykłą umiejętność pracy z aktorem, zwłaszcza z młodzieżą. Tu jakby sławna, żelazna Hanuszkiewiczowska ręka stała się zbyt lekka, a oko reżyserskie zbyt dobrotliwe i wybaczające.

Ale mimo wszystkich wybrzydzań warto pójść na "Pannę Izabelę" i osobiście pospierać się z Hanuszkiewiczem. Opinie przecież mogą być różne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji