Artykuły

Warszawa. Spektakl o życiu Stefanii Grodzieńskiej

Grażyna Barszczewska przygotowuje spektakl "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej". Aktorka wykorzystuje w nim felietony, monologi Stefanii Grodzieńskiej, sięga też po teksty Jerzego Jurandota.

Własna firma, scenariusz wielkości książki telefonicznej, stuprocentowa nadaktywność - oto cechy osoby przygotowującej spektakl. "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej" Grażyna Barszczewska wymyśliła kilka lat temu. I bardzo się uparła, żeby wszystko doprowadzić do końca. Premiera w lutym.

Grażyna Barszczewska: Wie pani, ten spektakl to ze złości będzie.

Beata Kęczkowska: O, toby się pani Stefania ucieszyła!

- Pomysł, żeby napisać taką rzecz ze Stefanią w roli głównej, pojawił się z buntu i niezgody na wszechobecną rozrywkę, którą jesteśmy atakowani, na takie dosadne niepoczucie humoru. Słucham tego, oglądam, i nic. Kąciki ust nawet się nie unoszą. Nie śmieszy, raczej przeraża. Pytałam znajomych, jak oni reagują, bo może ja nie mam poczucia humoru ? Ale przecież: "Mam takie poczucie humoru, że śmieszy mnie myśl, że ktoś mógłby pomyśleć, że nie mam poczucia humoru". I okazuje się, że innych także te produkcje nie śmieszą. Natomiast bawi mnie to, co pisała Grodzieńska. Takie poczucie humoru, ten żart, nie wprost, ten pure nonsens, groteska. To wszystko, czego właściwie w rozrywce prawie już nie ma. Dążymy, aby w tym spektaklu zbliżyć się choć w części do "Kabaretu starszych panów" czy kabaretu "Dudek", w którym grałam.

Pracując nad scenariuszem, przeczytałam kilkakrotnie wszystko, co Grodzieńska napisała. Sięgnęłam też po teksty satyryczne jej męża Jerzego Jurandota. Przede wszystkim po jego piosenki, bo Stefania tych nie pisała. Zajrzałam do waszych rozmówek, które przez lata publikowałyście na drugiej stronie "Gazety Stołecznej". Też coś z nich wzięłam. Kiedy rozmawiałyście, była już przecież panią po dziewięćdziesiątce, a przecież z waszych rozmówek zupełnie to nie wynika. Gdyby ktoś nie wiedział, ile rzeczywiście miała lat, mógłby pomyśleć, że rozmawia pani z młodą kobietą.

O tak, zawsze miałam wrażenie, że Stefania jest młodsza ode mnie

- (śmiech) Tak, ona była najmłodszą osobą, jaką znałam. Ją znakomicie odbierały nawet nastolatki. To, co pisała, jak się zachowywała, jaki miała stosunek do świata, to młode spojrzenie. To nie była staruszka, babcia Stefania, chociaż tak sobie czasem z siebie żartowała. Była przy tym osobą niezwykle mądrą, dojrzałą, doświadczoną. To wszystko jednak łączyła z ciepłem i humorem, klasą, otwartością, słuchała innych, była ich ciekawa.

Kiedy kilka lat temu zaczęłam pracować nad scenariuszem, oczywiście zwierzyłam się z tego pani Stefanii. Dostałam jej błogosławieństwo: "Jak z tych moich kawałków można coś zrobić na scenę, to proszę bardzo korzystać. Zapraszam się na premierę". Pani Stefania odeszła... czuję się więc w obowiązku i namaszczona. Od samego początku pomocą służy mi też Joanna Jurandot-Nawrocka, córka Stefanii i Jerzego Jurandotów.

Pierwsza wersja tekstu miała wielkość książki telefonicznej. W każdą książkę, którą napisała, powlepiałam setki karteczek, z każdej brałam jakieś fragmenty, zdanie, określenie, cytat. Kiedy zaproponowałam udział w spektaklu Grzegorzowi Damięckiemu i pokazałam mu scenariusz, to się aż za głowę złapał: "To przedstawienie będzie trwało cztery-pięć godzin!". Oczywiście, w tej chwili bardzo się to odchudziło. I dobrze. Chciałabym tam zmieścić wiele wątków, ale z pewnych musiałam zrezygnować. Żałuję niemal każdego zdania, które muszę wykreślać, bo odnajduję w nich samą siebie. Czuję pokrewieństwo z panią Stefanią. No, może różni nas zupa pomidorowa, ja ją lubię.

Stefania pomidorówki nie znosiła szczerze i z całego serca.

- Ale łączy nas już jajko, wiem, że je lubiła. I kieliszek czystej też.

A gdybyśmy miały jakoś określić to, czym będzie ten spektakl?

- Chcę, żeby to był kabaret literacki. W teatrze. Poprosiłam o opiekę artystyczną Andrzeja Poniedzielskiego, który jest gwarancją zachowania dobrego smaku i wysokiej próby naszej zabawy kabaretowej w teatrze. A może lepiej nazywać to opowieścią teatralną? Jej bohaterką jest kobieta, aktorka, ale również żona idiotka. Taka, co to znienacka spyta siedzącego w fotelu męża: A jak ty mnie pochowasz? A czy ty mnie jeszcze kochasz? Dawniej to byłeś inny! Stefania genialnie potrafiła zauważyć tę stronę kobiecej natury. Ta moja bohaterka to też trochę kobieta zawiedziona, która śpiewa do Ignacego: "Nikt mnie nie rozumie tak jak ty".

A Ignacy...

- "...mieszka u mnie w wannie. Mianowicie jest karpiem. Okoliczności, które połączyły nasze losy, były tak proste, jak proste bywają najczęściej okoliczności, które łączą ze sobą czyjeś losy. Dość mamy na to przykładów w literaturze: znajomość zawarta podczas wizyty - Romeo i Julia, wspólne wczasy nad morzem - Tristan i Izolda (...) Z Ignacym rzecz miała się tylko o tyle odmiennie, że jak już wspomniałam, Ignacy jest karpiem. Kupiłam go na święta z zamiarem zabicia, a potem zjedzenia nieżyjącego. Jednak nikt w domu nie chciał zabić Ignacego. Kupiłam więc w barze rybnym nagłe zastępstwo na święta, a Ignacy zamieszkał w wannie. Dziesięć lat temu. Zresztą w krótkim czasie przywiązałam się do niego i tu zaczęły się problemy.

Ignacy nie zwraca na mnie uwagi. Nie istnieję dla niego. Wiem, że gwałtownością nic nie wskóram. Muszę być cierpliwa. Karpie podobno żyją ponad sto lat, mam dużo czasu. Nie wiem wprawdzie, w jakim wieku jest Ignacy, ale wygląda młodo.

- Ignacy ! - Ignacy to ja...". Kocham ten monolog Stefanii.

Ale Ignacy to marzenie! (śmiech)

- Natomiast moim równorzędnym partnerem na scenie jest aktor, mąż. Zagra go właśnie Grzegorz Damięcki będący także po trosze i Jerzym Jurandotem. To trochę jak w prawdziwym życiu Stefanii, w którym znakomicie uzupełniała się z mężem. Bardzo się słuchali wzajemnie. To można prześledzić w ich pisarstwie. Wykorzystuję m.in. jego "Plima" i "Rozmowę z Galileuszem", chcę, żeby było jak w dobrym kabarecie literackim, gdzie teksty satyryczne mieszają się z lirycznymi, a nawet z dramatycznymi.

I co to będzie?

- Na przykład piosenka "Trzy listy" napisana przez Jurandota, która będzie mu dedykowana.

Słyszę słowa:

Bądź zdrów, wszystko wiem, nie zobaczysz mnie więcej, jeśli ci ze mną źle. Ten list potem spal, niech nie wpadnie w jej ręce, spal i zapomnij mnie! Tylko powiedz, dlaczego? Za tyle, tyle dni! Tylko powiedz, jak mogłeś? Jak mogłeś właśnie ty! Bądź zdrów, jedno wiedz: Nienawidzę goręcej, niż wpierw kochałam cię!

...i natychmiast robi się mocno lirycznie.

- A rozmowa z cieniami? Aktorka wchodzi na scenę, by poszukać iluś lat życia, które zostawiła w teatrze. W moim przypadku też jest ich już trochę, bo 40.

I jak pani je ocenia?

- 40 lat intensywnego istnienia w zawodzie - to już pewnego rodzaju nagroda od życia, może nawet sukces? Ale ma cenę. To oczywiste.

Świadomie, choć od ról pierwszych naiwnych rozpoczęłam swoją aktorską drogę, nie licząc na to, że będzie łatwo i przyjemnie. Przez te wszystkie lata nigdy, nawet maksymalnie wyczerpująca praca w teatrze czy filmie nie była dla mnie udręką czy rozczarowaniem. I teraz poddam się każdemu teatralnemu reżimowi, jeśli tylko widzę w tym głęboki artystyczny zamysł. I nie ważne, czy reżyser ma 20 czy 80 lat i liczne słabości. Utalentowanym wybaczam wszystko. Tyle że jak już wejdę na scenę czy przed kamerę, to taka skromna i pokorna nie jestem... Chcę być ważna! Więc jeśli już "plim", to w dobrej orkiestrze z utalentowanym, przygotowanym dyrygentem.

W przypadku tego projektu wykazuje się pani wielkim uporem, niemal wszystko biorąc na siebie.

- Zawsze utożsamiam się z tym, co robię, ale w tym przypadku rzeczywiście bardzo przyśpieszyłam. Poniedzielski i Damięcki żartują na próbach, że muszą złożyć się na jakąś gigantyczną uspokajającą tabletkę dla mnie, która wyciszyłaby moją nadaktywność. Ale nie, nie jestem sama. Produkcją przedstawienia zajmujemy się rodzinnie i nikt nie chce mieć taryfy ulgowej. Naszą energię podsycają entuzjastyczne reakcje ludzi, kiedy mówię: Stefania Grodzieńska. Ważne, żeby nie zgubić finezji i poczucia humoru, za które kocham panią Stefanię od jej pierwszej książki. Mam nadzieję, że podzielimy się tym z publicznością. Łatwo nie jest, bo jak pisał Jurandot:

My jesteśmy naród, który

Z natury nie jest ponury.

Tylko że wciąż we krwi mamy

Wszystkie narodowe dramy.

Nie zachwyci żadna draka-ć,

Bo szlachetniej się popłakać.

Nie porwie rozrywka płocha-ć,

Bo szlachetniej się rozszlochać.

Do tragedii ciągnie cóś cię,

Bo to jakoś w lepszym guście

I entuzjazmuje ból cię,

Boś wychowan w jego kulcie.

Zasię śmiech to rzecz wstydliwa,

Z którą każdy się ukrywa,

Bo to zawsze coś gorszego.

A cholera wie dlaczego!

Czy w pani wannie pływa jakiś Ignacy?

- Teraz poszedł pod prysznic (śmiech). Ale na wigilię karp w galarecie, karp po żydowsku musi być. To jest moje dzieciństwo, mój dom. Te święta traktuję bardzo rodzinnie. To taka dana nam od losu tradycji przytulanka, poczucie bliskości. Pięknie to powiedział ksiądz Jan Twardowski:

Oby się wszystkie trudne sprawy

porozkręcały jak supełki -

własne ambicje i urazy

zaczęły śmieszyć jak kukiełki

I aby w nas złośliwe jędze

pozamieniały się w owieczki -

a w oczach mądre łzy stanęły

jak na choince barwnej świeczki.

To taki czas, że trzeba zapomnieć o agresywnym, zmanipulowanym świecie, żeby przynajmniej na te kilka dni być takim normalnym, niemodnie dobrym, łagodnym, otwartym, może nawet naiwnym - jak ten mój Ignacy. Bo dlaczego nie?

***

Premiera spektaklu Grażyny Barszczewskiej według tekstów Stefanii Grodzieńskiej i Jerzego Jurandota "Sceny niemalże małżeńskie Stefanii Grodzieńskiej" planowana jest na luty 2011 roku w Teatrze Ateneum. Wystąpią: Grażyna Barszczewska, Grzegorz Damięcki, z udziałem Andrzeja Poniedzielskiego jako Ducha teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji