Artykuły

Warszawa. Keith Warner debiutuje w Wielkim

Keith Warner reżyserował w 20 krajach, teraz debiutuje w Warszawie. W piątek premiera "Wesela Figara".

Za kilka miesięcy Keith Warner zostanie dyrektorem Opery Królewskiej w Kopenhadze. - Mam pięćdziesiąt parę lat i jeszcze kilkanaście lat intensywnej pracy przed sobą - mówi, gdy spotykamy się po próbie w Warszawie. - Wystawiłem około 150 oper w 20 krajach. Uznałem, że zdobyłem odpowiednią wiedzę, by teraz innym, młodszym ode mnie, zapewniać najlepsze warunki do twórczej działalności. Zamierzam to robić w swoim teatrze w Kopenhadze, ale sam będę nadal bawić się reżyserią.

Muzyka pełna życia

Zabawą ma być także "Wesele Figara", nad którym pracuje w Operze Narodowej. - To utwór zwariowany i pełen seksu - mówi. - Jak pan widzi, używam całkiem współczesnych określeń do XVIII-wiecznego Mozarta, by podkreślić, że po ponad 200 latach wciąż jego muzyka jest pełna życia.

Nie oznacza to jednak, że tę operę łatwo wystawić. - Gdy dwa lata temu rozpoczęliśmy rozmowy o premierze w Warszawie, postanowiłem, że umieszczę "Wesele Figara" w jego epoce - dodaje Keith Warner. - Pomysł z akcją rozgrywaną na przykład w nowojorskim apartamentowcu jest dziś banalny. Wybrałem trudniejsze zadanie. Chcę zrobić przedstawienie proste, które będzie silnie oddziaływać na widza.

Pytam więc, czy nie lubi przenoszenia klasyki do współczesności, ubierania bohaterów starych dzieł w dzisiejsze garnitury.

- Opera przeżywa obecnie niezwykle interesujący okres dzięki różnorodności - odpowiada. - Są przedstawienia tradycyjne i rozmaite awangardowe eksperymenty. Ciągła konfrontacja starego z nowym działa ożywczo. Reżyser musi jednak sprawić, by opera stała się przyjazna dla widza, a oglądanie spektaklu dało satysfakcję. Tymczasem dziś się zdarza, że inscenizator nie cierpi kompozytora czy utworu, a mimo to bierze się do wystawienia tylko po to, by uzasadnić swą niechęć. Ja chcę pokazać, że coś mnie inspiruje i pociąga. Nie zajmuję się rzeczami dla mnie bez wartości.

Szalony Londyn

Dorastał w rodzinnym Londynie pod koniec lat 60. Były to czasy szalonego rocka, rewolucji seksualnej i artystycznego buntu. Opera wydawała się sztuką szalenie anachroniczną, która niebawem umrze.

- Moi rodzice bardzo jednak lubili każdy rodzaj teatru, oswajałem się z nim od dzieciństwa - opowiada. - Gdy miałem 14 lat, sam kupowałem sobie najtańsze bilety i biegałem na przedstawienia operowe do Covent Garden, zresztą byłem też członkiem młodzieżowego klubu dramatycznego, w którym wystawialiśmy sztuki. Widziałem na scenie Joan Sutherland czy Birgit Nilsson, orkiestrą dyrygował Georg Szolti. Na przełomie lat 60. i 70. oszalałem też na punkcie dramatu, moimi idolami byli John Gielgud, Tony Richardson, znałem wszystkie sztuki Harolda Pintera czy Edwarda Bonda.

To był czas wielkich przemian w brytyjskim teatrze, natomiast opera zmieniała się bardzo powoli. O gwiazdach takich jak Sutherland czy Nilsson mówiło się, że są wspaniałymi śpiewaczkami, natomiast nikt nie oczekiwał od nich aktorstwa.

Mistrzowie z NRD

Przełom nastąpił, gdy do Londynu zaczęto zapraszać reżyserów ze wschodnich Niemiec: Joachima Herza, Götza Friedricha czy młodego Harry'ego Kupfera.

- Ich szacunek dla muzyki oraz umiejętność wyprowadzenia z niej działań scenicznych były zdumiewające - wspomina. - Nikt wcześniej nie realizował tak przedstawień w operze, poza oczywiście ich mistrzem, Walterem Felsensteinem, który we wschodnim Berlinie stworzył i prowadził przez lata Komische Oper. Wiele się od nich nauczyłem, sam nigdy nie zdobyłbym takiej wiedzy.

Zaczynał pracę jako asystent Joachima Herza. Potem pojawił się kolejny mistrz, David Pountney - ten, który niedawno w Warszawie wystawił "Pasażerkę" Weinberga. W latach 80. zmienił English National Opera w jeden z najciekawszych teatrów w Europie. - Pountney był odważny i robił zupełnie inne przedstawienia niż Niemcy - mówi Keith Warner, który z jego zespołem związał się na dziewięć lat.

Patrząc w przeszłość, niczego nie żałuje, może poza jednym: zrealizował zbyt mało przedstawień w teatrze dramatycznym, głównie w Ameryce. Operową Europę zna natomiast na wylot.

Ulubione teatry

- Specyfika pracy w operze polega jednak na tym, że trzeba planować z dużym wyprzedzeniem, w teatrze myśli się o znacznie bliższej przyszłości - wyjaśnia. - Nie tylko zresztą z tego powodu są to wciąż odrębne światy. Kiedy w roku 2003 otrzymałem Nagrodę Oliviera za reżyserię "Wozzecka" w Covent Garden, mój agent chciał zainteresować tym przedstawieniem dyrektorów teatrów, ale nic z tego nie wyszło.

Najbardziej lubi pracować w Theater an der Wien, Operze we Frankfurcie i na festiwalu w Bayreuth. Świetnie czuł się też, reżyserując w Kopenhadze, dlatego zgodził się zostać tam dyrektorem. Do listy ulubionych scen dopisuje teraz Operę Narodową.

- Mówię to bez kurtuazji - wyjaśnia. - Panuje tu wspaniała atmosfera, wszyscy są życzliwi i pełni zapału, choć z dwiema obsadami harujemy ciężko, mamy trzy próby dziennie.

Wie już, że do Warszawy wróci. W 2013 roku wyreżyseruje "Diabły z Loudon" Krzysztofa Pendereckiego. Spektakl powstanie w koprodukcji w Operą w Kopenhadze, gdzie odbędzie się jego premiera. - Kompozytor przygotowuje nową wersję utworu, a ja odbyłem już z nim kilka długich rozmów - mówi Keith Warner.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji