Artykuły

Skazany na Syrenę

- Coraz częściej słyszę, że chcą odciąć Syrenę od pieniędzy. 31 grudnia 2011 roku, w samym środku sezonu, kończy się moja dyrektorska kadencja. Mam jednak ambicję, by Syrena nie znalazła się na liście teatrów do skreślenia - mówi dyrektor Wojciech Malajkat.

Magdalena Rigamonti: Pan dyrektor w dresiku?

Wojciech Malajkat: Próbuję rozluźniać nieco standardy.

Ale szykuje pan trzy polskie prapremiery, jedną po drugiej. Z tym rozluźnieniem to chyba pozory?

- Chcę po prostu zmylić przeciwnika. A serio - jako dyrektor już nauczyłem się nad wieloma sprawami panować, mniej rzeczy mnie zaskakuje, więc i luz w ostatnim roku dyrektorowania jest trochę większy.

Jak to w ostatnim roku?

- Obowiązuje trzyletnia kadencja dyrektorska. Mam za sobą dwa lata.

Na pewno zostanie pan na kolejną. Ma pan dobre noty u urzędników.

- Tego, jakie mam noty, nikt mi nie mówi. Za to coraz częściej słyszę, że chcą odciąć Syrenę od pieniędzy publicznych.

Żeby była prywatnym teatrem, jak Polonia czy Capitol? I co pan na to?

- Zrezygnowałbym od razu. A ze mną straciłoby pracę 70 osób. Teatr Syrena to instytucja z wielkimi warszawskimi tradycjami. Musiałby zmienić plan artystyczny na czysto komercyjny.

Ale bilety na premierę sztuki "Lawrence&Holloman" już wyprzedane. A bilety w końcu nietanie, bo od 200 zł do ponad 400 zt za przedstawienie sylwestrowe i 70 zł za późniejsze. Wygląda to na spektakl, który ma sporo zarobić.

- Ale przy okazji jest również ambitny. Nie opowiada o tym, że ktoś kogoś kopnął w tyłek, a ten drugi, kopnięty, wybiega na scenę, bo pomylił drzwi. Zarówno "Lawrence & Holoman", jak i następne prapremiery na pewno zaskoczą publiczność i udowodnią, że Syrena nie jest teatrem wystawiającym błahy repertuar.

Błahy, czyli jaki?

- Farsy, wodewile, romansidła. Komedie, proszę bardzo! Sam Szekspir je pisał. Nie odwracam się od komedii, ale chcę pokazać, że w Teatrze Syrena mówi się o rzeczach ważnych.

O czym będzie "Lawrence & Holoman"?

- Będzie trochę śmiechu i trochę refleksji, a do tego wątek kryminalny. To coś więcej niż dobrze skrojona sztuka. Reżyseruje Grzegorz Chrapkicwicz. Wyszedł zaskakujący spektakl z kompaktową, bardzo funkcjonalną scenografią autorstwa Wojciecha Stefaniaka. Jest o rywalizacji, zazdrości, o obsesji, ale wszystko ujęte w dowcipny sposób. To przewrotna komedia o dwóch facetach, pracownikach domu towarowego. Jednego z nich gram ja, drugiego Marcin Hycnar.

Obsadził pan Hycnara, bo jest znany z serialu "Barwy szczęścia" i przyciągnie publiczność?

- Też, ale przede wszystkim dlatego, że Hycnar jest świetnym aktorem, z którym znamy się z Teatru Narodowego. Proszę spojrzeć na repertuar i obsadę spektakli. Zapraszam do współpracy wielu utalentowanych aktorów.

A na pana publiczność będzie przychodzić?

- Nie wiem, na razie nie dzieliliśmy się publicznością z Marcinem - kto na niego, a kto na mnie. Mam nadzieję, że znajdzie się kilka osób, które zechcą sprawdzić, jaki jestem na scenie.

No właśnie, bo w filmie pana w ogóle nie widać.

- Nie dostaję ciekawych propozycji. A na grę w czymś błahym szkoda czasu. Nie mam żalu z tego powodu. Na razie zajmuję się Syreną i najbliższą premierą.

Kiedyś marzył pan o roli rannego partyzanta na noszach - 100 dni zdjęciowych.

- Nawet nie chcę myśleć o takich rolach, już moje dwu-trzydniowe nieobecności w Syrenie burzą rytm pracy. Gram prawe codziennie w teatrze, więc spełniam się zawodowo.

Szykuje się aktorski popis w spektaklu "Lawrence & HoUoman"?

- Marzę o teatrze aktorów, gdzie koledzy sobie partnerują, z aktorstwem najwyższej próby.

Czy studenci w filmówce często pana proszą: panie profesorze, niech mnie pan zaangażuje w swoim teatrze?

- Oczywiście. Absolwenci różnych szkól teatralnych pytają, czy nie ma dla nich miejsca w naszym teatrze.

Ma pan już zaplanowany repertuar do końca 2011 roku?

- W polowie stycznia wystawiamy "Skazanych na Shawshank" z Mateuszem Damięckim w roli głównej, a w maju teatralną wersję filmowego musicalu "Halo Szpicbródka". To dwie polskie prapremiery! "Skazanych" będzie reżyserował Sebastian Chondrokostas, a "Szpicbródkę" - Michał Znaniecki.

I jeszcze raz wrócę do pieniędzy - dostaję publiczną kasę na utrzymanie instytucji, natomiast teatr sam musi zarabiać na produkcje. Dlatego gramy po trzydzieści razy w miesiącu. Poza tym nie zapominamy o tym, żeby grać dla dzieci - wychowujemy sobie widzów na przyszłość.

Jakby pan miał swój teatr porównywać do innych, to...

- Jeśli miałbym zastosować nomenklaturę amerykańską, to Syrena na pewno nie jest teatrem offowym. Jesteśmy teatrem repertuarowym z tradycjami i ambicjami. Każdy spektakl ma komplet publiczności.

A kto jest waszą największą konkurencją w Warszawie?

- Pewnie Polonia, może Współczesny, Powszechny. Mam nadzieję, że już nikt nie kojarzy Syreny z rewiami.

Jednak to właśnie do Syreny korporacje zapraszają pracowników, by się zrelaksowali, pośmiali.

- Ponieważ mamy kapitalne przedstawienia, które na pewno poprawiają nastrój zapracowanej części widowni. Przecież gramy kryminał "Pajęcza sieć", w którym publika tropi razem z nami zbrodniarza, tragikomedię "Akompaniator" "Zamach na MoCarta" - świetny spektakl Zbyszka Zamachowskiego i Grupy MoCarta oraz "Klub hipochondryków" z Piotrem Polkiem, Zamachowskim i ze mną. Obserwując pana, odnoszę wrażenie, że jest pan trochę smutny, zgorzkniały.

- Skąd. Może trochę zmęczony, ale zadowolony. Przecież mam za sobą dwuletnią dyrektorską służbę. Nigdy wcześniej nie dowodziłem takim wielkim statkiem, armią ludzi.

Dobrze się pan z nimi dogaduje?

- Jakoś nam idzie. Oczywiście, każdy z moich podwładnych ma ambicje, plany i oczekiwania związane z moją osobą, ale nie ma demonstracji ani palenia opon. Pan wyszukuje sztuki do repertuaru?

- Między innymi ja. Szukam, znajduję, czytam i decyduję, czy gramy. Kiedy pojawia się nowy, ciekawy tytuł, wszyscy dyrektorzy teatrów zlatują się jak sępy. Kto pierwszy, ten lepszy.

Wyprzedził pan innych ze "Skazanymi"?

- Tak. To będzie polska prapremiera.

Kto, obok Mateusza Damięckiego, pojawi się na scenie?

- Tomasz Sapryk, Piotr Szwedes, Andrzej Pieczyński, Henryk Boukołowski. Ja mam tam rolę dyrektorską.

Chciałby pan wystąpić w roli reżysera?

- Chciałbym, ale nie wiem, czy w tym sezonie zdążę. Trudno planować, bo 31 grudnia 2011 roku, w samym środku sezonu, kończy się moja dyrektorska kadencja. Mam jednak ambicję, by Syrena nie znalazła się na liście teatrów do skreślenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji