Artykuły

Daje się ponieść emocjom

Beata Ścibakówna mówi nam, co w niej siedzi, o rymach swojej córeczki Helenki, jakie cukierki lubi Jan Englert. Z aktorką rozmawiała Grażyna Korzeniowska.

- W Jednym z wywiadów pani mąż, Jan Englert, utyskiwał, że pani nieokiełznana radość życia lekko przygasła. Coś się stało?

- Nie, wciąż się uśmiecham. Tyle że teraz jestem matką, tzw. opiekunką domowego ogniska, mam więcej obowiązków. Czuję się odpowiedzialna za bliskich. Ale jest we mnie radość, może trochę inna. Bo inaczej cieszymy się mając lat 20, a inaczej - 30. Za kilka lat moje okazywanie radości pewnie znów zmieni barwę.

- Pani mąż Jest introwertykiem. Pani też mówi, że nie Jest zbyt wylewna. Jak dwoje introwertyków okazuje sobie uczucia?

- Ależ my nie jesteśmy introwertykami! Mąż po roli Mundka w serialu "Dom" był tak popularny, że nie mógł przejść ulicą. Wielu ludzi uznawało za honor klepnąć go w plecy i powiedzieć: - Cześć, Mundi! Spontaniczne objawy sympatii bywają uciążliwe, więc nieco zdystansował się do ludzi. Dla bliskich ma otwarte serce. Ja też nie jestem zamknięta. Chociaż nie ukrywam, że kiedy kilka razy wykorzystano moją ufność, podchodzę do innych z pewną rezerwą.

- Prasie też nie daje pani szans. Odmawia fotografowania się z rodziną, niechętnie o niej mówi.

- Całą rodziną pokazaliśmy się po urodzeniu Helenki i to wystarczy. Ale nie uciekam przed prasą. Przecież odpowiadam na pani pytania. Tyle że nigdy nie czyniłam i nie uczynię na użytek mediów szokujących wyznań. Nigdy nie mówiłam publicznie o uczuciach do kogoś, z kim jestem. Nie głosiłam, jaka jestem szczęśliwa. Takie wyznania innych sprawiały, że dziwnie szybko rozpadały się te cudowne związki.

- Czym ostatnio zaskoczyła panią Helenka?

- Sama ułożyła piosenkę o bazyliszku. W dodatku do rymu. Helenka jest nim zafascynowana. Chodzi na Stare Miasto, żeby go oglądać. Ma też książkę "Legendy polskie" z opowieścią o bazyliszku, którą każe sobie czytać i słucha z dużym przejęciem.

- A jak układają się relacje Helenki z przyrodnim rodzeństwem?

- Bardzo dobrze. Odwiedzają ją, obdarowują prezentami. Tyle że to

już dorośli ludzie i są bardziej moimi kumplami niż powiernikami Helenki. Ona ma świetny kontakt z dziećmi mojego brata, które są w zbliżonym wieku. Benek jest młodszy o rok, a Komelka ma roczek.

- Mieli państwo dom w Konstancinie.

- Nigdy w nim nie zamieszkaliśmy. Sprzedaliśmy go jeszcze w trakcie budowy. To była świetna decyzja. Dojazdy do Warszawy byłyby ciągłym staniem w korkach, zabierałyby pół życia. Mamy wygodne mieszkanie, na tyle blisko teatru, że możemy dojść do niego piechotą. Nieopodal jest park z placem zabaw dla dzieci.

- Mirella ze "Złotopolskich" tkwi w dziwnym układzie między Kowalskim a Jego żoną, Ewą.

- Mirella dobrze się czuje, gdy manipuluje innymi. Kowalski i Ewa są, wbrew pozorom, ludźmi słabymi. A Mirella na tyle przebiegła, by przekonać ich do

swoich zamierzeń. Głosząc przy tym, że czyni to w imię dobra. A może Kowalscy trochę z wygodnictwa oddają się w ręce osoby tak energicznej jak Mirella? Ona jest zabawna. Lubię ją grać.

- Mówi pani, że nie jest konfliktowa, ze woli łagodzić, niż drażnić. Czy Jednak, grając zło, zdarzyło się pani przestraszyć samą siebie?

- W filmie "Dama Kameliowa" pana Jerzego Antczaka miałam scenę, w której moja bohaterka robi awanturę Armandowi, granemu przez Jana Frycza. W żaden sposób nie umiałam tego zrobić. Jedna nieudana próba, druga... Wtedy reżyser szepnął mi coś, czym boleśnie mnie dotknął. Oczywiście celowo, by sprowokować pożądaną reakcję. W kolejnym ujęciu zrobiłam awanturę, jak nigdy dotąd. Gdy ochłonęłam, pomyślałam: - Boże, do czego człowiek jest zdolny! Zrozumiałam, że jesteśmy dla siebie niewiadomą, że możemy dać się ponieść emocjom, o które nigdy byśmy się nie podejrzewali. I tych emocji w sobie jestem ciekawa.

- Pani mąż jest dyrektorem Teatru Narodowego. Pani jest aktorką tego teatru. Panuje opinia, że to żony dyrektorów rządzą teatrami. A pani?

- Na tę scenę angażował mnie poprzedni dyrektor, pan Jerzy Grzegorzewski. Jestem z tym zespołem od 1997 r., od początku. Znamy się i wiemy, czego możemy od siebie oczekiwać. Do głowy by mi nie przyszło, że mogę tu rządzić. Chociaż tuż po objęciu dyrekcji przez męża niektóre osoby zaczęły zwracać się do mnie: - pani dyrektorowo. Powiedziałam wtedy, że jestem na etacie aktorki, a nie dyrektorowej. Zresztą mąż zawsze powtarza, że rodzinę się ma, ale jej się nie faworyzuje.

- Jakie cukierki jada przed snem Jan Englert?

- Słodkie.

Beta Ścibakówna. Ma 36 lat. Zodiakalny Byk (pracowita, ambitna, konsekwentna). Uroda amantki (blondynka, niebieskie oczy, 168 cm wzrostu). Gra na wiolonczeli. Żona Jana Englerta, aktora, reżysera, dyrektora Teatru Narodowego. Mama 4-letniej Helenki. Uwielbia podróże (marzy o wyprawie do Brazylii podczas karnawałowego szaleństwa).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji