Artykuły

O Teatrze Miejskim i... teatrze miejskim

- Marzy mi się w Gdyni teatr, który unika prostych haseł, prostych formuł, natomiast wsłuchuje się w głosy publiczności, stara się połączyć lokalność z uniwersalnością, chce być teatrem społeczeństwa, chce być teatrem, który zadaje podstawowe pytania - mówiła Joanna Puzyna-Chojka podczas panelu na temat przyszłości Teatru Miejskiego w Gdyni, zorganizowanej przez Gazetę Świętojańską.

Inauguracyjne spotkanie z cyklu "Wszystko, co zawsze chcieliście powiedzieć, ale nie było okazji" pt. O Teatrze Miejskim i ... teatrze miejskim. Czas i miejsce: 17 grudnia 2010, godz. 12, Teatr Miejski w Gdyni

Uczestnicy: dr Joanna Puzyna-Chojka, Zakład Dramatu, Teatru i Filmu Uniwersytetu Gdańskiego, prof. dr hab. Jan Ciechowicz, kierownik Zakładu Dramatu, Teatru i Filmu Uniwersytetu Gdańskiego. Wojciech Zieliński, p.o. dyrektora Teatru Miejskiego w Gdyni, Mirosław Baran, krytyk, dziennikarz działu kulturalnego Gazety Wyborczej, Jarosław Zalesiński, krytyk, dziennikarz działu kulturalnego Dziennika Bałtyckiego. Spotkanie prowadził Piotr Wyszomirski, red. nacz. Gazety Świętojańskiej.

Odmówili udziału w spotkaniu: Małgorzata Talarczyk (ZASP, aktorka TM), Dorota Lulka (szefowa związków zawodowych, aktorka TM) i Małgorzata Szymik-Mackiewicz (kierownik literacki TM). Nie mogły wziąć udziału w spotkaniu była (Beata Łęgowska) i aktualna (Joanna Chacuk) szefowe Komisji Kultury UM Gdyni. Odmówili i nie wyrazili zainteresowania rozmową i spotkaniem przedstawiciele Wydziału Kultury UM Gdyni.

Piotr Wyszomirski: Bardzo się cieszę, że udało nam się zaprosić środowisko, dla którego dobro instytucji kultury Gdyni i tzw. Wielkiego Miasta jest nadrzędną wartością. Przygotowałem na początek trzy pytania, na które odpowiedzi uważam za ważne. Jakie miejsce mógłby i powinien zajmować Teatr Miejski na mapie kulturalnej Gdyni, regionu, Polski czyli format teatru miejskiego i Teatru Miejskiego. Czy jest możliwy i potrzebny tzw. teatr artystyczny?(Funkcjonuje już teza, że w Gdyni nie jest możliwy tzw. teatr artystyczny). Co należałoby zrobić, by postawione Teatrowi cele osiągnąć?

Spotkanie ma charakter dyskusyjnego panelu specjalistów. Zdaję sobie sprawę, że o pomysłach na to, żeby było lepiej trudno mówić pomijając przyczyny stanu rzeczy. Zebrałem ogromną liczbę złych i smutnych informacji na temat sytuacji w Teatrze i trudno przełożyć mi to na nadający się do publikacji wywód, ale wspomnę tylko o jednym zdarzeniu: byłem zdziwiony, że ostatni akord sezonu jubileuszowego, czyli uroczyste spotkanie, na którym były wręczane nagrody i ordery, nie było w ogóle nagłośnione, nie było także informacji z biura prasowego Urzędu Miasta ani od Teatru. Nie można było podać informacji, że z okazji 50-lecia Teatru Miejskiego byli i obecni twórcy zostali nagrodzeni. Przyczyny złożonej sytuacji, w jakiej znajduje się nasz teatr, są moim zdaniem rozległe i dotyczą po pierwsze całej aktywności twórczej teatru, także R@portu i Sceny Letniej. Następne kwestie to konflikty w łonie zespołu, zła komunikacja społeczna, słaba promocja (choćby pierwsza wizytówka, czyli strona internetowa). To także przerwana nić współpracy Teatru Miejskiego z Uniwersytetem Gdańskim, a także dziwna współpraca z mediami. Efekty znamy, choćby słaba frekwencja, mimo zapewnień z niektórych źródeł, że sięga ono 70-80%. Prawda jest taka, że na najbardziej kasowe, nowe spektakle jak "Tramwaj zwany pożądaniem", przychodzi 40-60 osób, frekwencja na "Scenariuszu dla trzech aktorów" wynosi ok. 10 osób, spektakle są odwoływane nawet w weekendy (ostatnio także nowy tytuł, czyli "Ślub") itd. Aktorzy narzekają na warunki socjalne, artyści są zgorzkniali, czują się fatalnie. Są również pretensje do mediów, że źle piszą o spektaklach.

Dlaczego tak ważna jest rozmowa o Teatrze Miejskim w Gdyni? Obok Biblioteki Miejskiej, to największa instytucja kulturalna w naszym mieście, zatrudnia 57 osób i operuje budżetem 6,5 mln zł. To jeden z dwóch teatrów dramatycznych, kierowany do milionowej aglomeracji, nie tylko Gdyni, czyli jest to dobro wspólne większej, niż gdyńska, społeczności. Teatr firmuje dwa niezwykle ważne, prestiżowe projekty: Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną i Festiwal R@port. Na pewno trzeba coś zrobić, aby te dwa zdarzenia były tak wyeksponowane, żeby uzyskały prestiż godny ich samych i miasta, w którym się odbywają. Na R@porcie tylko dwa spektakle szły przy kompletach ("Nasza klasa" oraz "Niech żyje wojna!!!"). Recepcja Teatru Miejskiego w Polsce w kontekście przyszłego konkursu na dyrektora, mówiąc delikatnie, nie jest dobra. Mamy nadzieję, że jesteśmy w przededniu konkursu na dyrektora Teatru Miejskiego, warto się więc zastanowić, co można podpowiedzieć władzom odpowiedzialnym za TM w Gdyni. Na końcu, TM ma mieć również nową siedzibę, nie wiadomo jednak kiedy i czy na pewno.

I wreszcie - bo to teatr polski. I jak powiedział o teatrze polskim Bartosz Szydłowski, dyrektor artystyczny festiwalu Boska Komedia, do prestiżu którego zgłasza aspiracje Gdynia: "Cały czas wierzę, że teatr to najlepsze narzędzie, żeby poznać, czym jest ten kraj, co to jest Polska, kim my jesteśmy."

Na początek pytanie: Jakie miejsce mógłby i powinien zajmować Teatr Miejski na mapie kulturalnej Gdyni, regionu i Polski, czyli propozycje formatu Teatru Miejskiego.

Jan Ciechowicz: Wydaje mi się, że Piotr Wyszomirski trochę nazbyt tragizuje. Marki teatru nie traci się z dnia na dzień, czy z sezonu na sezon. To wcześniejsze odejście, autodymisja Jarosława Świerszcza, nie jest końcem świata. Przypomnijmy sobie, że to półwiecze teatru to Scena Objazdowa Teatru Wybrzeże, Teatr Ziemi Gdańskiej, Teatr Dramatyczny i w końcu Teatr Miejski, który od roku 2000 nosi świetne imię Witolda Gombrowicza w nazwie. Gdyby spojrzeć na całość tych działań, to nie tyle, patrząc na dość pyszny album "Dotknięci teatrem", był to teatr z morza, co z niczego. Przynajmniej w okresie dyrektur Waleriana Lachnitta i Kazimierza Łastawieckiego, jeszcze w dawnej siedzibie, a właściwie bez siedziby, bo wiecznie krążący po Pomorzu. Porównując to z tamtym stanem, bardzo niskim, progresja jest ewidentna i widoczna. Myślę, że głównie za sprawą takich ludzi jak Krzysztof Wójcicki, który wprawdzie tylko przez 3 lata był dyrektorem teatru, ale przez 12 sezonów kierownikiem literackim gdyńskiej sceny. Julia Wernio, przez 8 lat dyrektorka Teatru im. W. Gombrowicza, wymyśliła wszystko, co jest związane z patronem tego teatru, cały ruch intelektualny związany z edycjami, programami, najświetniejszymi gombrowiczologami, którzy przyjeżdżają do Gdyni. Warto też przypomnieć, że na okres nadania teatrowi imienia Gombrowicza, przyjechała Rita Gombrowicz, wdowa po pisarzu. Julia Wernio wymyśliła także i zaaranżowała dla Polaków pozbawionych teatru w okresie letnim Scenę Letnią w Orłowie. Podczas gdy teatry warszawskie, krakowskie czy wrocławskie idą na wakacje, to niekoniecznie teatry trójmiejskie. Potem był Jacek Bunsch i bardzo ścisła współpraca z kierownikiem literackim, Joanną Puzyną-Chojką. Po Scenie Letniej i ruchach wokół Gombrowicza jako patrona, mamy wreszcie R@port, czyli Festiwal Współczesnej Dramaturgii Polskiej, którego V edycję święciliśmy niedawno. Wydaje mi się, że Julia Wernio odeszła, bo następuje czas wyczerpania ludzkiego materiału. Teraz, patrząc z perspektywy czasu i dokonań, należy okres dyrektury Julii Wernio ocenić jako dobry czas dla Teatru Miejskiego. Świetnie, że prezydent Wojciech Szczurek wymyślił Gdyńską Nagrodę Literacką, ale od początku brakowało w niej dramatu. Udało się wprowadzić Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną za sprawą dołączenia do R@portu. To jest najpoważniejsza nagroda według wszystkich, na czele z Jackiem Sieradzkim, redaktorem naczelnym "Dialogu" i Jackiem Kopcińskim, redaktorem naczelnym miesięcznika "Teatr" .

Joanna Puzyna-Chojka: Zostało tyle wątków poruszonych, że nie sposób się odnieść do wszystkich. Ale gorące słowo komentarza do tego, czym prof. Ciechowicz rozpoczął swoją wypowiedź. Nie zgadzam się, że marki nie traci się z dnia na dzień, czy też z sezonu na sezon. Są przykłady teatrów w Polsce, które zostały zapomniane bardzo szybko i gwałtownie. Jednym z najgłośniejszych przykładów ostatniego czasu jest teatr jeleniogórski, który za dyrekcji Wojciecha Klemma wybił się na arenę ogólnopolską i nagle, po dramatycznej zmianie dyrekcji, nie słyszymy niczego. Czasem tak jest, że bardzo łatwo stracić to, co się wypracowało przez poprzednie lata.

Ja bym chciała przede wszystkim rozprawić się z formułą teatru artystycznego, bo mam wrażenie, że jest ona nadużywana, szafuje się nią na różne sposoby, bo tak naprawdę nikt nie wyjaśnił, łącznie z dyrektorem Ingmarem Villqistem, co należałoby pod tym hasłem rozumieć i co on rozumiał, bo ja osobiście takiej odpowiedzi dla siebie nie otrzymałam. Teatr artystyczny kojarzy mi się z przestrzenią laboratoryjną, jest to teatr poszukujący, w którym coś fermentuje, w którym próbuje się nowych form, języków i w tym sensie teatr artystyczny Ingmara Villqista nie wyczerpuje z pewnością takiej definicji. Łatwiej byłoby mi określić ostatnie 2 lata teatru Villqista poprzez negacje. Miał to być teatr nieeklektyczny, czyli taki, który nie miał zaspokoić rozmaitych potrzeb publiczności. Poszłabym dalej. Był to teatr, który z premedytacją nie próbował się wsłuchiwać w głos publiczności, był odizolowany od widowni i stał się tworem arbitralnych decyzji artystycznych i repertuarowych. Dyrektor w którymś momencie sam się przyznał, że ma zamiar realizować swoje ulubione lektury z klasyki XX wieku, nie znajdując motywu argumentu, dla każdego kolejnego tytułu wprowadzonego na afisz. Ja chciałabym wiedzieć, jaki bodziec intelektualny czy artystyczny sprawia, że po dany tytuł sięga reżyser w tym konkretnym miejscu, w tym konkretnym czasie. Ja nigdy takiej motywacji, oglądając spektakle Teatru Miejskiego, nie byłam w stanie dla siebie znaleźć.

Myślę też, że to nie jest tak, że Gdynia nie zasługuje na ambitny teatr, co próbuje się nam wmówić. Gdynia oczywiście nie jest miastem o silnych tradycjach intelektualno-artystycznych, brakuje nam tutaj Uniwersytetu, który byłby naturalnym zapleczem intelektualnym, nie wspomnę o szkole teatralnej, może szkoła filmowa jest w stanie tutaj coś wypełnić, choć wątpię. Natomiast chyba w tym gronie nie muszę nikogo przekonywać, że dobry teatr nie musi powstawać w centrach kulturowych i artystycznych, żeby wymienić te najbardziej oczywiste przykłady, czyli Wałbrzych, który funkcjonuje jako najgorsza prowincja pogrążona w depresji, czy Legnica, mówię o złotym okresie tego teatru sprzed dekady, ale nawet trzy lata temu mogliśmy ten teatr bronić i nagradzać. Trzeba znaleźć pomysł i powód, dla którego chce się robić teatr w tym miejscu. Ja akurat gorąco wierzę, a te przykłady są tutaj potwierdzeniem, w ideę teatru lokalnego, który głęboko wrasta w przestrzeń miasta. Cytowany tutaj Bartosz Szydłowski mówił rzeczy oczywiste, że teatr ma nam pomóc odpowiedzieć na podstawowe pytania: Kim jesteśmy? Gdzie jesteśmy? I dokąd idziemy? Ma nam pomóc określić naszą tożsamość i zbiorową, narodową, ale i lokalną. Ja tych pytań nie słyszałam przez ostatnie dwa lata.

Kolejna rzecz, która wymaga dopracowania, to oczywiście Festiwal R@port i Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna. To są dobre projekty, ale mam wrażenie, że one nie przekładają się na życie codzienne teatru, nie wpisują się w całościowy pomysł na ten teatr, chociaż wydaje mi się, że w momencie urodzin tych projektów tak to miało wyglądać. Jacek Bunsch nie dostał czasu na to, aby to dzieło dokończyć i wydaje mi się, że bardzo niedobrze się stało, że jedynie raz w roku mamy trwające tydzień święto, które nie pączkuje, nie staje się zaczynem niczego więcej. Tutaj na pewno trzeba by wykonać ogromną pracę z rozrastaniem się projektów w przestrzeni miasta, a nawet Trójmiasta. Bardzo zależy mi, aby Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna spełniła funkcje promujące nie tylko autorów, ale także to miejsce. Na razie takiej funkcji niestety nie spełnia. Wydaje się, że niezłym pomysłem byłoby stworzenie programu rezydencji dla autorów, którzy zostali wyłonieni do kolejnych finałów tej nagrody, żeby związać ich z tym miejscem, zafundować im pobyt, może miesięczne czy dłuższe stypendium, żeby wsiąkli w to miasto, żeby poczuli jego wszystkie zapachy, klimaty, smaki. Może żeby poprowadzili warsztaty dramaturgiczne dla młodzieży w tym czasie, a zarazem znaleźli inspirację, poznali ludzi, którzy tu mieszkają. Nie tylko kolejne teksty złożone do konkursu, które ktoś inny wystawi w Polsce, tak jak to się działo wcześniej z dotychczasowymi laureatami, tylko żeby powstało coś rzeczywiście wyrastającego z tego miejsca.

Myśląc o tych warsztatach dramaturgicznych dotykam trochę edukacji. Rzeczywiście w tym zakresie Teatr Miejski chce się rozwinąć, trzeba przyznać, że program edukacyjny, który towarzyszył ostatniej edycji R@portu był imponujący i oryginalny. Nie wiem tylko, do jakiego adresata było to kierowane, znowu musi to wynikać z długotrwałej pracy u podstaw. Niekoniecznie taki projekt edukacji powinien być kierowany tylko do młodzieży. W Europie taką potrzebę zbliżenia się do teatru, rozumienia teatru, nabycia umiejętności rozmowy o teatrze, posiadają ludzie w różnym wieku. Akurat w Gdyni bardzo prężnie rozwija się Uniwersytet Trzeciego Wieku. Wiem, że to działa dobrze i jest duże zapotrzebowanie na takie inicjatywy. Dlaczego takich form edukacji nie kierować do osób dorosłych i w starszym wieku? Dlaczego nie zmobilizować ich do tego, by opowiedzieli swoją historię w teatrze? To też jest ostatnio modny trend w dramaturgii współczesnej, taki teatr życiem pisany.

I jeszcze jedno. Wspominamy byłych dyrektorów i wszyscy byli wspaniali: i Wójcicki, i Wernio, i Jacek Bunsch. Z perspektywy czasu oceniamy ich lepiej, ale nie przesadzajmy. Każdy z nich zostawił coś dobrego w tym teatrze i niekoniecznie każdy z nich dobrowolnie odchodził. To teatr w jakiś sposób wypychał ich stąd. Warto przywołać okres dyrekcji Krzysztofa Wójcickiego, czyli jego pomysłu na teatr, jako nie tylko miejsca prezentacji spektakli, ale także nowocześnie rozumianego centrum kultury. Jako miejsce skupienia lokalnych środowisk, ale też miejsce, gdzie będą zaglądać krytycy z całego kraju. Bo jakoś tak jest, że do Jeleniej Góry i do Wałbrzycha jeździli, a do Gdyni, nawet na R@port, jakoś nie mogli dojechać.

Wojciech Zieliński: Są różne oczekiwania jeżeli chodzi o teatr. Z jednej strony teatr artystyczny, a z drugiej strony w Gdyni jest zapotrzebowanie na lżejszy repertuar. I tu wydaje mi się, że Teatr Miejski będzie musiał w jakiejś mierze i jedną, i drugą opcję oczekiwań zaspokoić. Czy teatr impresaryjny? W jakiejś mierze na pewno. Mi się trudno wypowiadać w tej chwili, bo administruję teatrem. A faktycznie trwają już poszukiwania dyrektora.

Piotr Wyszomirski: Czy to będzie konkurs?

Wojciech Zieliński: Trudno mi powiedzieć, czy to będzie konkurs, na pewno od dyrektora artystycznego będzie oczekiwana jakaś wizja prowadzenia tego ośrodka. Nie wiem, jaka będzie koncepcja organizatora, czyli Urzędu Miasta. Obecnie obowiązujący statut zakłada łączenie dwóch stanowisk: dyrektora artystycznego i naczelnego. Ale jest różnie w różnych teatrach. Na dzień dzisiejszy obowiązuje konkurs, kadencyjność jest czteroletnia.

Piotr Wyszomirski: Czy jako teatr macie jakieś swoje pomysły, oczekiwania?

Wojciech Zieliński: Mamy i to spore, na pewno załoga i pracownicy teatru. Dopiero od tygodnia nie ma dyrektora i jeszcze na dodatek stało się to w okresie bezpośrednio po R@porcie, przed świętami i na dzień przed dniem obchodów 50-lecia teatru. Wszystkie te sprawy ruszą od nowego roku.

Piotr Wyszomirski: Państwo też nie wiecie, kiedy będziecie mogli się przenieść?

Wojciech Zieliński: Tego nikt nie wie, pierwotna wersja zakładała, że pracę zaczną się w sierpniu tego roku, ale z wiadomych względów tak się nie stało. To są spawy formalne-prawne, związane z roszczeniami spadkobierców terenu.

Piotr Wyszomirski: Jest to dosyć ważne, bo biorąc pod uwagę sytuację w jakiej teatr się znajduje, to przeniesienie do nowej siedziby, z ogromną widownią, staje się wyzwaniem ogromnym.

Wojciech Zieliński: Generalnie będą dwie podstawowe sceny. Scena duża na prawie 500 osób, mała na 200 osób, trzecia scena może być instalowana w sali prób. Będzie również scena obrotowa.

Piotr Wyszomirski: Czy mają państwo pragnienia, marzenia odnośnie wizji teatru?

Wojciech Zieliński: Na pewno mamy i proponuję, abyśmy wrócili do tej rozmowy, jak wszystkie sprawy się ułożą. Sprawy są zbyt świeże, w środowisku aktorskim też są różne wizje. Myślę, że zrobimy sobie takie spotkanie z zespołem artystycznym, gdzie podzielimy się swoimi wizjami. Oczywiście pewien repertuar będzie realizowany, nawet bez dyrektora artystycznego. Jeszcze nie wiadomo, które tytuły przejdą.

Piotr Wyszomirski: Czy można się spodziewać jakiejś rewolucji w komunikacji społecznej TM?

Wojciech Zieliński: W poniedziałek spotykamy się z nowym wykonawcą strony internetowej, chcemy zmienić naszą komunikacją internetową. Zrobimy prawdopodobnie nową stronę. Rozpoczynamy rozmowy 27 grudnia nt. nowych spektakli przyszłorocznych. Scena Letnia pozostanie w tym samym miejscu co w zeszłym roku.

Jan Ciechowicz: Będzie jakaś premiera?

Wojciech Zieliński: Musi być premiera. Zdajemy sobie także sprawę, że Scena Letnia ma swoje wymagania, trzeba tam wprowadzać repertuar miły, lekki i przyjemny w odbiorze.

Jan Ciechowicz: "Proces" Franza Kafki nie był lekki, za to artystycznie ciekawy.

Wojciech Zieliński: Artystyczna strona spektaklu to jedno, a widzowie to drugie.

Piotr Wyszomirski: Widzowie mogą chodzić także na ambitny teatr.

Wojciech Zieliński: Przerabialiśmy to i wiemy, co dobrze wychodzi na Scenie Letniej. "Proces" nie spełnił naszych oczekiwań. Ten spektakl z założenia był przeznaczony dla mniejszej ilości widzów, była jedna trybuna i tak nie zawsze zapełniona (oprócz pierwszych spektakli). Dopóki nie będzie dyrektora artystycznego, to przyjąłem taką koncepcję, że najpierw trzeba pokazać te spektakle, które są możliwe do realizacji i do pokazania. Niektóre są do pokazania trudne, z tego względu, że główne role grał w nich Dariusz Siastacz i trudno go zastąpić.

Jarosław Zalesiński: Problem nie polega na tym, że teatr miał problemy, ponieważ próbował urzeczywistnić się artystycznie, tylko dlatego, że robił to w takiej arbitralnej formie. Pomysły nie brały się z tego, że wysłuchano publiczności, tylko że publiczności coś narzucono według indywidualnego gustu i wizji. Jak to jest z frekwencją w teatrze? 40%? Słyszę tutaj, że nie jest aż tak źle.

Jan Ciechowicz: Ja słyszałem o 11%.

Wojciech Zieliński: Jest bardzo różnie, przeciętnie 40%.

Jarosław Zalesiński: No to jest bardzo źle. Wynika z tego, że arbitralny pomysł na repertuar prowadzi właśnie do rozmijania się z publicznością, która jest z definicji różna. Jedyna rzecz, jaką można podpowiedzieć to, zacytuję tutaj jedną z rozmów, które przeprowadziłem, "taki szlachetny eklektyzm". On jest czymś, co teatr tego rodzaju musi brać pod uwagę, musi to urzeczywistniać, musi być też różnorodniejszy. Nie budowałbym alternatywy: albo artystyczny, albo eklektyczny, bo to jest fałszywa alternatywa. Nie ma co tworzyć takiej alternatywy, bo nawet historia Teatru Miejskiego pokazuje, że można te dwie formy pogodzić, jest to tylko kwestia osobowości i pomysłowości nowego szefa. Cała waga leży teraz na wybraniu nowego następcy. I jedna rzecz w tym troszkę niepokoi, bo z tego, co słyszałem, to odejście dyrektora Bunscha nie wynikało z niskiego poziomu repertuaru, ani z tego, że nie cieszył się ten repertuar wystarczającym zainteresowaniem publiczności. Rzeczywiście R@port został przycięty w takim momencie, kiedy jego linia była wznosząca. Moim zdaniem niepotrzebne było majstrowanie przy tym przedsięwzięciu. Z tego, co słyszałam, rzecz się wzięła z niezadowolenia Urzędu Miasta i to mnie trochę martwi. Troszkę mnie też niepokoi styl odpowiedzi urzędników na zaproszenie UM na to spotkanie. Rozumiem, że mogą to być osobiste niechęci i anse wobec bardzo krytycznej Gazety Świętojańskiej, ale niepokoi mnie to, że wygląda to trochę tak, jakby władze miasta myślały sobie, że tylko one wiedzą, co mają zrobić i że chcą to zrobić tylko we własnym gronie, własnym zakresie, nie wsłuchując się specjalnie w głosy, które mogą pojawić się na miejscu. Niepokoi mnie też to, że tak długo czekamy na zdefiniowanie polityki miasta i odpowiedzi na pytanie, czy będzie konkurs.

Jan Ciechowicz: Ale dyrektor mówił, że raczej tak.

Wojciech Zieliński: Według statutu tak, konkursy mogą mieć różne formuły, z drugiej strony ustawa o działalności instytucji kultury dopuszcza w sposób bezkonkursowy dopuszczenie nowego dyrektora.

Jarosław Zalesiński: W ten sposób Ingmar Villqist został dyrektorem. Otrzymał tę propozycję w odpowiedzi na ten sam pomysł repertuarowy, który tak krytycznie tutaj oceniam. Właściwie pod koniec drugiego sezonu dotarło do mnie, że ten repertuar to pomysł kiepski, wadliwy, prowadzący donikąd. Widziałem, że ten teatr przestał oddychać, stał się mało atrakcyjny. Z tego powodu zrobiłem się wrażliwy na dwie rzeczy. Jedna, to że chciałbym szybko dowiedzieć się od władz miasta, co one zamierzają dalej z tym zrobić, dobrze by było nawet jakieś ciśnienie zrobić, by szybko i rozsądnie ten problem rozwiązać. Bardzo trudno jest mi odpowiedzieć na pytanie, cze już stało się tak, że Teatr Miejski stracił swoją publiczność. Z tego co wyniosłem z rozmów z kilkoma osobami, to tak się jeszcze nie stało, a gdyby miało tak się stać, to teatr jeszcze nie stracił opinii. Mogłaby przyjść tu osoba ciekawa, wartościowa, która już pokazała, że potrafi taki teatr lokalny stworzyć. Być może nie jest za późno. Nie jest też w moim przekonaniu za późno, by wróciła publiczność. Jeżeli znaleźlibyśmy odpowiednią osobę, która potrafi wytworzyć pewną atmosferę zaciekawienia, że jest inaczej niż było, to z sezonu na sezon publiczność wróciłaby do teatru. Dla mnie cała sytuacja jest kwestią techniczno-informacyjną, szybkiego przeprowadzenia konkursu i znalezienie sensownej osobowości teatralnej. Rzecz druga R@port. Unia personalna pomiędzy dyrektorem teatru, a szefem R@portu wzięła się stąd, że Bunsch był współpomysłodawcą R@portu i był też dyrektorem Teatru Miejskiego. Na pewno należy odejść od pomysłu Villqista, żeby co roku powierzać prowadzenie R@portu nowej osobie. To powinien być festiwal autorski, więc należy powierzyć tę imprezę komuś na kilka lat, komuś, kto mógłby myśleć o niej w szerokiej formie, nie tylko w ramach spektakli festiwalowych i tego wszystkiego, czym można obudować R@port. Chciałbym, aby nowy dyrektor TM miał koncepcję przekazania komuś poprowadzenia festiwalu, by sam mógł się zająć odbudowaniem widowni w teatrze "codziennym". Problem widzę głównie w tym, że nie znam jasnej odpowiedzi na pytanie o sposób myślenia właściciela teatru na temat dyrektora w tej kwestii.

Piotr Wyszomirski: Przypominam, że w poprzednim konkursie startowało tylko trzech kandydatów, w tym, tak naprawdę, z całym szacunkiem dla dwóch pozostałych, tylko jeden z szansami, czyli ustępujący dyrektor Jacek Bunsch. Nie świadczyłoby to dobrze o marce Teatru Miejskiego w Gdyni...

Joanna Puzyna-Chojka: Moim zdaniem, ale to jest wyłącznie moje prywatne zdanie, Jacek Bunsch zadeklarował chęć pozostania w teatrze, ale bez przeprowadzania konkursu. Myślę też, że zostało to odebrane przez środowisko w taki sposób, chcę wierzyć lojalność środowiskową, że to jest "jego teatr" i nie należy, przynajmniej na tym pierwszym etapie, wchodzić mu w drogę.

Mirosław Baran: Mam to szczęście albo pecha, że wypowiadam się ostatni, a chciałbym się odnieść do paru różnych kwestii. Chciałbym zaznaczyć wyrazy szczerego ubolewania, że nie przyjął zaproszenia nikt z Urzędu Miasta, czy organizatorów festiwalu, bo jak wiadomo ostateczna decyzja należy do miasta, głównie prezydenta Wojciecha Szczurka. Chciałbym uzupełnić informacje, które były tutaj podawane; rozmawiałem w środę dość długo z panią Joanną Grajter - rzecznikiem prasowym prezydenta Gdyni, z których wiadomo, że w tej chwili prezydent Szczurek odbywa serię spotkań, w trakcie których zastanawia się nad formułą teatru, zastanawia się również nad sposobem wyboru nowego dyrektora. Co wcale nie znaczy moim zdaniem, że konkurs musi być oczywistym sposobem wyboru nowego dyrektora, choć być może taka decyzja zapadnie. Te rozmowy są prowadzone, tu zacytuję Panią rzeczniczkę: "z ludźmi teatru" z całej Polski. Czyli podejrzewam, że z potencjalnymi kandydatami również. Chociaż czasowy byt sceny jest zabezpieczony, naprawdę wydaje mi się, że nowego dyrektora należy mianować najpóźniej w styczniu - lutym. Więc nawet terminy gonią miasto, na rozpisanie ewentualnego konkursu mogłoby nie starczyć czasu.

Mówimy o jedynym teatrze dramatycznym w mieście kilkusettysięcznym; jedynej scenie utrzymywanej przez miasto, jednym z dwóch teatrów dramatycznych w milionowej metropolii. Scena w jakiś sposób powinna być lokalna, bo za podstawowy obowiązek ma zaspokajać potrzeby teatralne mieszkańców. Zauważmy, że na wielu scenach - szczególnie z mniejszych ośrodków, które odnosiły ogólnopolskie sukcesy, zaczęło się przede wszystkim od konsekwentnego budowania scen lokalnych i szukania nowych form kontaktu z publicznością, nawet wprost: szukania nowej publiczności. Nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że publiczność jest jedna, poniekąd pokazały to nawet ostatnie lata w Teatrze Wybrzeże. Zaryzykuję tezę, że publiczność Macieja Nowaka w dużym stopniu różni się od publiczności Adama Orzechowskiego, co pozwalało obu tym dyrektorom osiągać niezłe wyniki frekwencyjne. I to w tym przypadku już na pięciu scenach, często grających równolegle. Więc nawet jeżeli założymy, że tak samo było z publicznością Jacka Bunscha z Teatru Miejskiego to po prostu Villqistowi nie udało się przyciągnąć nowej publiczności. Jednak wierzę, że w kilkusettysięcznej Gdyni, już nie licząc całego Trójmiasta, ta publiczność, która zapełni kilkusetosobową scenę trzy razy w tygodniu na pewno gdzieś jest. Według mnie ten problem może wynikać nie tylko z doboru repertuarowego, tylko z tego o czym mówiliśmy: słabej, szeroko rozumianej komunikacji społecznej sceny.

Wydaje się, że miasto Gdynia będzie szukało formuły teatru eklektycznego, który będzie próbował znaleźć różną widownię dla swoich projektów. Jedyną rzeczą, której się obawiam w tej chwili, to przez wiele osób powtarzany zwrot, że zawiodła formuła teatru artystycznego w Gdyni. Jak słusznie zauważyła Joanna Puzyna-Chojka, pomysły dyrektora Villqista nie wypełniały całości tego, co można nazywać teatrem artystycznym. Strasznie się jednak boję, że casus Villqista będzie używany przez miasto jako argument przeciwko ambitniejszym projektom i to nie tylko repertuarowym. Nie przysłużyłoby to się nie tylko teatrowi trójmiejskiemu, ale również gdyńskiej publiczności, która nie jest, jak mówiłem, typową publicznością Sceny Letniej. Wydaje mi się, że Teatr Miejski im. Witolda Gombrowicza jest w strasznym momencie, a nowy dyrektor stanie przed trudnym zadaniem. O ile chodzi o samo funkcjonowanie teatru na scenach całorocznych doszliśmy do momentu, że niemożliwa jest kontynuacja tego, co się działo w ostatnich latach, czy miesiącach i w tym względzie nie podzielam optymizmu niektórych przedmówców. Wydaje mi się, że scena jest w strasznie złej formie, totalnie straciła swoje imię, zespół aktorski jest różny i nie ma w nim żadnego ruchu, na pewno wymaga zmian personalnych. Sytuacja w zespole, nie tylko artystycznym, jest zła - mówię tu o rozmaitych konfliktach i przeciekach, co nie świadczy dobrze o komforcie pracy na tej scenie. Repertuar Bunscha jest w tej chwili dogrywany, repertuar Villqista większych szans powodzenia nie ma, więc tak naprawdę wydaje mi się, że nowy dyrektor artystyczny będzie musiał postawić grubą kreskę na wielu polach personalnych i repertuarowych, zaczynać praktycznie od zera. Pytaniem otwartym jest, czy będzie mógł dokonać takich zmian.

Joanna Puzyna-Chojka: Zgadzam się. Nie zależy to bowiem tylko od organizatora, czyli UM, wiemy dobrze, że poprzednie dyrekcje były poniekąd zakładnikiem zespołu czy związków zawodowych i sam fakt, że przeciekały różne informacje, świadczy o dużej konfliktowości. Potwierdza to, że będzie niesłychanie trudno rzeczywiście tę grubą kreskę postawić. Presja jest niesłychanie duża.

Mirosław Baran: A z drugiej strony uważam, że trudno sobie wyobrazić funkcjonowanie sceny, która byłaby próbą jakiejkolwiek kontynuacji...

Joanna Puzyna-Chojka: Przede wszystkim ważna jest konstrukcja zespołu artystycznego, który w tej chwili nie tylko posiada wręcz wakaty po śmierci Sławomira Lewandowskiego i po przejściu do Warszawy Dariusza Siastacza, ale od wielu lat właściwie się nie zmienia. Wiadomo, że to jest też kolejny bodziec dla publiczności, żeby oglądać nowe twarze na scenie, żeby też zaczęło coś iskrzyć w tym zespole przez nowe konfiguracje ludzkie. To są oczywiste prawdy, ale myślę, że to jedno z rzeczywistych wyzwań dla nowego dyrektora. Nie wyobrażam sobie, żeby zostawić to wszystko w takiej sytuacji, jak w tej chwili jest. Znamy przykłady z historii teatru wręcz radykalnej wymiany zespołu wraz z nadejściem nowego dyrektora. Czasami kończyło się to też konfliktami. Ale do jakiejś zmiany dyrektor musiał dopuścić.

Jan Ciechowicz: Wracając do historii teatru naszego miasta, kiedy w 1946 Iwo Gall obejmował dyrekcję teatru w Gdyni przecież, bo Gdańsk był zrujnowany; w tej stodole w której miejscu dzisiaj mieści się imponujący Teatr Muzyczny; otóż Iwo Gall z krakowskim studiem aktorskim przyjechał w całości, z 27 nowymi osobami i wszystkich niemal - łącznie z Tadeuszem Gwiazdowskim, jak pamiętam z lektur - ludzi, którzy tworzyli podwaliny tzw. Teatru Komedia po prostu zwolnił z dnia na dzień. Czyli takie radykalne przykłady miały miejsce. Mało tego, przez trzy lata, prowadząc Teatr Wybrzeże, miał sukcesy znakomite, mówiło się: "radykalny wirus".

Joanna Puzyna-Chojka: Ale Lidia Zamkow to samo zrobiła w Teatrze Wybrzeże, kiedy przyjechała z rocznikiem szkoły teatralnej, Romana Próchnicka w Kaliszu, Mikołaj Grabowski w Teatrze Nowym w Łodzi i to na ogół inicjowało zupełnie nowy, fantastyczny etap rozwoju teatru.

Jan Ciechowicz: Wydaje mi się, że moglibyśmy powiedzieć, że Gdynia jest mocnym, prężnie działającym ośrodkiem miejskim, samorządowym. Pozycja Wojciecha Szczurka jest pozycją znakomitą, również potwierdzoną ostatnimi wyborami. Za Teatrem Miejskim przemawia świetny jego patron i to, co się udało zrobić, przede wszystkim świetne inscenizacje gombrowiczowskie Waldemara Śmigasiewicza, a wcześniej również ciekawe próby z Schulzem. Jest możliwość inscenizacji dzieł zebranych Gombrowicza, dużo już zrobiliśmy, ale można pomyśleć o innych. Po stronie plusów cały czas stoją R@port i Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna, kiedy Gdynia na tydzień staje się stolicą teatralną Polski, przynajmniej, jeżeli chodzi o dramaturgię współczesną, tak jak staje się na moment stolicą filmową podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Oddajmy też honor panu prezydentowi, bo to jest znakomita nagroda: 50 tys. złotych! Wokół tego można wiele budować. Wracając jednak do konkursu: przy tych wszystkich zawirowaniach, o których wspomnieliśmy, myślę, że dla dobra Teatru konkurs powinien mieć formę otwartą, żeby w żaden sposób nie sprawiał wrażenia, że jest "ustawiony". Choć rozumiem też opcję, że władze proszą potencjalnych kandydatów na rozmowy, mogą to być też duety artystyczne: świetny reżyser i kierownik literacki z nim razem, jeżeli ciężar jest aż tak trudny do podźwignięcia. Nie byłoby Teatru Laboratorium, gdyby Jerzy Grotowski był sam, nie miał cały czas u boku Ludwika Flaszena itd. Nie godzę się na formułę teatru artystycznego, tak to w XIX wieku funkcjonowało, na chwilę obecną nie buduje się teatru w oparciu o świetny dramat, to zdecydowanie za mało. Jeden z największych sukcesów tutaj, w Gdyni, to był "Kapelusz pełen deszczu", co prawda nie w Teatrze Miejskim, ale w Teatrze Wybrzeże. Debiut Andrzeja Wajdy z 1959 roku, na podstawie dramatu Gazzo. Kto słyszał o takim autorze? Jakiś zamerykanizowany Włoch, sztuka o narkomanii, to było ważne wtedy i ważne było, że był znakomitym, młodym reżyserem sprawdzonym poprzez "Popiół i diament" i najważniejsze: że miał Zbigniewa Cybulskiego. Ludzie chodzili wtedy na ten "Kapelusz", było ze 140 powtórzeń, taki był to szlagier. Czyli byłyby także inne sposoby i pomysły, do czego także obliguje R@port. To jest odpowiedź z rzeczywistości społecznej, ogólnej. Ta rzeczywistość za oknem powinna być tą komentowaną. Jednym słowem: jeśli będzie to rozegrane w sposób rzetelny i poważny, i jeżeli nawet ci kandydaci przejdą przez poważną próbę rozmowy oraz oceni ich jak najbardziej kompetentne ciało decyzyjne: nie tylko urzędnicy, ale ludzie, którzy choć trochę na teatrze się znają. Wtedy ma to szansę bytu.

Też macie rację państwo w tym, że tu się naprawdę pali! Trzeba tę decyzję podejmować możliwie jak najszybciej: ona powinna być jak najbardziej transparentna, z zamierzeniem: 4-letnia kadencja, ale z ważeniem sił i środków, powinności, ale i przywilejów. Miejmy nadzieję, że ten duet, bo mnie się marzy duet artystów, postawi także swoje warunki.

Joanna Puzyna-Chojka: Mam parę dopowiedzeń. Wydaje mi się, że patronat Gombrowicza nie tylko zobowiązuje do tego, aby grać jego utwory. Ja zawsze marzyłam o tym, aby wyciągnąć wnioski z lekcji, którą Gombrowicz nam dał i żeby ten patronat wyznaczał też pewien sposób myślenia o kulturze, żeby zawierał sposób radzenia sobie Gombrowicza z tworzywem, z kanonem, aby to wszystko w jakiś sposób się przenikało: nie tylko Gombrowicz jako autor, ale również Gombrowicz jako myśliciel. Druga rzecz, jaka jest do wypełnienia, to partycypacja Teatru Miejskiego w projekcie Gdańsk i Metropolia, choć na razie Metropolii nie widzę, jako kandydat do europejskiej stolicy kultury w 2016 roku. Do tej pory na przykład nie mogę zrozumieć dlaczego festiwal R@port, który jest coraz bardziej europejski, nigdy nie mieścił się w orbicie tego projektu, nigdy nie był wymieniany jako jedna ze sztandarowych imprez kulturalnych Trójmiasta. Też wydaje mi się ważnym, aby myśląc o Teatrze Miejskim jako o teatrze miejskim, czyli teatrze lokalnym, nie gubić tej drugiej, szerszej perspektywy. Trzeba mieć pomysł, aby się wpisać w te przygotowania i naprawdę uważam, że Teatr Miejski ma tu coś do zaoferowania.

Mirosław Baran: Chciałem zwrócić uwagę, że wszyscy jak tu siedzimy chwalimy - i słusznie - R@port i Gdyńską Nagrodę Dramaturgiczną, trochę tracąc z pola widzenia fakt, że świetność tych dwóch przedsięwzięć i ich renoma nie przekłada się w żaden sposób na codzienne funkcjonowanie tej sceny.

Piotr Wyszomirski: Czy w ogóle wiemy jakie są oczekiwania gdyńskiej publiczności?

Joanna Puzyna-Chojka: Nie ma sensu tworzyć żadnych form odgórnych, tak jak "teatr artystyczny", bądź "teatr dla ludzi". Unikajmy prostych haseł. Można np. badać publiczność, wystawiając im bardzo rozmaite projekty, którym przyświecać będzie założenie różnorodności, zawłaszczając również do tego przestrzenie naszego miasta. Robił to m.in. Maciej Nowak w Gdańsku i to się sprawdziło. Wierzę, że Gdynia również ma takie przestrzenie, w których można by było opowiedzieć jakąś historię. Z tego założenia wyrasta idea festiwalu Miasto w Legnicy, szuka się przestrzeni, które mają do zaoferowania swoją opowieść. I z tego się rodzi dramat.

Piotr Wyszomirski: A co z lokalnymi kandydaturami? Przez nas bardzo często przemawiają kompleksy, sprowadzamy np. Jacka Żakowskiego, aby poprowadził debatę o współczesnej dramaturgii...

Joanna Puzyna-Chojka: Gdynia potrzebuje wielkiego nazwiska, najlepiej dwóch wielkich nazwisk. Jacek Żakowski prowadził debatę nie tylko po R@porcie, prowadził również debatę, która się rozgrywała wokół wydarzeń związanych z Nagrodą Literacką Gdynia.

Piotr Wyszomirski: Nie mam nic przeciwko Jackowi Żakowskiemu, wręcz jestem za, ale nie na takich zasadach jak na R@porcie, kiedy słynny dziennikarz wpadł na Festiwal w ostatniej chwili, obejrzał dwa spektakle i na podstawie tego prowadził debatę o współczesnej dramaturgii. To była chałtura, nie musimy godzić się na takie sytuacje.

Jarosław Zalesiński: Wiemy, że formuła konkursowa ma swoje wady. Wiemy o autokarach jeżdżących z kandydatami po całej Polsce, pamiętamy o tym, co się zwykle dzieje potem, jak się zachowują odrzuceni, udowadniają, że stała im się krzywda. Ma to swoje uciążliwe strony. Niemniej mam w tej chwili przeczucie, że sprawa się rozegra według scenariusza, charakterystycznego, powiem tutaj uszczypliwie, dla ustroju Gdyni, czyli oświeconego absolutyzmu, że tak to się dokona, oby pomyślnie, oby prezydent Szczurek dobrał sobie przytomnych doradców, nie tylko z kręgu własnych urzędników, żeby mu wskazali, która z pojawiających się na horyzoncie kandydatur byłaby najlepsza dla Gdyni. Takie jest moje główne zmartwienie dotyczące trybu podejmowania tej decyzji w ramach ustroju Gdyni.

Joanna Puzyna-Chojka: Ale chyba nie mamy wątpliwości, że jest to naiwne życzenie, ponieważ już przy ostatniej edycji konkursu w Jury nie było nikogo "niezależnego", czyli nikogo, kto nie byłby związany z UM, albo nie wywodził się z zespołu, ze związków zawodowych. Już nawet ta nieobecność dzisiejsza, czyli fakt, że nie ma nikogo z Wydziału Kultury, przekonuje mnie o tym, że ta decyzja zostanie jednak podjęta arbitralnie, bez wsłuchiwania się w głosy, bo to już się staje tutaj pewną tradycją.

Jan Ciechowicz: Mnie się wydaje, że właśnie niekoniecznie. Po to rozmawiamy przy otwartych drzwiach przed Piotrem Wyszomirskim, mówiąc do "Gazety Świętojańskiej", pisma niezależnego, żeby można było z takim głosem, potrzebą demokracji szerszej, być usłyszanym. Rozmaicie to w przeszłości bywało, zdaje się, że to "ciało słuchające" kandydatów, kandydaci, jak i my rozmawiający tutaj za pośrednictwem "Gazety Świętojańskiej" mamy jeden i ten sam cel: wybrać najświetniejszego możliwego kandydata na dyrektora Teatru. A może dwóch ludzi, którzy by to poprowadzili i żadne anse, opcje prywatne, interesy, koterie nie powinny mieć miejsca.

Joanna Puzyna-Chojka: Chciałam jeszcze przypomnieć, że my właściwie nie poznaliśmy programu, czy wizji programowej dyrektora Villqista, kiedy przesądzano o jego stanowisku.

Piotr Wyszomirski: Ale kolejność zdaje się była inna, bo Pan Prezydent miał wizję teatru i w rozmowie z dyrektorem zaproponował, aby był to teatr artystyczny i Villqist podjął się próby tworzenia teatru artystycznego ze wszelkimi zastrzeżeniami, że nie wiemy jeszcze, co to właściwie znaczy.

Jan Ciechowicz: Było też tak, że najpierw był konkurs ogłoszony, trzech kandydatów zaledwie i Jacek Bunsch, który się czuł niezręcznie, bo powinien on właśnie wywalczyć sobie poprzez tę swoją dobrą kadencję, prawo do drugiej edycji. Villqist dostał nominację od Związków Artystów Scen Polskich, czyli miał umocowanie tego typu, również w kręgach artystycznych.

Piotr Wyszomirski: A co sądzą Państwo o czymś na kształt Rady Programowej Teatru?

Jarosław Zalesiński: Myślę, że wystarczy po prostu sensowne jury konkursowe, o ile będziemy mieli konkurs.

Joanna Puzyna-Chojka: Raczej nie rada programowa, po prostu dobre osadzenie nowego dyrektora w środowisku. Jednym z błędów poprzedniego dyrektora była zupełna izolacja jego, jako osoby reprezentującej tę instytucję od środowiska: niebywanie na premierach, niewchodzenie w żadne relacje współpracy z innymi instytucjami. Wiem, że to przez wielu ludzi było bardzo niedobrze odbierane.

Mirosław Baran: No ale do tego to trzeba być w ogóle fizycznie w Gdyni.

Piotr Wyszomirski: Na koniec prosiłbym o konkretne postulaty, co w tej sytuacji zrobić. Było już wiele pomysłów. W skrócie pomysł każdego z Was na rozwiązanie tej sytuacji.

Mirosław Baran: Dobry kandydat, wyrazisty artystycznie, który będzie miał odwagę stosować politykę "grubej kreski", wejdzie z własnymi pomysłami, nawet z częścią własnego zespołu. Niekoniecznie musi być wybrany w konkursie i niech repertuar eklektyczny, którego na pewno będzie wymagało Miasto, nie oznacza rezygnacji z szeroko pojętych planów teatru artystycznego.

Jarosław Zalesiński: Mając świadomość różnych mankamentów formy konkursowej i ciesząc się, że władze miasta, jak słyszymy, podjęły rozmowy z różnymi kandydatami, mimo wszystko opowiadałbym się za tym, żeby finalną formą rozstrzygnięcia sukcesji dyrektora Teatru Miejskiego był otwarty konkurs, w którym kompetentne Jury, którego członkami powinny być nie tylko władze miasta, ale i sensownie dobrani znawcy życia teatralnego, zdecydowało o jego przyszłości, a wierzę, że marka teatru jest wciąż na tyle dobra, że jakieś sensowne osoby się na to stanowisko znajdą.

Joanna Puzyna-Chojka: Jestem przekonana, podobnie jak Państwo, że nie mam żadnego, rzeczywistego wpływu na formułę konkursu, ani na sposób wyboru dyrektora Teatru Miejskiego. Chciałabym powiedzieć o swoim marzeniu: marzy mi się w Gdyni teatr, który unika prostych haseł, prostych formuł, natomiast wsłuchuje się w głosy publiczności, stara się połączyć lokalność z uniwersalnością, chce być teatrem społeczeństwa, chce być teatrem, który zadaje podstawowe pytania, który wchodzi głęboko w przestrzeń miasta, który szuka nowego widza: takiego, który niekoniecznie jest do teatru przekonany, a równocześnie nie lekceważy tego, który teatrowi jest oddany. Drugim moim marzeniem jest to, żeby dwa projekty, które są z Teatrem związane, czyli: festiwal R@port oraz Gdyńska Nagroda Dramaturgiczna, przekładały się na życie codzienne teatru. Żeby z nich wyrastał pomysł na repertuar tego teatru, żeby przekładał się na inne, niż produkowanie spektakli działania: edukacyjne, warsztatowe, programy rezydencji.

Jan Ciechowicz: 2011 rok, najlepiej już od stycznia, ma być nowym otwarciem, ma rozpocząć godnie drugie półwiecze Teatru im. Witolda Gombrowicza. Niech Patron dalej na swój sposób zobowiązuje i buduje sposób myślenia Gombrowiczem. Konkurs na dyrektora, czy na duet artystyczny, ale konkurs też odpowiednio przygotowany. Można by namówić najlepszych kandydatów, aby się do niego odpowiednio przygotowali. Bardzo wierzę w merytoryczną, dobrą rozmowę tych, którzy by chcieli nas dalej poprowadzić. R@port i Nagroda Dramaturgiczna to nasze constans, tutaj nie powinno się nic zmienić, a jeżeli idzie o codzienny byt Teatru, to się powinno tylko poprawić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji