Artykuły

Tylko Muminki?

Jeśli ktoś chciałby wybrać się z dzieckiem w grudniu czy styczniu do Wrocławskiego Teatru Lalek, to repertuarowo wybór ma niewielki - niepodzielnie króluje "Lato Muminków". Nic dziwnego, że teatr nie może zaproponować widzom czegoś więcej, gdyż by zrealizować to przedstawienie przeobrażony został praktycznie cały budynek! - o programie WTL pisze Katarzyna Sipko.

Spektakl rozgrywa się na dwóch scenach oraz w kilku innych pomieszczeniach, co wymaga od publiczności przemieszczania się, a Muminki praktycznie rzecz biorąc stają się przewodnikami po teatralnych zakamarkach, by przybliżyć dzieciom takie pojęcia jak rekwizytornia, garderoba, sznurownia czy fakt, że w teatrze gra się role. I o ile widz lat 4 może się w spektakl naprawdę wciągnąć, to dziesięciolatki już raczej się nudzą (a w takim towarzystwie oglądałam Muminki). Natomiast towarzyszącym dzieciom dorosłym pozostaje niestety tylko docenienie technicznych fajerwerków (bo kino w teatrze, choć pomysł nie nowy to tu atrakcyjnie zrealizowany) oraz urody kostiumów.

Bardziej wymagający widz dostrzeże zapewne i to, że większość ról do zagrania w tym przedsięwzięciu determinuje dość mocno ów kostium. Kostiumy są tak przytłaczające formą, że chcąc uniknąć losu słonia w składzie porcelany aktor niewiele już może w nich zrobić, zresztą scenariusz też za wiele nie przewiduje do roboty, wystarczy, że tak miło się wygląda ... Lalkarze niejednokrotnie na scenie muszą mierzyć się formą - bywa że lalka jest za ciężka, a kostium co najmniej dziwaczny - niemniej kiedy ma się do zagrania POSTAĆ i tworzywo, by tę postać stworzyć, to rzec by można, że warto się i natrudzić dla artystycznego efektu sztuki. Na Muminkach aktorzy noszą te monstrualnie wielkie formy, by przypomnieć dzieciom, iż należy używać słowa przepraszam - to jedno z przesłań jakie można wynieść z tego przedstawienia. Czy nie jest to trochę za mało, by robić o tym (chyba też nie tani) spektakl?

Szkoda, że tak bardzo linia repertuarowa zmieniła się na lakowej wrocławskiej scenie, bo przyzwyczajona jestem do granych tam przed laty spektakli dla widzów od lat 3 do 100. Przyzwyczajona jestem do subtelnej baśniowości, którą wyczarować potrafiła w tym teatrze Beata Pejcz (nagradzana na festiwalach i niezapomniana dla mnie w jej reżyserii "Córka Króla Mórz"), do niezwykłej teatralnej magii jaka była moim udziałem podczas oglądania spektaklu "Jak Matousz poszedł szukać olbrzyma" ( reż. Peter Nosálek), do wyłapywania zabawnych kontekstów, których nigdy nie brakowało na spektaklach Anny Proszkowskiej (np. fantastycznie napisany i zagrany "Czerwony Kapturek Kichawka i Gburek"), do kunsztu lalkarzy, którzy bez problemu radzili sobie i z rolami muzycznymi (101 dalmatyńczyków Jerzego Bielunasa), do wysokiego poziomu sztuki lalkarskiej (tu ciśnie się mnóstwo przykładów, ale podsunę Konika Garbuska w reż. Aleksandra Maksymiaka, bo ten klasyczny już spektakl cudem chyba ostał się w obecnym repertuarze WTL) i w końcu przyzwyczajona jestem także do walorów edukacyjnych przedstawień wykraczających poza wiek czterolatka ( jak krótka historia jazzu czyli zabawna śpiewogra Wiesława Hejno "Kot, pies i jazz").

Gdy patrzy się na WTL z perspektywy wielu lat funkcjonowania tej instytucji to obecny kierunek rozwoju (widoczny z zewnątrz) przedstawia się następująco: WTL poza graniem na macierzystej scenie dorobił się także sceny w Centrum Handlowym Renoma, grywa w Aquaparku oraz objazdowo Bajkobusem (te plenerowe spektakle na motywach wrocławskich legend mają jak można przeczytać na stronie www teatru fantastyczne powodzenie - liczba widzów, która je oglądała, może budzić szacunek każdego włodarza teatru) oraz (rzecz jasna latem) grywa też podczas rejsu statkiem po Odrze (ten projekt jest jednym z promujących Wrocław jako stolicę kultury). Poza wszystkim w teatrze mamy orkiestrę kameralną oraz chór dziecięcy jak i odrestaurowaną scenę letnią (tudzież piękny Park Staromiejski) - niemal nie sposób wyliczyć wszystkich nowości!

Najmniej nowości jest natomiast w oryginalnym repertuarze dramatycznym dla dzieci - z tekstów mamy tu trochę klasyki (J. Gilowa, J. Brzechwa, P. Jerszow), adaptacje (legend wrocławskich, czy wspomniane Muminki) oraz rodzynek w cieście - sztukę "Co w trawie piszczy" współczesnej dramatopisarki Lidii Amejko, choć jej nazwiska nie ma na liście twórców spektaklu (przynajmniej na teatralnej stronie www)

Jeśli teraz przyjrzymy się nowościom na "konkurencyjnej" dla WTL -u scenie Białostockiego Teatru Lalek (podsuwam jako "konkurencję" BTL z racji, że i w Białymstoku i we Wrocławiu są szkoły kształcące lalkarzy więc teatry w tych miastach możemy uznać za "polskie zagłębia lalkarstwa"), to tam rzuca się w oczy praktycznie rzecz biorąc jedna rzecz (bo nie tak częsta w polskich teatrach) - stworzenie etatu dla dramaturga! I mało tego, bo teatrowi udało się pozyskać do współpracy na stałe dramatopisarkę młodego pokolenia, której sztuki gra już lwia część teatrów lalek w Polsce (Warszawa, Bielsko-Biała, Białystok, Szczecin, Opole, Wałbrzych, Poznań), a reżyserują je tak wybitni teatralni twórcy jak np. Peter Nosálek, czy Janusz Ryl - Krystianowski. No cóż teatry sięgają po sztuki Marty Guśniowskiej, bo o niej rzecz jasna tu mowa, gdyż jej teksty są głębokie i proste zarazem, są zabawne i refleksyjne, posiadają żywą akcję, fantastycznie skrojone postaci i barwny dialog. Co ważne, w jej sztukach przysłowiowy czterolatek i widz dorosły znajdzie coś atrakcyjnego dla siebie, nie mówiąc o tym, że prezentując wysoką kulturę i wartość słowa, jak i interesującą grę z baśniową konwencją teksty te to zawsze twórcze wyzwanie dla inwencji realizatorów.

No cóż, mieszkając na Dolnym Śląsku, "na Guśniowską" trzeba wybrać się do Wałbrzycha (bardzo udana realizacja "Baśni o rycerzu bez konia" w reż Krzysztofa Grębskiego - nota bene związanego zawodowo z WTL-em) czy Opola (magiczna "Baśń o grającym imbryku" w reż. Petra Nosálka) lub też nie tak odległego Poznania (zabawny spektakl "O rycerzu Pryszczycerzu" w reż. Janusza Ryla-Krystianowskiego), choć we Wrocławiu nie brakuje doświadczonych reżyserów (ich "litania" jest kilka akapitów wyżej), którzy chętnie (jak mniemam) pokazaliby na wrocławskiej scenie ten rodzaj literatury jaki dla teatru proponuje Guśniowska. Skoro Guśniowska we Wrocławiu grana nie jest (choć grana jest w większości liczących się polskich teatrów lalek) to albo jej sztuki nie wpisują się w obecną linię repertuaru WTL, albo WTL stara się być oryginałem (skoro wszystkim się podoba, to nam nie!). Przekładając na realia jedna i druga konkluzja graniczy z absurdem.

Kończąc tę dość długą dygresję teatralną i wracając do Muminków - czuję się nimi tak samo usatysfakcjonowana jak zakupami w butiku, bo dostałam gadżet dobrze reklamowany i pięknie opakowany oraz nie tani, a przecież już na drugi dzień tak naprawdę nie bardzo jest co wspominać czy o czym rozmawiać takie świąteczne cacko z dziurką!

***

Autorka jest dziennikarką, współpracowała z prasą lokalną (m. in.recenzje teatralne). Obecnie zajmuje się kontaktem z mediami i promocją w Ośrodku Działań Twórczych Światowid we Wrocławiu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji