Artykuły

Taniec bez chochoła

VIII Międzynarodowe Lubelskie Spotkania Teatrów Tańca podsumowuje Bartłomiej Miernik w Teatrze.

Stoję na progu sali Centrum Kultury w Lublinie, gdzie tańczy pięćdziesięcioletni mężczyzna. Robiąc notatki, słyszę jego wyraźne sapanie. Bob Eisen z USA eksponuje zmęczenie, trud poruszania się. Groteskowo wyolbrzymia to, czego nie mógłby ukryć, tworzy grę z własnej, związanej z wiekiem słabości. Bawi go syk publiczności, bawi się z widzami i z operatorami światła. Raz za razem ich strofuje, każąc oświetlić inny kąt sceny, rozjaśnić kolejną jej część. W pewnym momencie wnosi tablicę z napisem: "Ameryka to smutny kraj". Hasłu zdaje się przeczyć puszczające oko do widza one-man show.

W roztańczonej, parnej sali jedna para zmienia drugą. Młoda i smukła, obleczona w krwistą czerwień sukni dziewczyna partneruje spiętemu w garnitur młodemu mężczyźnie (Fine 5 Dance Theatre z Estonii). W Dwóch pociągach tworzą afabularną opowieść o stosunkach dam-sko-męskich. W ich zbliżeniach i oddaleniach, rozpalających atmosferę spojrzeniach mieści się prawdziwa esencja tańca dwóch płci, tańca życia. Zostają zastąpieni przez dwie dziewczyny: wysoką i szczupłą oraz mniejszą, korpulentną. Mniejsza - Johanna Rantanen - tylko dopowiada historię Sanny, jednej z najwybitniejszych fińskich tancerek, twórczyni Kekalainen & Company. Persona - Osoba (odbicia umysłu) to fascynująca poezja, lustrzane odbicie życia. Wykonawczyni, która jest jednocześnie choreografką projektu, w godzinę opowiada historię ludzkiego życia za pomocą ruchu, światła i ledwie paru przedmiotów. Z początku tancerka zdecydowanie wdrapuje się na drabinę, aby z niej sięgnąć szczytu. Daremnie. Od tego momentu porusza się coraz wolniej. Rozpoczyna spektakl w pozycji horyzontalnej, by zwieńczyć go na bujanym fotelu.

Ciekawą formę tańca zobaczyłem w wykonaniu Andrei E. Woods z USA. Jej Kołysanka z Logos wcale mnie nie ukołysała, a miałem wręcz ochotę, by wejść na scenę i towarzyszyć jej w kilkuminutowym tańcu. Czarnoskóra tancerka rozładowała nieco napuchniętą po wcześniejszych pokazach atmosferę poprzez południowy, afroamerykański taniec, połączony z rytmiczną, dobywającą się z bębnów muzyką.

W salach, w których nie tańczono, miały miejsce warsztaty z młodymi adeptami sztuki tanecznej bądź tajne spotkania, na których studenci, stanowiący najbardziej reprezentatywną część zgromadzenia VIII Międzynarodowych Lubelskich Spotkań Teatrów Tańca (spotkania, mające formę prezentacji, konfrontują najciekawsze przedstawienia z Polski z ciekawymi zjawiskami z zagranicy), oglądali na małym ekranie rejestracje zagranicznych spektakli. Będąc uczestnikiem tych podziemnych, odbywających się poza programem projekcji, miałem okazję obejrzeć dzieła Sashy Walz i Patricka Le Roy - twórców światowego formatu. Za oknem wiał porywisty, listopadowy wiatr, a w cieple i ciemni małych salek grupki zapaleńców z zachwytem wpatrywały się w ekran, l przypomniałem sobie opowieści uczestników Łódzkich Spotkań Teatralnych, tych z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jesienno-zimową porą ludzie w moim wieku siedzieli, oglądali i dyskutowali o Przecenie dla wszystkich, Spadaniu... W Lublinie zabrakło tylko kontekstu politycznego, bo i pogoda, i zapał, i ten odcień czerwoności na twarzach i w powietrzu był chyba identyczny. Biorąc udział w pozaspektaklowym życiu lubelskiego festiwalu czułem ogromną potrzebę ekspresji Rzeczy Najważniejszych poprzez ruch. Słowo w teatrze przeżywa kryzys, więc być może tu leży powód tak wielkiego wzrostu zainteresowania teatrem ruchu. Żyjemy w powszechnym bełkocie, gdzie aktorzy swą Wielką Improwizację przeżywają w serialu M jak miłość, a z Bogiem potykają się No Wspólnej. Dziś telewizyjne "kocham cię" znaczy tyle, co "chodźmy do łóżka". To, plus erystyczne popisy polityków, otaczający nas wszechobecny medialny bełkot spowodowały potrzebę ekspresji poprzez ruch, dotyk, spojrzenie. Poprzez ciszę.

Ewa Wycichowska, chyba najbardziej znana i medialna dama polskiego teatru tańca, zaprezentowała przedstawienie, które premierę miało przed siedmioma laty. Transss... Nieprawdziwe zdarzenie progresywne Polskiego Teatru Tańca - Balet Poznański odsyła widza do Trans-Atlantyku Witolda Gombrowicza. Nie jest to jednak fabularny ciąg działań tanecznych, oddający istotę tej powieści, a kilkanaście scenicznych "obrazków z wystawy" autorstwa Wycichow-skiej, które utworzyły cykl pod tytułem "Gombrowicz". Choreografka wróciła do spektaklu, który parę lat temu przepadł bez większego zainteresowania polskiej krytyki.

Wchodzących na salę widzów wita sztucznie uśmiechnięta, wyginająca się tancerka, prezentująca program Lubelskich Spotkań. Z tyłu sceny, przy komputerach stoi dwóch miksujących muzykę mężczyzn, po drugiej zaś stronie siedzi grający na pianinie muzyk. Ich działania nie skupiają się wyłącznie na tworzeniu warstwy melicznej wydarzenia, są aktywnymi członkami zespołu. Podczas ironicznej sceny tyczącej polskich zespołów pieśni i tańca typu "Mazowsze" zakładają ludowe "copki z piórkiem", a innym razem wychodzą w czerwonych podkoszulkach z wypisaną jaskrawym kolorem nazwą teatru, w którym grają.

"A ja chodzę, chodzę, ja chodzę" - wygłasza co czas jakiś przemierzająca scenę Wycichowska. Ubrana w ciemną marynarkę i spodnie w kant chodzi szybko, nienaturalnie wyprostowana. Żeńskie o/ter ego Gombrowicza z Dzienników! Być może - kręci bowiem kołem jego twórczości, żongluje scenami, swym pospiesznym chodem łączy taneczne tematy.

Jeden z tancerzy, który właśnie wszedł w baletowej spódniczce, zostaje przez współtowarzyszy zawieszony na wieszaku do ubrań. Dynda na linie. Reszta baletnic w białych spódniczkach i baletmistrzów zaczyna przemieszczać się ruchem nakręcanych lal. Balet Poznański serwuje weekendowej publiczności oczekiwaną sztukę konwencji: tancerze i tancerki padający na scenę machając w jednym rytmie nogami i rękoma. Będąc po gombrowiczowsku spętani baletową formą, każdy układ zmuszeni są skończyć twarzą do widzów.

Z fragmentów Dziennika, Trans-Atlantyku, Iwony... i Operetki stworzyła choreografka swoją własną opowieść o Gombrowiczu, opartą na dziele i biografii mistrza. Wpisuje się ona między powstałe w 2004 roku spektakle Jerzego Jarockiego - sumującego swą gombrowiczowską przygodę, oraz Łukasza Czuja i Pawła Kamzy - młodych reżyserów dokonujących pierwszych "dutknięć" mistrza. Na podsumowującej Rok Gombrowiczowski warszawskiej konferencji w Instytucie Sztuki PAN Elżbieta Morawiec stwierdziła, że "Gombrowicz w teatrze musi mieć tajemnicę i być oniryczny". Gombrowiczowski collage zaproponowany przez Wycichowska miał i jedno, i drugie. Miał także dużą dozę kpiny, drwiny z widowni. Zgaszenie świateł po jednej z końcowych scen rozpętuje burzę oklasków, która milknie, gdy światło rozbłyskuje. Tancerze jednak grają nadal. Po pewnym czasie światło znów gaśnie. Tym razem oklasków jakby mniej. Przedstawienie zamienia się w teatr uliczny: wchodzi szczudlarz, aktorzy zapraszają na scenę pojedynczych widzów i tańczą w kole przy jednostajnej muzyce. Co chwila przystają, by osoba akurat znajdująca się na proscenium mogła ukłonić się pustoszejącej sali. Część zdezorientowanych widzów wychodzi, część zaś zostaje i klaszcze, by poczuć się "jak w prawdziwym teatrze": oklaski, kurtyna, oklaski, kurtyna. Tu kurtyny nie ma, nie ma też wieńczących spektakl gromkich oklasków, jest za to mechaniczny, jednostajny, miarowy taniec. I tylko chochoła brak.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji