Artykuły

Kiedy poeta żartuje

Swoją sztukę "Polka prosto z Kraju" nazwał skromnie Stanisław Baliński - farsą. W eseju wydrukowanym w programie kierownik artystyczny Teatru Polskiego ZASP pisze, że po polsku najwłaściwiej byłoby nazwać farsę "fraszką sceniczną". A fraszka to sztuka trudna, mająca trafić swoim ostrzem w same centrum naszego nerwu humoru. Nie komedię więc i nie satyrę oglądaliśmy w londyńskim Ognisku, ale prawdziwą farsę, fraszkę, teatralny żart. Uświadomiłem sobie przy tym, jak rzadko ludzie dziś naprawdę żartują. Tak jak rzadkością stała się zwyczajna rozmowa, która nie byłaby opowiadaniem, czy - co gorsze - dyskusją.

Sytuacja jest prosta jak u Feydeau czy Acharda. Młoda rozwódka z Polski chce się wydać zamąż w Anglii, by dostać tu prawo pobytu. Ale tu znowu rację ma Leopold Kielanowski przypominając nam słowa francuskiego krytyka, który twierdzi, że farsa rodzi się wówczas, gdy wypadki są tak nabrzmiałe traigzmem, że spojrzenie na nie byłoby nie do wytrzymania. No bo czyż taka determinacja zawarcia małżeństwa z byle kim, za cenę obcego paszportu nie jest bezpośrednim echem tragedii naszego narodu? I tak np. w piosence "Nie płacz nade mną, Warszawo", którą nie tak dawno, w tym samym Londynie, śpiewała młodziutka szansonistka Teresa Bogdańska, były akcenty prawdziwie przejmujące.

Rzecz jasna, taka "zwyczajna" sytuacja wymagała postaci typowych. Jest więc klasyczna prawie londyńska ciotka z domem w eleganckiej dzielnicy; jest sentymentalna wdowa po pułkowniku; i starszy pan spragniony opieki; i rozełkana nad swoim losem rozwódka. Najmniej typowy jest dyrektor biura ogłoszeń. Po prostu dlatego, że w Londonie jest tylko jeden polski dziennik i jedna rubryka ogłoszeń matrymonialnych.

Osobą centralną jest oczywiście tytułowa Polka z Kraju. Gra ją, z ogromnym entuzjazmem i temperamentem, młoda wykształcona w Anglii aktorka - Krystyna Podlewska, którą na tegorocznym londyńskim festiwalu kinowym można było zobaczyć w filmie Zanussiego "Barwy ochronne". Z innych pań każda jest jakby przestrogą dla tej przedsiębiorczej osóbki: popatrz, kim możesz być za kilka czy kilkanaście lat. Coś jak w piosence Juliette "Si tu t'imagine, fillette, fillette..." Irena Delmar w roli młodej ciotki pokazała nam - nie pierwszy raz - że równie dobrze czuje się na scenie jak na estradzie. I co za toalety zwłaszcza w 3 akcie!

W partii urzędniczki zdeptanej przez życie, porzuconej przez męża Janina Jakóbówma jest zupełnie inna niż zazwyczaj. Niech to łaskawie przyjmie jako mój komplement. Maryna Buchwaldowa daje chyba najlepszą kreację od czasu "Tanga" Mrożka, w tym samym teatrze. Gra w dwóch rejestrach: szalenie zabawna np. w momencie kiedy wchodzi na scenę w ślubnym kapeluszu, a chwilę potem szczerze wzruszająca w swojej romantyczności. Pani Buchwaldowa jest zresztą współreżyserką sztuki; i znać na tej reżyserii rękę kobiecą.

Roman Ratschka - niezawodny, jak zawsze. Króciutka scena, gdy pospiesznie oddaje bukiet kwiatów dezerterując w ten sposób przed umówionym już małżeństwem, to prawdziwe cacko sztuki aktorskiej. W obozie panów króluje tym razem Bożyński, jako dyrektor biura ogłoszeń, filozof-pragmatyk, człowiek co wie i rozumie prawie wszystko. Świetnie postawiona sylwetka. Jerzy Płaczek jest dynamicznym, amantem, unikając przy tem, na szczęście, krajowego knajactwa. Oprawa sceniczna jest dziełem Jana Smosarskiego.

Wracam jeszcze do kwestii; komedia czy farsa. Parę tygodni temu widziałem w Paryżu sztukę pt. "La Magouille". To nowe słowo znalazło się już w oficjalnych słownikach. Oznacza ono walkę wszystkich ze wszystkimi w ramach tego samego systemu. Rzecz dzieje się w okresie "Stu dni" Napoleona, po wylądowaniu z Elby. W małym prowansalskim miasteczku jest komisarz królewski; i ukrywający się pułkownik armii cesarskiej; i przyczajeni jakobini z czasów Rewolucji. Ale postacią centralną jest żandarm spod każdego reżymu. On jeden potrafi u-trzymać porządek. Oczywista farsa ale nie tak pogodna jak żart poety, Balińskiego. Mam tylko jedną pretensję: za mało w tym tekście jego własnych, mądrych i zaskakujących aforyzmów. Nie "wygrano" też scenki, kiedy pan doktor z Oksfordu okazuje się weterynarzem, co skądinąd jest piękną profesją. Kto to powiedział: "Im lepiej poznaję ludzi, tym bardziej kocham zwierzęta ". Duhamel?

A Teatr Polski ZASP znowu się postawił. Pokazał, że umie pokazywać nie tylko repertuar klasyczny - Fredrę, Moliera itd. - ale także aktualne farsy. Brawo, ten teatr!

[data publikacji artykułu nieznana]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji