Artykuły

Ty jesteś jak Adolf Hitler

"Utwór o matce i ojczyźnie" w reż. Marcina Libera w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Brygida Helbig-Mischewski w Pograniczach.

Bożena Keff, drobniutka, energiczna myślicielka i poetka, jest w Szczecinie pierwszy raz, podobają jej się oświetlone Wały Chrobrego, mówi, pół żartem, pół serio, że przypominają jej jakiś nowojorski bulwar. Z przedstawienia wychodzi mocno poruszona. Spektakl operujący ascetycznymi, choć dobitnymi środkami łączącymi zwyczajność z multimedialnością wydobywa z bluźnierczego "Utworu..." Keff całą jego siłę wybuchową. "Bierze na tapetę" to, co w Polsce uświęcone i chronione sferą tabu, a więc bezkarne: instytucję matki i ojczyzny. Dla wielu będzie trudny do strawienia. Widzowie siedzą naprzeciwko siebie, przeglądają się w krzywym zwierciadle wzajemnych spojrzeń i reakcji. Atmosfera intymna. Razem z wyświetlanym na dwóch pozostałych bokach prostokąta sceny chórkiem "freeków" widzowie tworzą krąg. Patrzą, trochę jak marionetki, raz w jedną, raz w drugą stronę, gdyż obserwują jednocześnie obie ściany, na których groteskowy chórek poubieranych w stroje ludowe "krakowiaków i górali" zawodzi złowrogą pieśń żałobną straumatyzowanej wojną starej matki-Żydówki (Irena Jun). Przy nieustannym akompaniamencie tej "odwiecznej skargi" ani żyje, ani umiera ubrana w jasny strój domowy córka Usia (Beata Zygarlicka), przytłoczona cierpieniem rodzicielki. Wojna się nie skończyła, dalej toczy się przy stole. Papieros i komputer są sojusznikami córki, to ich się trzyma, żeby nie zostać zmieciona z powierzchni ziemi lawiną nikczemności ze strony czarno ubranej kobiety. Matka to uosobienie mrocznego dziedzictwa historii.

Zieje grozą, widza przechodzą ciarki, gdy po raz kolejny, zza węgła, wraca na scenę z nową córkobójczą frazą na ustach. Towarzysząca jej wejściom muzyka nie pozostawia wątpliwości, że oglądamy thriller.

Początek spektaklu zaskakuje. Beata Zygarlicka zamiast wygłaszać kwestie bohaterki "Utworu..." mówi głosem samej Keff z wywiadu dla "Gazety Wyborczej", w którym autorka opowiada o trudnym procesie wewnętrznego dorastania do utworu. Padające w wywiadzie określenie "nielegalny plik" jest chyba jednym z kluczy, którymi reżyser otworzył tekst. Marcin Liber, nie kupuje bowiem tylko treści utworu, podkreśla - co może prowokować, boleć - ramę autobiograficzną, interesuje go psychologia powstawania tekstu jako faktu egzystencjalnego i kulturowego, a więc metapoziom utworu. Dlatego niektóre frazy dzieła Keff z ekranu komputera wyświetlane są na ściany.

Beata Zygarlicka, perfekcyjnie pracując ciałem, serwuje widzom mocny, emocjonalny koktajl. Najczęściej ma na ustach sarkastyczny uśmiech, główną broń córki. Gdy matka dziurawi jej palce zszywaczem, Usia bierze długopis do ust i obsługuje nim komputer. W jednej ze scen zwija się pod stołem niczym embrion. Nigdy przez matkę niedostrzeżona jako człowiek, pragnie zapaść się pod ziemię. Bardzo porusza też scena, w której zdesperowana Usia, wzmocnionym mikrofonem głosem, aby w końcu zostać usłyszaną (świetny metapoziomowy efekt) wykrzykuje swoje nigdy niespełnione marzenie o wolności albo swój straszny sen o krwawiącym dziecku, które trzyma na rękach i którego nigdy się nie pozbędzie. Zmuszona jest matkować kobiecie, przez którą przetoczył się hitlerowski terror, ale i przerażający polski antysemityzm. Ten ostatni nie zatrzymał się i przed progiem "Solidarności". Tymczasem matka ją szantażuje, gra na litość, grozi, wdraża poczucie winy. Świetna jest Irena Jun, gdy jako zwycięska babcia, której udało się zdominować sferę prywatną córki, wchodzi na scenę wyzywająco uszminkowana z pióropuszem na głowie, a potem kołysze krzesło do snu. W pewnym momencie powierzchnia wyrafinowanych tortur emocjonalnych pęka i matka oblewa córkę stekiem "bluzgów", projektując na nią doznane wcześniej zło. Córka jest nie tylko jak Adolf Hitler, lecz także jest "czarną małpą, pedałem, żydem, bolszewickim ryjem". Utwór i spektakl pokazują dalekosiężne konsekwencje wojny. Jest bardzo ważny dla Polski, ale też dla młodych Niemców. Dopóki cierpieć będą następne pokolenia ofiar, potomkom ludzi odpowiedzialnych za to cierpienie nie wolno zapomnieć. "Utwór..." i spektal mówią o nienawiści do obcego, o niszczeniu wszystkich, których uznamy za na przykład "Żydów" czy "lesbije". Podczas nagrywania antysemickiego wrzasku niektórym aktor(k)om z chóru podobno robiło się niedobrze. Amok zagrany został doskonale, lecz ładunek emocji był nie do wytrzymania. Bardzo mocna jest scena wspominanego przez matkę rodzenia Usi, kiedy pielęgniarka odmawia zajmowania się "Żydówą". Albo: matka staje pod jedną ze ścian jak przed rozstrzelaniem i żąda, żeby córka ją zabiła. Czy to jest normalne, żeby widownia się śmiała, gdy córka jej odpowiada: "Zabić cię, jak Cię nie zabili Niemcy, / dwie armie przynajmniej, dywizje pancerne, czołgi i lotnictwo / całe cztery lata, to ja mam dać radę?" Ten trudny i kontrowersyjny tragikomizm wpisuje się w nowy nurt mówienia o Zagładzie. Jest to nawiązująca do komiksu "Maus" Arta Spiegelmana "inna" opowieść o doświadczeniu Holocaustu, niepoprawna politycznie, ale rewitalizująca ten dyskurs, niepozwalająca zapomnieć, wychodząca poza schematy "ogranej" wojennej ikonografii i pokazująca, że siłą do przepracowania traumy może być paradoksalnie (czarny, nieraz sarkastyczny) humor. Podobnie funkcjonują - aczkolwiek nieporównywalne z Utworem... z innych względów - filmy Pociąg życia, Życie jest piękne czy grany niedawno w Berlinie musical The Producers.

W spektaklu występuje także ojciec, w "Utworze..." postać tylko lekko zaznaczona, gdyż w dzieciństwie Usi odebrał sobie żvcie. Padł ofiarą jednej z antysemickich nagonek. Choć jako komunista walczył dla ludu, lud nigdy nie uznał go za swego. Marcin Liber wydobywa postać ojca z cienia, wykorzystując filmową dokumentację performance'u Mateusza Felsmanna Portrety ojców. Ojciec na obu ekranach goli się do krwi. Nie ma litości dla widzów, bełkot antysemitów i kaleczący się ojciec wyświetlani są na ścianach tak długo, aż odwracamy oczy. Przy czym na tych samych ścianach-ekranach wiszą od pewnego momentu przytwierdzone tam przez Usię karteczki z manifestem dla ludzkości. Formułując ten projekt lepszego świata, własnych dziesięć przykazań, aktorka - jak zauważa w recenzji dla "Teatru" Inga Iwasiów - "rozkwita wewnętrznymi pięknem". Między pięknymi hasłami manifestu widzimy chór zaciskający pięści na "Innego" - rozziew między ideałem a rzeczywistością nie mógłby być większy. Manifest Keff tak zainspirował twórców przedstawienia, że włączyli jego elementy do oryginalnej broszury spektaklu ironicznie stylizowanej na polski śpiewnik ludowy. Przedstawienie kończy się pojednaniem między matką a córką - to trochę inaczej niż w książce, bardziej jednoznacznie. Może wystarczyłyby aluzje.

Po spektaklu Bożena Keff dziękuje zespołowi, ściska "panią Usię" i "panią Meter", potem wszyscy długo rozmawiają, jakby znali się od wieków. W zespole panuje bardzo dobra atmosfera, każdy czuje się niezbędną cząstką dzieła. Beata Zygarlicka zdradza, że w nauczeniu się "wariackiego" utworu pomógł jej poetycki rytm. "A nie dostanie mi się za muzykę?" - żartuje Aleksandra Gryka. Nie, nie dostanie jej się. Są pochwały dla kompozytor-ki, dla chórku przypominającego trochę Wesele (Barbara Biel, Maria Dąbrowska, Grażyna Madej, Ewa Sobiech, Grzegorz Młudzik, Wiesław Orłowski oraz Arkadiusz Buszko i Robert Gondek), dla solówek łączących ludowość, popkulturę, piosenkę radziecką, blues. Dyrektor artystyczny Anna Augustynowicz mówi, że ceni tutejszą otwartą, lecz bezpretensjonalną publiczność i Szczecin jako miejsce spoza centrum wydarzeń. Z takiego miejsca widzi się najlepiej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji