Artykuły

Krzywe Koło gra Brechta

Warszawscy telewidzowie mieli dużo przyjemności wieczorem 21 kwietnia. Klub Krzywego Koła odnowił swą aktywność teatralną efektownie i z sukcesem, prezentując "Operę za 3 grosze" Bertolta Brechta w pełnej wdzięku reżyserii Konrada Swinarskiego, wspartej scenografią Zofii Pietrusińskiej, ozdobionej udziałem aktorskim Haliny Kossobudzkiej, Kaliny Jędrusik, Zofii Mrozowskiej, Aleksandra Bardiniego (tak!), Tadeusza Plucińskiego, Janusza Bylczyńskiego, że wymienię tylko tytułowe role.

Tak oto podopieczni teledyrektora Jerzego Pańskiego zapisali w teleaktywach dobry wieczór. My, reszta, mieliśmy też swoją frajdę, oglądaliśmy oryginał telewizowanego przedstawienia w sali Teatru Współczesnego, Mokotowska 13. Podaję dokładny adres, gdyż głęboko ufam, że piękności nie będzie się trzymać pod telekorcem, że "Operę za 3 grosze" zobaczy wiele jeszcze kompletów widzów. A jeżeli ma to być jednocześnie coponiedziałkowa reklama telewizji, to można przecież obok sceny umieścić teleodbiornik, widz będzie bez kłopotu oglądać i przedstawienie, i jego twórcze odkształcenie na ekraniku. Tak było w poniedziałek 21 IV 58, i było bardzo zabawnie, ale potem jakiś osobnik ekran wyłączył i wszyscy patrzyli już tylko na scenę. Ale też było bardzo przyjemnie.

John Gay wystawił swą "Operę żebraczą" w r. 1728, mały teatrzyk w Lincolns - Inn - Fields był pełen, sztuka podbiła londyńczyków. Gatunek widowiska, jakie pokazał Gay, nazywano "the ballad opera", gatunek ten cieszył się szczególną popularnością wśród średnich i niższych "sfer" ówczesnej publiki. To były parodie regularnej opory, to były wywodzące się ze starej tradycji angielskiej sceny ludowe, obrazki parodystyczne z życia, przeplatane sentymentalnymi piosneczkami, kryminalną akcją i wszelakimi "niemoralnościami". Gdzieś już w dziesięć lat po premierze "Opery" Gaya władze przydusiły balladowe opery, małe teatrzyki przymknięto, by położyć kres zuchwałemu szarganiu obyczajowych świętości i urzędowych osób.

Równo w dwieście lat po Gayu w słynnym teatrze berlińskim na Schiffbauerdamm Brecht wystawił własne opracowanie starego tematu, "Operę za 3 grosze". Sukces był fantastyczny. Burżuje na widowni śmieli się z własnej karykatury, karykatura była doskonała, żywa własną sceniczną energią, a przecież trafiająca każdą frazą w mitologiczną kapliczkę cnót społecznych. Sztuka Brechta w jeszcze mniejszym stopniu niż stara komedia Gaya "odbija" życie społeczne. Ona sprowadza społeczne i psychologiczne przebiegi do czystych, racjonalistycznych schematów, demonstruje preparat groteskowy i dydaktycznie prosty. Oto objaśnienia Brechta do wstępnej sceny: "Die Bettler betteln, die Diebe stehlen, die Huren huren". Ludzie sprowadzeni tu są do prostych funkcji, prawdy obrazu nie mąci wciąganie "współczującego" widza w świat scenicznych figurek. Między sceną i salą stoi sam autor, objaśnia najpierw, potem jego magiczna pałeczka teatralna puszcza w ruch żebraków, bandytów, prostytutki, szanownych przedsiębiorców, szeryfów i wszelakie ludzkie draństwo. W tym samym roku 1928 teatr Piscatora wystąpił ze sławną w świecie inscenizacją "Szwejka". To był wielki okres niemieckiego teatru społecznego. Społeczne momenty "Opery za 3 grosze" wybił na czoło przedwojennej polskiej inscenizacji "Opery" Leon Schiller.

Jak dochodzi ładunek społecznej dydaktyki Brechta dziś? u nas? Oczywiście demaskacje kapitalistycznej maszynki musów ekonomicznych nie mają sensu bezpośredniej aktualności. Ale i tak dosyć jest mądrych i zabawnych sformułowań, które dadzą się dostosować do "musów ekonomicznych" w ogóle, nie tylko kapitalistycznych. Racjonalistyczna kpina ma mocny żywot. A parodystyczne chwyty operowe są zawsze zabawne, balladowa zabawa w bandytów ma wdzięk nieodparty. Piękny i niesłychanie godny jest ten Janosik z Soho, ta "czerwona oberża" z melonikami, getrami, fabryką żebraków, sentymentalnym księżycem, koronacją królowej i dziewczynkami publicznymi w czarnych podwiązkach. Toulouse - Lautrec, ekspresjonizm, parodia mądra i - raz jeszcze powtórzymy - kapitalnie śmieszna. Polski reżyser bogatym materiałem teatralnym "Opery" gospodarował z umiarem, z dydaktycznej dobrej zabawy nie zrobił ani razu "czystego wygłupu".

Brecht z okazji "Opery" po raz pierwszy pełniej i w formie zdecydowanej formułował swe założenia teoretyczne. Te sformułowania oczywiście tkwiły w pamięci i reżysera, znawcy teatru Brechta; bez wątpienia dobrze wiedział o nich i zespół. Należy tym bardziej podkreślić z radością, że ów duży aparat teoretyczny nie zaciążył nad widowiskiem (oby nie tylko jak dotychczas telewizyjnym) "Opery". Oczywiście, konsekwentnie i ładnie zrobione były przejścia od postawy "komentarza" do postawy "gry", ze szczególnie subtelną ironią przeprowadzał to p. Aleksander Bardini. Nie ma co szukać w tym przedstawieniu intymnych, realistycznie odrobionych przeżyć. I to bardzo robrze. Natomiast można usłyszeć piękny "song" Kaliny Jędrusik, obejrzeć jej palce, lizać ślubne koronki i czarne pończochy, można w p. Plucińskim dojrzeć wszystkie ideały szlachetnego nożownika, można pełną gębą pić mądrość ze strumienia dialektyki rozlewanej przez p. Bardiniego w dostatecznej dla wszystkich obfitości. Prosimy o jeszcze wiele wznowień! Joannie Walter, duchowi poruszającemu teatralne motory Klubu K. K. - podziękowanie!

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji