Artykuły

Smugoń, Zborowski, ostatnie teatralne role

Nie można go nie było nie pamiętać, wyróżniał się wspaniałym słowem, wyrazistością, postawą. Taki właśnie był KAROL WOJTYŁA - pisze Danuta Michałowska w swojej książce.

I on [Tadeusz Kwiatkowski] właśnie razem z Julkiem Kydryńskim przyszedł do mnie pewnego sierpniowego wieczoru 1940 roku z propozycją współpracy pod opieką mego idola - Juliusza Osterwy, który teraz mieszkał w Krakowie. Chcieli - ze względu na Osterwę - wystawić, oczywiście w warunkach domowych, dramat "Uciekła mi przepióreczka" (...) Oczywiście zgodziłam się na wszystko, oszołomiona i uszczęśliwiona do ostatnich granic. Już następnego wieczoru Julek przyszedł po mnie i zaprowadził do swojego mieszkania przy ul. Felicjanek 10, a tam czekał jeszcze jeden kolega: był nim - doskonale zapamiętany w roli w "Kawalerze" i wcześniej z wieczoru autorskiego młodych poetów "Droga topolowy most", na którym czytał swoje wiersze - Karol Wojtyła.

Nie można go nie było nie pamiętać, wyróżniał się wspaniałym słowem, wyrazistością, postawą - dziś powiedziałabym: osobowością. Tak to teraz nazywamy: ktoś nieznany wchodzi na scenę czy estradę, czy gdziekolwiek, i - jest. Taki właśnie był Karol.

Po różnych próbach i po spotkaniu z Juliuszem Osterwą postanowiliśmy zrezygnować z wieloobsadowej całości dramatu i skupić się na akcie II, w którym występują tylko trzy osoby: Przełęcki, Dorota i Smugoń.

Nasza trójka: Karol, Julek i ja, od początku zapalona do intensywnej pracy, znakomicie przystawała do tej części dramatu. Trzpiotowaty nieco i nie pozbawiony wdzięku Julek - Przełęcki, poważny, zasadniczy Karol, w swojej ulubionej wersji "prostego człowieka" - Smugoń (była to kiedyś rola Jaracza), i ja pomiędzy nimi: liryczna i zakochana w uroczym "docencie" Przełęckim wiejska nauczycielka, żona Smugonia - Dorota.

Dziś wiem, jak daleko mi było do zagrania tych doskonale napisanych scen! O swego zadania dorastał tylko Karol. Był naprawdę wspaniały. Poza tym to on reżyserował całość.

Spotykaliśmy się codziennie o szóstej po południu i już we wrzeniu czuliśmy się gotowi do pokazu naszej pracy, który odbył się w dużym pokoju mieszkania państwa Kydryńskich. (...)

Koroną premier okupacyjnych był "Samuel Zborowski". Najwyższy ciężar gatunkowy tekstu, wielka praca nad wykonaniem, rozszerzenie zespołu, oryginalna muzyka, wreszcie aż sześciokrotne powtórzenie w różnych lokalach, no i fakt, że była to ostatnia zrealizowana w czasie okupacji premiera. Wszystko to nadaje wspomnieniom o 'Samuelu" jakiegoś szczególnego znaczenia Tekst postaci tytułowej prezentował Karol Wojtyła, Adwokata - Kotlarczyk, nasza trójka stanowiła Chór). ()

Następna premiera miała być poświecona Roztworowskiemu, a stanowiły ja fragmenty "Miłosierdzia" i "Strasznych dzieci". Po raz pierwszy zetknęliśmy się tu z normalnym dramatycznym tekstem i normalnymi rolami - "Samuel Zborowski" jest bowiem, jak wiadomo, dramatem niescenicznym, opartym na lirycznych i epicznych monologach.

Była to więc praca nowa i bardzo interesująca, bo rozwiązywaliśmy wszystkie nasze problemy na nasz rapsodyczny, inny sposób; przy tym 'Straszne dzieci" wprowadzały zupełnie nowy ton w nasze przedstawienia, ton groteski, buffo, który doskonale kontrastował z pełnym napięcia "Miłosierdziem"

Ale premiera ta zupełnie wyraźnie nie miała szczęścia. Przede wszystkim rozpoczęcie prób poprzedziła znaczna przerwa w pracy z powodu nieobecności w Krakowie Mietka - wyjechał ratować swoje zdrowie do Krościenka.

Dopiero w październiku 1943 zaczęły się próby. Nastrój tych prób był już trochę inny: Karol był duszą nie przy nas - przygotowywał się do stanu duchownego i pracę w zespole traktował jako obowiązek koleżeński, ale nie wkładał w nią ani serca, ani zapału - a bez tego w teatrze do niczego się nie dojdzie. Brakowało go bardzo.

Wspominaliśmy nieraz melancholijnie ten czas, kiedy on właśnie, jeszcze przed przyjazdem Mietka, był duszą i spirytus movens całej naszej gromadki. Potem zawsze wnosił cały ogromny ładunek talentu, rozumu i niepohamowanego młodzieńczego, radosnego entuzjazmu; kiedy udał się nam jakiś szczegół, Karol rzucał się na podłogę, stawał na głowie lub chodził na rękach, a czasem w postawie normalnego człowieka wydawał niesamowite odgłosy swego wcale potężnego barytonu. Pracował wtedy jako zwykł robotnik w kamieniołomach Solvayu. Nieraz wprost po próbie jechał na nocną służbę w swoim bardzo niesalonowym, kamieniarskim kombinezonie - wsiadaliśmy często do tego samego tramwaju i prowadziliśmy nie kończące się dyskusje. Poezja i sztuka akorska były jego żywiołem.

A potem wszystko się zmieniło: siadywał zawsze na uboczu, milczący i nieobecny duchem, a wszystkie teksty począł interpretować w sposób skupiony, monotonny, czysto refleksyjny. Udowadniał nam na domiar wszystkiego, że tak właśnie być powinno, że recytacji nie powinno się absolutnie przeżywać - recytacja to przypominanie odległych, już nie istniejących przeżyć. Tak więc Karol odchodził od nas - na zawsze.

Na zdjęciu: Karol Wojtyła w czasach studenckich.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji