Artykuły

Opłakane skutki prawdomówności

Prawdomówność, idąca zwykle w parze z uczciwością, jest rzadką i piękną zaletą, jednak nie zawsze należy i warto mówić prawdę, nie oglądając się na skutki. Taki m. in. morał wynika - zapewne wbrew intencjom autora - z wystawionej ostatnio w opolskim teatrze komedii Rittnera "Głupi Jakub". Tytułowy bohater postąpił uczciwie, może nawet szlachetnie, informując szambelana - zaraz gdy się o tym dowiedział - kto jest jego rzeczywistym ojcem, ale komu ta prawda była potrzebna, co dobrego z niej wynikło? W podzięce za nią - dumny przed chwilą z Jakuba, cieszący się, że to jego krew, domniemany ojciec oskarża go całkiem słusznie - o brak serca. Hania podejmuje decyzję, która przekreśla jej marzenia o szczęśliwym i dostatnim życiu u boku ukochanego człowieka. Głupi więc jest ten prawdomówny Jakub, beznadziejnie głupi. Lepiej by cicho siedział i korzystał z darów, jakie mu los do rąk wciska. Lecz on zachowuje się jak słoń w sklepie z porcelaną. W imię tej swojej nikomu niepotrzebnej prawdy tratuje i niszczy szczęście własne i cudze. A jednak - mimo wszystko - on ma rację.

Dzisiejszego widza zaś znacznie mniej zainteresowałaby ta sztuka, gdyby była tylko dramatem społeczno-obyczajowym początku XX wieku, pokazującym konflikt, mający źródło w nierówności społecznej i materialnej bohaterów, którzy żyją w warunkach ustroju kapitalistycznego. To są sprawy już przebrzmiałe. Do "Głupiego Jakuba" warto wracać, ponieważ jest to doskonale napisany dramat psychologiczny, wzbogacający naszą wiedzę o bardzo skomplikowanym tworze natury, jakim jest człowiek.

Zaciekawienie budzą pokazane przez Rittnera charaktery ludzi, zmiany zachodzące w psychice bohaterów pod wpływem rozwijających się wydarzeń, motywy, które kierują ich postępowaniem. "Głupi Jakub" jest sztuką realistyczną, nie stwarzającą pola do popisu reżyserowi-inscenizatorowi. Nie ma tu niczego do odkrywania, zbędne są reżyserskie pomysły, niepotrzebne uatrakcyjnienie spektaklu. Wystarczy przetworzyć na widowisko sceniczne materię literacką, dążąc do wydobycia całej zawartej w niej życiowej prawdy. Bardziej jest do tego potrzebny dobry warsztat reżyserski i sprawne rzemiosło aktorskie, wsparte - oczywiście - talentem, niż twórcza inwencja.

Zespół realizatorsko-wykonawczy "Głupiego Jakuba" stanął na wysokości zadania. Dawno już nie oglądaliśmy w opolskim teatrze tak czystego, jeśli chodzi o robotę reżyserską, i tak dobrze granego przedstawienia. Ma ono także słabsze punkty, nie tak jednak rażące, by psuły wrażenie z całości.

Z pierwszoplanowych ról najciekawsze, najbardziej pogłębione psychologicznie są postaci Szambelana i Hani, które znalazły w opolskim zespole odpowiednich odtwórców. Adolf Chronicki gra dobrze jeszcze prezentującego się starszego pana, na tyle krzepkiego - przynajmniej na początku, by zapałać afektem do młodej, świeżej jak poranek dzierlatki. Karol w jego interpretacji ma przykry charakter, łatwo wpada w rozdrażnienie, bywa złośliwy i zgryźliwy, bezceremonialnie okazuje niechęć i pogardę krewnym, biedzącym u niego na łaskawym chlebie, a jednak nie jest człowiekiem zdecydowanie niesympatycznym. Można go zrozumieć i współczuć mu. Takim zrobiło go starokawalerskie życie, brak rodzinnego ciepła, miłości i serdeczności. Szuka tego wszystkiego, za późno, u zakochanej w kim innym młodej dziewczyny, która pewnego dnia weszła w jego dom. Mógł Chronicki, jak wielu innych odtwórców postaci Szambelana, zagrać starego, skręconego podagrą ramola. Dobrze, że tego nie zrobił, co może byłoby nawet łatwiejsze, ale nazbyt już makabryczne. Starość próbująca ogrzać się sztucznym ciepłem kupionego za pieniądze uczucia jest dostatecznie przykra, by nie pokazywać jej z taktem.

Przyjemną niespodziankę sprawiła autentycznie młoda wykonawczyni roli Hani - Małgorzata Matuszewska, stawiająca dopiero pierwsze kroki na scenie po ukończonych w ubiegłym roku studiach w krakowskiej PWST. Zadebiutowała ona w Opolu rolą Klaryssy w "Fircyku w zalotach", następnie przypadł jej epizod dziewczyny z Chóru w "Protesilasie i Laodamii" i to jej całe dotychczasowe doświadczenie sceniczne. A jednak z pierwszego, wymagającego dużych już umiejętności aktorskich zadania wywiązała się nadspodziewanie dobrze, wygrywając w roli Hani prawie wszystko, co było do wygrania, a jest to przecież postać o bogatym rysunku psychologicznym, przechodząca ewolucją wewnętrzną i zewnętrzną w trakcie rozwoju akcji. Matuszewska znalazła właściwe środki wyrazu dla scharakteryzowania swojej bohaterki i ukazania jej wewnętrznych przeżyć. Grała śmiało i pewnie furmańską córkę, która postanowiła zostać panią i twardo, z uporem dąży do wytkniętego celu nawet wtedy, gdy już wie, że osiągnięcie go nie da jej szczęścia. Dużym atutem tej niewątpliwie utalentowanej aktorki jest świeżość środków, których nie skaziła jeszcze rutyna. Oby tę świeżość zachowała jak najdłużej.

Tytułową postać odtwarza Krzysztof Zakrzewski. To jego ostatnia już rola w naszym teatrze. Następne będzie grać u dyr. Dmochowskiego na scenie Teatru Nowego w Warszawie, dokąd zaangażował się od nowego sezonu. Był dobrym Zygmuntem Augustem i Fircykiem, byłby z pewnością bardzo dobrym Guciem w "Ślubach panieńskich", z rolą Jakuba mu nie do twarzy. Nie te warunki zewnętrzne, nie ta osobowość aktorska. Jakubowi Zakrzewskiego brakuje prostactwa, które czyni tak niesympatycznym Szambelanowi jego domniemanego potomka. Jest za delikatny, ma za dużo chłopięcego wdzięku (w dodatku jeszcze ta fryzura, jaką w owych czasach mógł nosić poeta albo malarz, ale nie wiejski agronom). Ten Jakub - mimo dobrej gry aktora - nie przekonuje.

Halina Pruszyńska i Mieczysław Gałecki potraktowali postaci Marty - siostry Szambelana i jej męża - Teofila komediowo, ale są to figury ze smutnej komedii, nie budzące wesołości. Para życiowych bankrutów, znoszących upokorzenia, aby wygodnie rezydować w szambelańskim dworku. To dobre role, trafnie interpretowane. Może Gałecki chwilami niebezpiecznie zbliża się do farsy - wtedy gdy udaje dezynwolturę i kiedy umyka w popłochu przed groźnym Karolem. Farsowy jest - niestety - Włodzimierz Musiał. On jeden wyłamuje się z realistycznej konwencji, tworząc postać z innej sztuki, innego autora. Oklaski przy podniesionej kurtynie zbierała na premierze Irena Charkowska, która z werwą i temperamentem zagrała niewielką, ale ważną rolę hożej i w dojrzałym wieku oberżystki Katarzyny. Uznanie należy się także Bronisławowi Kassowskiemu i Tadeuszowi Żylińskiemu za wyraziste sylwetki Prezesa i Doktora. W epizodzie Misi wystąpiła Zofia Świeboda. Lokajem był Michał Domski.

Wysmakowana kolorystycznie scenografia jest przyjemna dla oka, ale dekoracja pokazuje skromne wnętrze dworku ubogiego szlachetki, a nie domostwo bogatego ziemianina. Drewniane, czarne i zmurszałe ze starości ściany nie tworzą odpowiedniego tła dla strojnej toalety Hani i eleganckiego ubioru Szambelana w ostatnim akcie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji